czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozdział XXIV - W otchłani lasu

Miałam ochotę po prostu pójść do Hendersona i udusić go gołymi rękami za to, że wypaplał wszystko Chrisowi. W dodatku dał się tak podejść. Tak bezczelnie upić. Nie wiem jakimi słowy mu to przekazał, ale chyba Layne sobie pomyślał, że spałam z Loganem. No trudno. Ja nie będę mu się tłumaczyć. Zresztą to nie jego sprawa. Sam się o to prosił. To jego wina, że teraz żyje w błędzie. Chwilę po tym jak Layne opuścił mój pokój, poszłam do Hendersona to wszystko obgadać i oddać mu ten cholerny sweter, ale nie było go w sypialni. Przeszukałam cały dom. Nie chciało mi się jeszcze przeszukiwać pokoju, więc wróciłam na górę. Potem go dorwę. Po drodze usłyszałam dziwne szmery w gabinecie. Pozwoliłam sobie tam wejść upewniając się wpierw czy drzwi są otwarte. Tak też było. Weszłam do środka.
Po cichu zamknęłam za sobą drewniane wrota lecz przy zamykaniu skrzypnęły głośno.
- Kto tam jest?- spytał Schmidt. Nie widziałam go. Musiał znajdować się w bocznej części gabinetu.
- To ja.- odezwałam się.- Nie wiedziałam, że ktoś tu jest.
- I chciała Pani po cichu przeszperać wszystko co tu się znajduje?- akurat nie miałam takiego zamiaru, bo już Layne zdobył to czego potrzebowałam. Pokazał się na moje oczy. Trzymał w ręce wiatrówkę. Przestraszyłam się.
- Co Pan robi?!
- A nieee.- uśmiechnął się nerwowo.- Proszę się nie bać. Ja je tylko czyszczę. Trochę się zakurzyły.
- Dość pokaźna kolekcja.- jeszcze raz spojrzałam na bronie zawieszone w gablocie. Intrygowało mnie jedno puste miejsce.- A czy tutaj coś było?
- A wie Pani, że nie pamiętam?- wzruszył ramionami.- Próbowałem odświeżyć pamięć… Mi też się wydaje, że jednej brakuje. Niestety nie wiem gdzie ona może być. Mniejsza o to. Mogę Panią o coś się poradzić?
- A proszę.- byłam ciekawa o jaką poradę poprosi.
- Myślałem dużo o Loganie. Miałem czas żeby nad tym pomyśleć. Wiem, że zrobił mi krzywdę, ale żałuje tego i widzę jak się stara. Powinienem mu wybaczyć? Ahh.- machnął po chwili ręką.- Po co ja Pani o takie głupoty pytam. Ja po prostu nie mam nikogo z kim mógłbym teraz porozmawiać tak jak z Loganem.- zbliżył się kładąc broń na biurku.- Ta samotność mnie teraz dobija. Żyję teraz z ludźmi dla mnie obojętnymi, z którymi nie mam większego powiązania. Niby mogę się do kogoś odezwać, ale to nie to samo co z kimś bliskim. Pani nie ma takie głupiego problemu. Ma Pani Layne’a. Poznałem go bliżej. To naprawdę w porządku facet. Pani tak jak ja, jest sama, ale Pani ma jego. Na pewno jest Pani z tego szczęśliwa. Może Pani z nim porozmawiać. On Panią wesprze, pomoże…- nie wiem czemu, ale gdy mówił te słowa, robiło mi się głupio.
- Wie Pan co? Myślę, że powinien mu Pan wybaczyć.- wyjawiłam swoją opinię po tym co usłyszałam. Zdałam sobie sprawę z tego, że niestety ma rację. Nie bliska memu sercu, a jednak najbliższa osoba w tym domu jest przeze mnie ciągle odpychana…


*Christopher*


Co mnie napadło? Sam tego nie wiedziałem, ale już było za późno. Już przekroczyłem ogrodzenie. Znajdowałem się teraz w lesie. Odgarniałem sprzed drogi wystające gałęzie. Nie było tu ścieżki, sama dzicz… busz… liściasto- iglasta dżungla klimatu umiarkowanego. Próbowałem iść tam gdzie jest najmniej roślinności żeby o nią ciągle nie zahaczać. Spojrzałem w niebo. Słońce, z którego jeszcze tak niedawno się cieszyłem, schowało się za chmurami.
Byłem zły na Larrę mimo wszystko. Tak, wiem… To głupie. Ona jest tylko moją koleżanką z pracy. Może się spotykać i robić to na co jej się żywnie podoba, ale ja tego po prostu nie zdzierżę. W tak krótkim czasie znów zdążyliśmy się pokłócić. Aż śledztwo spadło na drugi plan. Oboje to robiliśmy. Pozwoliliśmy na to żeby sprawy osobiste wymknęły się spod kontroli do spraw zawodowych. To co robimy, opóźnia naszą pracę, a jest to w większości moja wina. Miałem jej pomagać, a ją od tego oddalam. Znowu. Już nie wiem co robić. Nasunął mi się oczywiście jeden pomysł, ale wprowadzę go w życie gdy już uznam stuprocentowo, że to wszystko nie ma sensu…

Nie wiem ile tak szedłem, ale niebo już zaczęło przybierać pomarańczowe barwy przygotowując słońce do jego zachodu. Wytężyłem wzrok i znalazłem coś ciekawego niedaleko przed sobą. Drewniany domek, leśniczówkę czy coś w tym rodzaju. Przemierzałem te gąszcza żeby tam się dostać. Przestraszyłem się. Nagle zadzwonił mi telefon. Spojrzałem na wyświetlacz. Połączenie od Larry. Nie odebrałem. Nie miałem zamiaru słuchać żebym się wziął znów w garść i wrócił do roboty, a potem udawał, że nic się nie stało. Wsadziłem komórkę do kieszeni. Do moich uszu doszedł pewien dźwięk. Jakby coś powoli szło w moją stronę. Słyszałem jak pod jej ciężarem szeleściły liście oraz łamały się gałęzie. Odwróciłem się szybko i zobaczyłem co to jest. Przełknąłem ledwo ślinę, zamarłem w miejscu. Myślałem, że oczy wyjdą mi zaraz z orbit i będę ich musiał szukać w trawie jeśli przeżyję…

Wielka, brunatna bestia stała jakieś dwadzieścia metrów ode mnie. Niedźwiedź zrobił krok do przodu. Chciałem, tak bardzo chciałem zrobić krok do tyłu, aby nie tracić tej odległości, która nas dzieliła. Ale byłem jak ten sparaliżowany. Adrenalina we mnie mówiła mi Uciekaj! Jednak rozsądek mówił Przecież jeśli uciekniesz, to zacznie cię gonić, a wtedy na pewno zrobi ci krzywdę. Nie chciałem być tak głupi jak Henderson i uciekać. Teraz zdałem sobie sprawę, że te alibi nie jest takie głupie! Akurat w takim momencie! Co ja miałem zrobić? Położyć się i udać trupa? Nie miałem czasu nad tym główkować, ponieważ zwierzę zaczęło iść w moją stronę. Spanikowałem. Odsunąłem się powoli do tyłu, ale miałem opór na swojej drodze, drzewo. Stałem pod tym drzewem trzęsąc się jak galareta. Był już zaledwie pięć metrów ode mnie. Zamknąłem oczy i czekałem na najgorsze. Po chwili usłyszałem strzał i ryk niedźwiedzia. Aż podskoczyłem. Sam się przestraszyłem. Kilka sekund później usłyszałem drugi huk, trzeci. Otworzyłem oczy przerażony. Zwierzyna leżała na ziemi, wykrwawiała się. Rozejrzałem się, aby sprawdzić kto to zrobił. Kolejne zaskoczenie.
- Hahaha!- zaśmiał się triumfalnie.- Zabiłem cię skurwysynu…- Henderson podniósł zwycięsko broń do góry, a następnie podskoczył z radości.- Masz za swoje. I trafiłem po pijaku. Hahahaha!- podszedł do martwego misia i szturchnął go butem sprawdzić czy na pewno nie żyje. Potem przeniósł wzrok na mnie.- Nic Panu nie zrobił?
- Uratował mi Pan życie…- wydusiłem z siebie.
- Niech Pan tylko nie dziękuje. Zemsta jest słodka.
- Skąd ma Pan broń?- ogarnąłem się w końcu.
- A sobie pożyczyłem jakiś czas temu z gabinetu. Pan Schmidt byłby dumny z takiej zdobyczy, gdyby żył.- nie był już taki pijany jak wcześniej, ale kiwał się na prawo i lewo.
- Taką radość sprawia Panu zabijanie zwierząt?
- Zabijam tylko to co staje mi na drodze, nie? Hahahaha!- znów zaczął się głupio śmiać.
- Dlaczego Pan to zrobił?- spytałem.
- Co zrobił?
- Uratował mnie. Dlaczego? Nie musiał Pan tego robić.
- A za kogo Pan mnie ma? To Pan mnie przecież nie lubi, a nie ja Pana. Nie wiem w czym jest problem…
- Chce Pan wiedzieć w czym jest problem?- już nie mogłem tego trzymać w sobie.- Spał Pan z kobietą mojego życia, to się stało! Powinienem być Panu wdzięczny za to co zrobił, ale ciągle o tym myślę. Równie mógłby mnie Pan zostawić tu na pożarcie.
- Wow wow wow wow. Co Pan wygaduje? Z kim ja spałem? O Boże…- zamyślił się.- Nie pamiętam! Kurwa, niech mi Pan powie z kim ja mogłem spać?!- złapał się za głowę. A ja spojrzałem się na niego jak na debila.
- Mówię o Pani Lawson, dzisiaj…
- Co?! Aaaaa!!! Coś musiał Pan opatrznie zrozumieć.- pokręcił głową.- Owszem, był masaż i małe macanko, ale w pewnym momencie coś ją napadło. Trzasnęła mnie w twarz i kazała się wynosić. Do niczego nie doszło… Przywalić to ona umie.- złapał się za policzek.
- Mówi Pan prawdę?
- Taaaak!- bawił się wiatrówką w dłoniach.- Widzę, że Pana też ona kręci. To jest nas dwóch. Ale ja chyba odpuszczę. To nie kobieta na moje nerwy.- uśmiechnął się.- Życzę Panu powodzenia. Przyda się go dużo. Radziłbym zapomnieć o tym co tu się wydarzyło. Nie byliśmy w lesie, a ja nie zabiłem niedźwiedzia. No… nie mam myśliwskiej licencji. Zgoda?- wyciągnął rękę w moją stronę. Trochę się zastanawiałem co z tym zrobić, ale podjąłem decyzję.
- Zgoda.- uścisnęliśmy sobie dłonie.
- Wracajmy do domu zanim zrobi się ciemno.- zasugerował.- Ja Pana wyprowadzę z tego labiryntu. Proszę za mną.

Przeszliśmy przez bramę. Poczułem się znów bezpieczny, nawet na terenie rezydencji. Henderson powiedział, że spróbuje po cichu podłożyć wiatrówkę na swoje dawne miejsce. Ja zostałem w ogrodzie. Usiadłem sobie na ławce, aby odpocząć od tego wszystkiego. Zastanawiałem się nad tym jak miałaby przebiegać moja rozmowa z Larrą. Terence zawołał na kolację. Olałem to. Nie chciało mi się jeść. Straciłem rachubę czasu. Na niebie pojawiła się już pierwsza gwiazda. Byłem mile zaskoczony osobą, która się przysiadła.
- Wszędzie cię wcześniej szukałam.
- Musiałem się gdzieś zaszyć.- odpowiedziałem nie patrząc na nią.
- Nie pojawiłeś się na kolacji.
- Wiem…- odważyłem się w końcu na nią spojrzeć. I to prosto w jej brązowe oczy.- Przepraszam.- Larra oniemiała z wrażenia tylko nie wiem co takiego złego powiedziałem.- Co się stało?
- Nic, po prostu tyle razy się kłóciliśmy, a ja pierwszy raz usłyszałam od ciebie przeprosiny. Pierwszy raz usłyszałam słowo Przepraszam.- zamyśliłem się próbując sobie przypomnieć. Rzeczywiście. Nie pamiętam żebym ją kiedyś za cokolwiek przepraszał. – A za co przepraszasz?
- Za to, że mieszam się w twoje życie…
- Ja też sama lepsza nie byłam. Dałam się jak głupia podejść.- westchnęła.- Między nami ok?
- Tak.
- W dodatku znów się od ciebie odwróciłam, a jesteś przecież…- urwała powstrzymując się.
- Kim?- uniosłem brwi i trochę się przybliżyłem do niej.
- Jesteś najbliższą mi osobą.- zmiękło mi serce. Rzadko się zdarzało, że Larra mi powiedziała coś miłego, ale to była najmilsza rzecz jaką mi kiedykolwiek wyznała. Nie była przy tym wredna, nie pokazywała pazura. Nie drwiła ze mnie. Mówiła szczerze. Czułem to. Czekała bez słowa na moją odpowiedź. Nie wiem co mnie napadło, ale widząc jej piękne usta nie mogłem się powstrzymać. Pocałowałem ją. Poczułem tą niebiańską rozkosz. Jednak trwało to zbyt krótko. Zamiast czuć dalej jej cud usta, poczułem jak sprzedaje mi liścia w twarz.
- Aua!- rozmasowałem sobie policzek.- Ty rzeczywiście mocno walisz!
- Za dużo sobie wyobrażasz, Layne.- wstała i odwróciwszy się na pięcie, poszła w stronę rezydencji. Odprowadzałem ją wzrokiem patrząc jak śmiesznie zaciska pięści i nimi majta w powietrzu. Mimo tego zajścia uśmiechnąłem się pod nosem. Znów było tak jak zawsze…






* Rozdział szybciej się pojawił. Niespodzianka!
Wiecie co? Tak się zastanawiam co ja za relacje wytworzyłam. Chciałabym w końcu wiedzieć co Wy myślicie o tej skomplikowanej znajomości duetu L&L. Ogarniacie to? Bo może ja nieprecyzyjnie piszę czy coś... Mnie osobiście najbardziej się podoba ich relacja. Tuż po tym jak już pisała K.C. Maslow vs Henderson. Ale dość już :p
Chris, przerażasz mnie. Może nie było ruchania przez niedźwiedzie, ale jedna bestia się znalazła. W nagrodę dostajesz serduszko za dobre główkowanie ♥
Podobał Wam się moment z niedźwiedziem? Haha kolejne zwierzę do kolekcji. Za tydzień kolejny rozdział. Tytuł może Was zaskoczyć. Jednak nie bd go zdradzać :p
Jak myślicie? Co może być w leśniczówce? Jeny trochę się dziś rozpisałam.

piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział XXIII - Znajomość wstecz

Zamknąłem za sobą drzwi do sypialni Larry z uśmiechem na twarzy. Zszedłem na dół swobodnie schodząc, a raczej zeskakując ze stopni. Czułem się dziś wyjątkowo dobrze, ponieważ ostatnimi czasy wydarzyło się tyle dobrego. W głowie wciąż mam tego całusa od Larci, rany mi już nie dokuczają, a sprawa morderstwa Amandy dobiegła końca i można znów wrócić do tego co było na początku. Seattle nie słynęło tak jak w Miami z pięknej pogody, ale dzisiaj było inaczej. Gorące słoneczko pojawiło się na niebie. Poszedłem skorzystać z tego na świeżym powietrzu. Usiadłem sobie przy fontannie i znów przypomniał mi się ten las. Było w nim coś co mnie do niego przyciągało. Nie wiem co, ale będę musiał to sprawdzić. Jednak nie teraz. Wolałem trochę odpocząć.
Mój relaks nie trwał długo kiedy zauważyłem Hendersona. Już dawno przyzwyczaiłem się do jego obecności, ale było nie mniej dziwne, że przechodził przez ogrodzenie górą. Wracał z lasu. Nasunęły mi się dwa pytania. Dlaczego łamie zakaz? Po co tam wraca skoro ma nieprzyjemne wspomnienia? A może on tam coś ukrywa? Wyglądał na przygnębionego. Usiadł sobie na ławce i tępo patrzył się na tryskające wodą zraszacze ogrodowe. Miałem już do niego podejść, ale Terence poprosił nas do jadalni.

Nie wiem co tu się działo, ale było to przerażające. Atmosfera przy stole bardziej grobowa niż zawsze. Schmidt’a nie było. Znów jadł u siebie. Chyba nie chciał jeść wśród ludzi wiedząc, że jest ktoś jeszcze kto zabił jego rodzinę. Co było dziwne. Kayden zaczął stołować się przy tym stole. Zajął miejsce Mandez. Wdał się z Peną w rozmowę. Maslow jedną ręką na oślep nabijał groszek widelcem, a drugą ręką wysyłał sms-y.
Larra została jedyną kobietą przy stole. Henderson, który siedział naprzeciwko niej zachowywał się dziwnie. Czasem na nią zerkał, a ona chyba udawała, że tego nie widzi. Chciała sięgnąć po sos, który stał obok niego.
- Panie Henderson, mógłby mi Pan podać sos?- spytała go. A ja oniemiałem. Byli przecież na Ty, a teraz zwróciła się do nie go na Pan suchym tonem. Coś mi tu nie grało. Ten jednak mało zdziwiony tym zwrotem bez słowa podał jej wazę.- Dziękuję.- zupełnie tego nie ogarniałem. Jakby ich znajomość uwsteczniła się w ciągu jednego dnia. Powinienem się cieszyć, ale mój mózg wysyłał informacje Zbadaj to, Chris.
Pierwsza od stołu odeszła Larra. Martinez zabrała jej naczynia. Potem po kolei Maslow, Sullivan, Pena… A ja zostałem sam na sam z Hendersonem po tym jak Martinez również opuściła jadalnie. Zostawiła nam tylko szklanki do picia. Henderson nalał sobie wody. Jednak po chwili zawołał Dorę.
- Doro, proszę cię… Daj mi coś mocniejszego.- kobieta przytaknęła i za chwilę podała mu szklankę z alkoholem.
- Niech Pani od razu przyniesie wszystko.- poprosiłem. Zaskoczona gosposia przyniosła mi po dwóch minutach całą butelkę brandy, którą pił Henderson.
- To super… nie będę pił sam.- powiedział natychmiastowo opróżniając zawartość kieliszka.
- Taaaak.- potwierdziłem nieszczerze. Nalałem sobie trochę na dno. Wziąłem łyka i odstawiłem. Nie miałem zamiaru upić siebie. Miałem zamiar upić jego.- Proszę się częstować.- podałem mu butelkę. Chętnie skorzystał wzruszając ramionami. Ja nadal ślęczyłem nad tą resztką, która mi została, bo nie lubiłem brandy za to on żłobał to jak maratończyk wodę po maratonie. Ze skrzywioną miną oparł głowę na łokciu. Pół godziny i był dość wstawiony.
- Wie Pan co?- zaczął rozmowę na nowo.- Czasami się zastanawiam czym jest życie. Bo moje życie to ciągły strach. Strach przed czymś, że coś się może wydarzyć, coś złego może mnie sięgnąć… coś mi się stanie albo komuś się stanie. Czasami człowiek boi się jutra, czasami i samego siebie.- przymknął na chwilę oczy, a później znów je otworzył.- Larry się nie boję, ale Pana to już tak…
- Boi się mnie Pan?
- Boję się Pana, że mnie Pan o coś oskarży, bo czuję, że mnie Pan nie lubi. Boję się o Kendalla, że sobie jednak coś zrobi, a mi nie wybaczy. Boję się najbardziej Maslow’a, bo chce mnie załatwić.
- Myślę, że to tylko taka pogróżka, bo jest na Pana zły.- oznajmiłem.
- Nie zna go Pan. Jeśli Maslow chce żeby tak było to tak będzie. Jeśli mówi, że tego pożałuje, to tak się stanie. Ale on też się mnie boi, bo ja też na niego coś mam.- uśmiechnął się złowieszczo.
- Co takiego?- zaciekawiłem się.
- Ja myślę, że Pan wie co to jest. Musi Pan poszperać w pamięci, Panie detektywie… Jeszcze raz mi podskoczy, a nie ręczę za siebie. Fakt. Mam dużo rzeczy na sumieniu, ale nie zaszkodzi jeszcze jedna.
- Co to znaczy dużo rzeczy na sumieniu?
- Mamy dzisiaj wyjątkowo piękną pogodę. To musi coś znaczyć…- rozmarzył się ekspresowo zmieniają temat.- Coś się stanie. Czuję to.
- A może mi Pan powiedzieć co Pan robił dzisiaj w lesie?
- A skąd Pan wie?- podniósł brwi.- Widział mnie Pan?- kiwnąłem głową.- Wiedziałem żeby zrobić to nocą, ale gówno bym wtedy zobaczył.- zaśmiał się.- Puści mnie Pan na godzinę żebym kupił noktowizor?
- Dam Panu noktowizor jeśli mi Pan powie do czego jest potrzebny.- skłamałem.
- Nie mogę Panu powiedzieć, bo mi to Pan zabierze.- odpowiedział. Powoli zaczynałem mieć tego dość. Zachowywał się jak małe dziecko. To jego owijanie w bawełnę tylko podnosiło moje ciśnienie. Myślałem, że zacznie śpiewać gdy trochę się upije, ale to chyba potrzebna będzie druga flaszka.- Wyjawić Panu sekret?- spytał.
- No niech mnie Pan zaskoczy…- wywróciłem oczami.
- Chyba się zakochałem w Pana koleżance.- oparł głowę o oparcie krzesła.- I chyba ja też jej się podobam.
- Proszę sobie nie robić nadziei ani nie wyobrażać byle czego.- odrzekłem lekko załamanym głosem.-Ta kobieta jest niedostępna całodobowo.
- Tak?- uśmiechnął się.- Byłem u niej dzisiaj. Dała się zgodzić na masaż z mej strony. A potem… Hmm…
- Co potem?!- ożywiłem się.
- Czuję, że coś zaiskrzyło. Tylko ona po prostu teraz się skrywa, bo jest w pracy, ale poza nią brałaby mnie tak jak wtedy. Jej ciało w dotyku takie cudowne, usta…
- Chyba jednak za dużo Pan wypił.- nawet nie dopuszczałem do świadomości, że to prawda. Bo to nie może być prawda. Kłamie od samego początku. Wszystko co powiedział jest kłamstwem, pijackimi bredniami… Pomimo to, że gdy się jest w takim stanie mówi się zazwyczaj prawdę, ale nie tym razem…
- Nie wierzy mi Pan? No trudno… Ja się tłumaczyć nie będę. Proszę jej tylko przekazać żeby oddała mi mój sweter, który zostawiłem.- podniósł się nieudolnie trzymając się za kant stołu.

A jeśli to prawda? Niby wszystko się zgadza… Kiedy szedłem do Larry, spotkałem po drodze Hendersona bez tego swetra, z rozpiętą bardziej koszulą. Wszedłem do jej pokoju. Ten sweter tam wisiał, a ona stała przy łóżku z bluzką założoną nie tą stroną. Ale ja jestem głupi! On miał rację. W tak cudowny dzień to musi się coś stać. Kiedy w Seattle świeci słońce to zazwyczaj komuś łamie się serce…
Postanowiłem mimo to wypytać się dyskretnie czy to prawda, bo nadzieja umiera ostatnia. Może Henderson rozszyfrował, że Larra mi się podoba i chciał mi dopiec uderzając w czuły punkt. Zapukałem do jej drzwi. Usłyszałem jej pozwolenie, więc wszedłem do środka. Ta bluza nadal leżała. Larra za to siedziała na łóżku z kalendarzem i długopisem w rękach. Kiedy mnie zobaczyła, schowała go pod poduszkę. Oparłem się o ścianę i zapatrzyłem się na nią.
- Halo?- pomachała ręką.- Ziemia do Layne’a!
- No już…- otrząsnąłem się.
- Po co przyszedłeś?- podniosła się.
- A tak sobie porozmawiać… - jak gdyby nic podszedłem bliżej palcem jeżdżąc po blacie biurka.- O! Przypomniało mi się, że Henderson kazał ci powiedzieć żebyś oddała mu jego sweter. To może ja…- wyciągnąłem po niego rękę, ale ona mnie ubiegła.
- Sama to zrobię. Muszę jeszcze z nim zamienić kilka słów.- przycisnęła go mocniej do siebie.
- Przecież już dzisiaj gadaliście…- mogłem ugryźć się w język. Zupełnie nie widziałem jak podejść do tej sprawy. Nie miałem pomysłu na to.
- No to zagadam jeszcze raz. Problem?
- Nieee, po prostu… tak sobie myślałem… Przelotnie i tak bez sensu, tak sam z siebie, bo może i tak, może i nie… no i w ogóle tak jakoś no nie wiem. Ogólnie…- zaplątałem się. Nerwy mnie zjadły.
- Powiesz wreszcie o co ci chodzi?!- założyła ręce.
- Po prostu myślę, że ty i Henderson może… No może wy, razem…coś…- zawahałem się nad dokończeniem, ale myślę, że się zorientowała po moim spojrzeniu, które jej wysłałem.
- A skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?!- oburzyła się.
- No bo tak doszedłem do wniosku no i…
- To nie jest twoja sprawa!- przerwała mi. Wybałuszyłem oczy.
- Czyli to prawda? On miał rację…
- Jaki on? Co? Wygadał ci się?!- podniosła głos.
- Upiłem go to powiedział wszystko!- wyjaśniłem.- Ty z nim? Jak możesz?!
- CO? No sorry! A co ty sobie myślisz? Nie jestem twoją własnością. Mogłabym się spotykać z kimkolwiek chce i nic ci do tego. Myślisz, że co? Że sobie mnie zaklepałeś i nie mogę teraz się do nikogo zbliżyć?! Wyjdź stąd natychmiast!
- A-ale…- odebrała to trochę inaczej. Nie byłem w stanie wydusić z siebie odpowiedniego słowa.
- Wynoś się!- wypchnęła mnie z pokoju i zamknęła drzwi przed nosem.

Ze złości walnąłem pięścią w ścianę. Wiem, że to nie moja sprawa, bo nie jesteśmy razem, ale boli mnie to, że wolała jego niż mnie. Czułem jak moje serce rozrywa się na pół, a później na coraz mniejsze strzępki. A myślałem, że będzie tak cudownie po tym jak się pogodziliśmy. Teraz mam wrażenie, że to nasza znajomość działa wstecz. Tak jak myślałem, że mam ją daleko od siebie, teraz mam jeszcze dalej. Też czuję się jak Schmidt, jak więzień w tym domu. Nie chciałem tu teraz być.

Nie wiem co mnie podkusiło. Wcześniej też się nad tym zastanawiałem, ale teraz byłem bardziej zdeterminowany. Stanąłem przy bramie oddzielającą teren rezydencji od tego tajemniczego lasu, zielonego kraju lorda, cholera jego mać, Hendersona. Wspiąłem się po ogrodzeniu i przeskoczyłem na drugą stronę. Zobaczy się co ciekawego tam znajdę…





* "Kiedy w Seattle świeci słońce to komuś zazwyczaj łamie się serce..." - kocham ten fragment hehe :) Muszę przyznać, że NASZ CHRIS jest coraz lepszy w odgadywaniu. Podejrzewał Mandez, a teraz przewidział wędrówkę do lasu. To lepiej nie zdradzaj kogo teraz podejrzewasz ;) Widać jednak i w rzeczywistości dobry z Ciebie detektyw :*
Co takiego Layne znajdzie w lesie? Czy trafi na ważną poszlakę? Czy pozna prawdę i pogodzi się z Larrą? Piszcie w komentarzach. Do piątunia :*

piątek, 15 sierpnia 2014

Rozdział XXII - Zwykła niewiążąca propozycja

Dziesięć minut później na miejsce przyjechała policja. Mandez nie protestowała gdy policjanci zakuwali ją w kajdanki i wynosili do radiowozu. Layne odwiózł Doktora Survey’a z powrotem do szpitala. Wciąż się zastanawiałam jak na to wpadłam. Przyznam, że kilku rzeczy dowiedziałam się podczas samego zebrania, a to mi w międzyczasie pomogło. Jak mogłam nie zauważyć, że zaczęła kuleć na drugą nogę? Może już zdążyłam się do tego po prostu przyzwyczaić. Kiedy Layne powiedział, że Schmidt musiałby być psychiczny żeby zabić siostrę, tu w tym miejscu już mi coś zaświeciło. Dziwne zachowanie Ciary wysunęło się na plan pierwszy. Zdenerwowanie, problemy z koncentracją, dwubiegunowy nastrój. Podejrzewałam, że jest poważniej chora. Naprawdę nie wiedziałam, że to choroba maniakalno- depresyjna. Być może coś w jej przeszłości takiego się stało, ale nie mogliśmy o to zapytać doktora. Może jej nową manią stał się Kayden. Survey mówił, że gdy pacjent nie przyjmuje leków może być niebezpieczny dla otoczenia. No szkoda, że wtedy tego nie wiedzieliśmy…

Martinez przyniosła Schmidt’owi ziółek na uspokojenie, bo ten był strzępkiem nerwów. Siedział na fotelu i cały czas trząsł się ze złości. Kayden próbował go jakoś uspokoić, choć mu też było chyba ciężko, ale lepiej to zniósł. Schmidt nawarczał na każdego kto stawał mu na drodze, więc wolałam się nie zbliżać. Maslow siedział skulony z twarzą w dłoniach. Po chwili podniósł głowę.
- Czyli, że serio muszę tu jeszcze zostać?- spytał mnie.
- Niestety, Panie Maslow. Sprawa jest skomplikowana. Morderców jest dwóch. Na początku wszystko wskazywało, że X jest jeden i teraz planuje zabić Pana Schmidt’a.- spojrzałam na niego.- I tak musi Pan na siebie uważać.
- Już mówiłem, że mam to gdzieś.- burknął.- Jak ktoś chce mnie zabić to szybko żeby jak najmniej bolało…
Wystarczy mi tego cierpienia.
- Niech Pan tak nie mówi.- usiadłam.- Znajdziemy drugiego sprawcę i wróci Pan do normalnego życia.
- Proszę Pani, ja już nie mam normalnego życia i nigdy go mieć nie będę. Nie mam sił. Nie mam sił na budowanie kolejnej rodziny. Nie mam sił wracać do LA. Nie mam sił żyć… Jestem sam i w dodatku czuję się jak więzień we własnym domu. Nie dlatego, że teraz Pani nas tu trzyma siłą tylko dlatego, że się z tym męczę. W tym domu jest tyle przykrych wspomnień…
- Dlatego najlepiej będzie jak podpiszesz moje papiery, Schmidt.- wtrącił inwestor.
- Każdemu, ale nie tobie. Zdrajco mojego ojca, tak samo jak Logan.
- No przecież już cię przepraszałem.- jęknął Henderson.
- To nic nie zmieni. Nikomu nie mogę już ufać.- wziął łyk napoju z kubka i skrzywił się.- Dora?! Co to jest?-spojrzał na nią, ale ta mu nie odpowiedziała.- Ahh…zapomniałem, przepraszam.- kobieta wyszła z biblioteki.
- Pij do dna.- powiedział Pena.- Dobrze ci zrobi.
- Co teraz będzie?- pomyślał na głos Henderson.­- Ile to jeszcze potrwa? Zaczęliśmy już drugi tydzień.
- Jak na takie śledztwo to naprawdę szybko.- powiedziałam.- Są sprawy, które ciągnął się miesiącami.- na te słowa Maslow wybałuszył oczy. Chyba nie wyobrażał sobie spędzenia w tej rezydencji tyle czasu.
- Bo to wszystko twoja zasługa.- Logan uśmiechnął się do mnie.
- Nie tylko moja. Mój kolega też w dużej mierze przyczynił się do tego.
- Jestem zmęczony.- złapał się za głowę Schmidt.- Pójdę się położyć.
- Jaką to trzeba mieć głowę żeby rozwiązać taką zagadkę.- kontynuował Henderson. Jego słowa sprawiły, że lekko się uśmiechnęłam. Dotąd nie miałam czasu żeby spojrzeć na niego z tej strony, ale to całkiem fajny facet. Jednak jestem w pracy, a ja nie szukam tutaj miłości.
- To koniec na dzisiaj.- wstałam i opuściłam pomieszczenie. Trzeba było ochłonąć po tym wszystkim. Wyszłam na chwilę do ogrodu. Okrążałam rezydencję kiedy znów natknęłam się na to miejsce za domem, do którego przyciągnął mnie Layne. Spojrzałam na rozgrzebaną grządkę. Policja zdążyła już zwinąć materiał dowodowy. Podeszłam do tych różanych krzewów i uśmiechnęłam się mimowolnie wyobrażając sobie jak musiał pchać łapy do środka i kaleczyć te ręce, ale uśmiech szybko zniknął mi z twarzy gdy przypomniałam sobie jego ręce.
- O cholera jasna!- wrzasnęłam na głos i biegiem wróciłam do domu. Pędem pobiegłam na samą górę do pokoju Schmidt’a i otworzyłam je z hukiem. Blondyn podniósł się jak poparzony z łóżka, a ja widząc go całego odetchnęłam z ulgą.
- Co Panią opętało?- spytał przerażony. A ja próbowałam złapać trochę powietrza do płuc.
- Wystraszyłam się. Po prostu wyszedł Pan mówiąc, że jest zmęczony i musi spać. Pana matka tak powiedziała w dniu śmierci i już nie wróciła. Bałam się, że może ktoś Panu coś dosypał i…- urwałam. On nagle na twarzy zrobił się łagodniejszy.
- Dziękuję za ochronę i za to, że się Pani jest tak w to zaangażowana, ale nie trzeba.
- Ja już nie wiem jak Pana uchronić. Zakazałam się zamykać żeby Pan sobie krzywdy nie zrobił, ale z drugiej strony lepiej żeby Pan jednak zamykał drzwi na klucz, aby ustrzec się przed mordercą. I niech Pan nie mówi, że Pana męczy już życie… Ja wiem, że to jest ciężkie. Może nie rozumiem Pana, bo nie miałam takiej sytuacji, ale zawsze jest powód by żyć. Proszę się nad tym zastanowić. Dobrze?
- Zrobię wszystko co w mojej mocy.- kiwnął głową.- A teraz na serio chciałbym się położyć. A jeśli ktoś mnie zabije to wierzę, że go Państwo znajdą.
- Do tego na pewno nie dojdzie.- zamknęłam za sobą drzwi zostawiając go samego.

Potrzebowałam odpoczynku. Dawno nie wyspałam tych ośmiu godzin na dobę. Niezbyt dobrze śpi mi się w tym domu. Spojrzałam w lusterko. Lekko podkrążone oczy. Usiadłam na łóżku. Miałam napięte mięśnie karku. Plecy mnie bolały. Położyłam się czekając na drzemkę. Czekałam i czekałam… nic. No nie zasnę! Znów się podniosłam. Nie mogłabym zasnąć po takich emocjach nawet gdy jestem zmęczona. Będę musiała poprosić Dorę o te cudowne ziółka. Czesałam włosy ręką kiedy ktoś zapukał do drzwi.
- Wejdź!- powiedziałam z myślą, że to był Layne. Jednak był to Logan.
- Można?- stanął niepewnie w wejściu. Wzruszyłam ramionami.
- Po co przyszedłeś?
- Tak poza twoją pracą.- odpowiedział.- Nie mam jakoś z kim pogadać w tym domu i wariuję z samotności. Potrzebuję towarzystwa żeby się rozluźnić, zrelaksować po tym wszystkim.- zamknął za sobą drzwi.
- Ze mną? Czy to aby dobry pomysł? Wiesz… przeszliśmy na "ty", ale ja muszę wciąż pamiętać, że prowadzę śledztwo i nie chcę się spoufalać.
- A nie mogłabyś na jakiś czas przestać pracować? Bo z tego co widzę jesteś detektywem od rana do wieczora, a człowiek pracuje zazwyczaj osiem godzin dziennie, a nie dwanaście czy dłużej. To źle wpływa na zdrowie.- pozwolił sobie usiąść na krześle.
- No może faktycznie coś w tym jest.- podrapałam się po karku i po chwili skrzywiłam się. Poczułam ból.
- Plecy dokuczają?- spytał.- Mogę zaproponować masaż.
- O nie nie nie!- ożywiłam się natychmiast.- Co to to nie!- podniosłam ręce w geście obronnym.
- Spokojnie…- uśmiechnął się pokazując dołeczki.- Czysto zawodowo pytam. Zanim skończyłem studia i zacząłem pracować w agencji nieruchomości, pracowałem dwa lata jako masażysta. Te ręce leczą.- wyciągnął je i poruszał śmiesznie palcami.- Nie będę nalegał, ale wiem jakie męczące są takie bóle. Dziesięć minut, a poczujesz się jak w niebie. To tylko masaż. Tak jak każdemu innemu człowiekowi.
- Hmm… no dobrze.- zgodziłam się. Ten ból był silniejszy ode mnie. W końcu jeśli masażysta sam proponuje swoje usługi to dlaczego miałabym odmówić?- To co mam zrobić?
- To zależy czy chcesz się rozebrać…
- Wolałabym zostać przynajmniej w tej bluzce.- powiedziałam.
- No to się połóż na brzuchu.- tak też zrobiłam. Logan klęknął na kolanach z boku i położył swoje ciepłe ręce na moich plecach. Łóżko było dosyć niskie, więc wygodnie do mnie sięgał.- Spróbuj się rozluźnić.- zaczął ugniatać górne części moich pleców. Na początku czułam ból, ale z każdym jego dotykiem odprężałam się coraz bardziej. Zamknęłam oczy i odpłynęłam na moment. Czułam jak pływa dłońmi po moich łopatkach, a potem coraz niżej i niżej aż w końcu trafia na moje pośladki.
- Ej!- zerwałam się gwałtownie.- Co ty sobie wyobra…- nie dokończyłam, ponieważ przyssał się do moich ust. To był szok! Chciałam go od siebie odkleić, ale po chwili sama odpuściłam. Nie wiem co mnie napadło. Sama siebie nie poznawałam. Może po prostu tego potrzebowałam? Wyłączyłam myślenie i dałam się ponieść emocjom. Ściągnął ze mnie tę koszulkę, a następnie zachłannie całował moją szyję. Położył mnie na łóżku, a ja zaczęłam odpinać guziki od jego koszuli. Kiedy zbliżał rękę do moich piersi, oprzytomniałam nagle. Nie wiem co to było i jak to się stało, ale do tego nie powinno dojść. Zamachnęłam się i uderzyłam go w twarz. Ten odchylił głowę pod wpływem mojego silnego uderzenia. Miał niesamowicie zaskoczoną minę.- Wyjdź…
- Ale…
- Powiedziałam coś!- podniosłam głos.- Wyjdź!- zszedł z łóżka i bez dalszych słów wyszedł. Ja doprowadziłam się do porządku. Okazałam słabość potencjalnemu zabójcy Pani Schmidt. Dobrze, że przerwałam to w dobrym momencie. Jak to by miało dalej wyglądać? Mam się plątać w romanse? Jestem tu, aby pracować. Powinnam być profesjonalna. Jak ja bym się potem czuła z tym, że to zrobiliśmy gdybym musiała go przesłuchać? Muszę być równie obiektywna co do każdego. Nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. Po chwili ktoś zapukał do drzwi.
- Kto to?- spytałam.
- To jaaaaaa.- odezwał się Layne.- Uwaga, Chris wchodzi!- zapowiedział się.
- Co cię tak długo nie było?- podniosłam się opierając o szafkę. Zobaczyłam, że na krześle wisi bluza Logana. Od razu odwróciłam od niej wzrok żeby nie robić podejrzeń. Może nie zauważy.
- Jak dojechaliśmy do szpitala to Survey niechcący zauważył te rany i zaproponował, że skieruje mnie do kogoś kto mi przepisze jakąś maść no i…- urwał. No i zauważył. Przechylił lekko głowę, a potem spojrzał na mnie.
- Czy to nie bluza Hendersona?- wskazał palcem.
- Eeee… tak.- przyznałam.- Zostawił kiedy… rozmawialiśmy… o śledztwie.- spuściłam głowę.
- O śledztwie?- zmrużył oczy podejrzliwie.- No dobra.- wzruszył ramionami, a potem się uśmiechnął.- Ok, ale weź coś ze sobą zrób, bo widać ci metkę na przodzie bluzki. Nie spostrzegłem wcześniej. Cały dzień tak chodzisz?- wyszczerzył się jeszcze bardziej, a następnie zniknął za drzwiami. Dobrze, że szybko wyszedł i nie widział jak szybko różowieje na twarzy. Odkleiłam twarz od lusterka i poszłam się przebrać.







* Ciekawe o czym pomyśleliście czytając ten tytuł ;) Co powiecie o "romansie" Larry i Logana? Czy Chris dowie się do czego między nimi doszło ( i do czego też mogło dojść). Za tydzień dowiecie się tego. Do piątku :*

PS Kto jeszcze nie czytał drugiego rozdziału? --> http://ninasimons.blogspot.com/

A przede wszystkim... WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO CARLOS!!!

piątek, 8 sierpnia 2014

Rozdział XXI - Zagadka rozwiązana?

Wpadłam na rozwiązanie tej zagadki. Tak jak nie przychodziło mi to do tej pory, tak nagle teraz dostałam olśnienia. Niespodziewanie, z zaskoczenia. Samo z siebie. Ta cała obrazkowa retrospekcja natchnęła mnie do tego. Pomysł zleciał mi jak manna z nieba. Jak ja mogłam wcześniej tego nie dostrzec? Jak mogłam być aż tak ślepa? Wysłałam Layne’a w jedno miejsce. Będę potrzebowałam pomocy. Mam nadzieję, że przyprowadzi tu tego człowieka. Schmidt wszedł do biblioteki.
- Miałem się zjawić.- powiedział ponuro.- Co się stało?
- Robię zebranie. Niech Pan przyprowadzi domowników, ale bez służby. Nie będzie nam potrzebna.
- No dobrze…- odwrócił się na pięcie, a pięć minut później wszyscy już zajęli swoje pozycje. Pena, Logan i Mandez usadowili się na sofie. Maslow i Schmidt na fotelach z daleka od siebie.
- Znów coś Pani wymyśliła?- spytał Maslow.
- A się Pan jeszcze zdziwi, Panie Maslow.- uśmiechnęłam się ironicznie. Już miałam zaczynać kiedy otworzyły się szeroko drzwi od biblioteki. Stanął w nich Kayden.
- Dlaczego mi nikt nie powiedział, że jest zebranie?
- Bo Pana już ta sprawa nie dotyczy.- wyjaśniłam po krótce.
- Jak to nie dotyczy? Jak to nie dotyczy?- oburzył się.- Amanda była moją miłością, a Pani mówi, że mnie to nie dotyczy?
- No dobrze. To niech Pan usiądzie jeśli chce w tym uczestniczyć.- zasugerowałam. Tak też zrobił. Mandez utkwiła w nim wzrok.
- A nie będzie Pana Layne’a?- rozejrzał się Schmidt.
- Dojdzie do nas w swoim czasie.- odpowiedziałam.- Na razie sama sobie poradzę.
- Naprawdę muszę akurat teraz tu siedzieć?- niecierpliwił się Maslow.
- Tak…- podeszłam do jego fotela i stanęłam za nim.- Ponieważ wśród nas jest morderca, a ja wiem kim on jest.- w tym momencie wszyscy jak jeden mąż pobledli na twarzy rozglądając się po minach reszty domowników. Każdy w każdym próbował doczytać się kto jest X. Schmidt to nawet zaczął się trząść wiedząc, że tak blisko niego siedzi osoba, która zabiła jego rodzinę. Była taka cisza, że słyszałam oddech Maslow’a przed sobą.
- Pani Lawson, proszę w końcu coś powiedzieć.- poprosił Schmidt.
- Tak.- wyprostowałam się i zaczęłam chodzić w kółko moich podejrzanych.- Jak Państwo wiedzą prowadzę śledztwo zabójstwa Pani Schmidt oraz Pani Amandy. Pomyślałam, że rozwiążę tę sprawę, nie zaczynając od początku tylko od końca i faktycznie udało się. Panie Maslow…- zaczęłam.
- To ty!- podniósł się Schmidt.
- Nie, nie, nie!- zatrzymałam go.- Proszę się uspokoić. Chciałam tylko nawiązać.- usiadł bez słowa mrożąc szatyna spojrzeniem, ale ten nic sobie z tego nie robił. Zwróciłam się do niego.- Panie Maslow… od samego początku był Pan na liście podejrzanych. Budził Pan wiele wątpliwości, a Pana tajemniczość tylko bardziej szkodziła. W tym pomieszczeniu jest Pan człowiekiem, który miał największy powód żeby to zrobić, ale jednak to nie był Pan, Panie Maslow.- znów zatrzymałam się przy nim.
- No mówiłem, że to nie ja. Ale kto chciał mi wierzyć?- rozłożył ręce patrząc się triumfalnie na Schmidt’a.
- Domu i tak tobie nie oddam.- dodał blondyn.
- Ty jeszcze sam o tym nie wiesz, że to zrobisz.- wywrócił oczy.- Ja zawsze dostaję to co chcę.- odwrócił głowę żeby na mnie spojrzeć.- To mogę już wyjść?
- Nie. Niech Pan siedzi i się najlepiej już nie odzywa!- ostrzegłam go. Ten burknął coś pod nosem.- Jedźmy dalej… Panie Pena…- znów zaczęłam powolnie krążyć co działało to na każdego inaczej.- Był Pan nieszczęśliwie zakochany w Pani Amandzie i miał motyw żeby ją zabić. W dodatku znaleziono Pańskie zdjęcie niedaleko miejsca przestępstwa.
- Mówiłem już, że ktoś mi ukradł ten album!
- Jakie zdjęcie?- wciął się Sullivan. Miałam je przy sobie, więc pozwoliłam mu zobaczyć. Ogrodnik wziął je do ręki i oglądał z opuszczoną dolną wargą. Następnie spojrzał na Penę.- Po co Pan to robił?
- Bo lubie!- zrobił głupią minę. Kayden jeszcze raz spojrzał na mnie to na niego. Zamyślił się na chwilę.
- A czy… Czy mogę je wziąć? Na pamiątkę?- spytał niepewnie.
- Po pierwsze, Panie Sullivan to dowód w sprawie, a po drugie nie mogę decydować za właściciela zdjęcia.
- Dam tobie potem inne zdjęcie.- odrzekł Pena, a Sullivan leciutko uniósł kąciki ust.
- Powróćmy może do sprawy.-zasugerował sucho Schmidt.
- No dobrze… Myślę, że Logan ma nam coś do powiedzenia.- wszyscy przyjrzeli mu się podejrzanie, a najbardziej Kendall. Nadal byli ze sobą skłóceni. Schmidt szybciej wybaczył Sullivanowi niż jemu.
- J-ja? Nie wydaje mi się żebym miał coś do powiedzenia. Wszystko już powiedziałem…- wymruczał przestraszony. Maslow posłał mu groźne spojrzenie. Szybko wyłapałam tą więź.
- Co tu się dzieje do jasnej cholery?- nie wytrzymała Mandez.
- No ja też bym chciał to wiedzieć.- dopowiedział Schmidt.
- Na pewno nic ze mną związanego.- Logan przyłożył rękę do szyi.- Ja naprawdę nie zabiłem Amandy! I nikt nie kazał mi tego zrobić!
- Co znaczy kazał?- uniósł się Schmidt.- Maslow kazał ci to zrobić?!
- Nie!- walnął pięścią o ramię fotela. W końcu wykazał się jakimś odważnym ruchem.- Ja naprawdę tego nie zrobiłem.- spojrzał na mnie.- To nie moja wina, że moje alibi jest na poziomie wyobraźni przedszkolaka! Pewnie się zastanawiasz po co niby miałbym chodzić do tego lasu… Maslow kazał mi tam iść. Powiedział, że się tam spotkamy, bo mamy sobie do wyjaśnienia kilka spraw i nie chciał żeby ktokolwiek to słyszał czy widział. A ja się głupi znów dałem podejść. Pamiętacie jak mówił, że mnie chce zniszczyć za to, że odszedłem? On dobrze wiedział, że w lesie jest niedźwiedź. A jednak twój ojciec, Kendall, nie wybił wszystkich. James bardzo się zdziwił kiedy wróciłem do domu żywy!
- Co za farmazony opowiadasz?!- wywrócił oczami Maslow poprawiając mankiet. A ja mimowolnie spojrzałam na Mandez, która znów zaczęła świrować. Oderwała wzrok od Sullivana i skierowała wzrok gdzieś na ścianę.
- Dobrze się Pani czuje?- spytałam z udawaną grzecznością.
- Tak, tak, tak.- pokiwała szybko głową.- Po prostu…
- A może potrzebuje Pani tego?- wyjęłam z kieszeni małą buteleczkę.
- Skąd Pani to ma? Grzebała Pani w moich rzeczach?!- oburzyła się.
- Nie. Ta fiolka akurat jest pusta. Znalazłam ją w koszu na śmieci. Wyrzucałam papiery i jakoś tak moje oczy to znalazły. Hmm… skomplikowana nazwa jak na zwykłe leki na uspokojenie. Ma Pani podwyższone często nadciśnienie, prawda?
- Dlatego ich potrzebuje!
- A ja myślę, że to nie są zwykłe leki, Pani Mandez.
- A co Panią obchodzi mój stan zdrowia?- ścisnęła ręce w pięści. W tej chwili do biblioteki wszedł Layne. Kiedy natrafiliśmy na siebie spojrzeniami, podniósł kciuk do góry dając znać, że się udało.
- Już jestem.- oznajmił.
- W samą porę.- powiedziałam.
- Ktoś w końcu wytłumaczy mi o co tu chodzi?- spytał Schmidt.
- Tak.- kiwnęłam głową.- Otóż Pani Mandez ukrywa przed nami mały sekret…
- Ha ha ha.- zaśmiała się ironicznie.- To jest śmieszne. No bo niby co miałabym ukrywać?
- To nie są zwykłe proszki, Pani Mandez.- założył ręce Layne.
- Chris, przyprowadź go tutaj do nas.- poprosiłam.
- Doktorze Survey!- zawołał Layne, a Ciara słysząc to nazwisko wybałuszyła oczy i skierowała je na drzwi, które po sekundzie się otworzyły. Mężczyzna po pięćdziesiątce, w siwych włosach oraz okularami na nosie wszedł do środka. Modelka zaczęła kręcić głową z niedowierzania.
- Dzień dobry wszystkim.- przywitał się grubym głosem.
- Nie, nie, nie!- podniosła się Mandez.- Nie może Pan im nic powiedzieć. Wiąże Pana tajemnica lekarska. Ja Pana zaskarżę!
- Pan nie przyszedł nam nic zdradzać tylko pomóc, ponieważ nie było jasnych informacji w dostępnych źródłach.- wyjaśniłam. Podałam mężczyźnie fiolkę.- Panie Doktorze, co to są za leki?- przejął to ode mnie.
- To są silne leki przeciwpsychotyczne.- wyjaśnił.
- Jest Pani chora psychicznie?- spytał Maslow.
- Proszę nie przerywać.- odezwał się Layne.
- Panie Doktorze. Jakie zadanie mają te leki?
- Przecież to jest niedorzeczne!- przerwała nam zdenerwowana Mandez. Wypieki wyskoczyły jej na policzkach.- Na jedno wychodzi! Niech Pan tego nie mówi. Nie może Pan!
- Niestety mogę.- powiedział.- Ten Pan…- wskazał na Layne’a.- Przyjechał do naszego szpitala z prośbą o konsultacje do śledztwa. W drodze dopiero wyszło, że byłaś moją pacjentką. Nie łamię przysięgi lekarskiej mówiąc o tych proszkach. Każdy może o to zapytać. Te tabletki leczą farmakologicznie chorych na zaburzenia afektywne dwubiegunowe zwane również potocznie chorobą maniakalno-depresyjną. To wszystko co mogę powiedzieć.
- Nie…- załzawiły jej się oczy.- To wszystko nie tak!
- Proszę się przyznać.- powiedziałam.- Skończyły się Pani wtedy leki i choroba się nasiliła. Nie była Pani sobą, każdy to wiedział jak Pani się zachowywała, ale nikt wtedy nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest Pani chora. Wystarczyło kilka dni żeby straciła Pani kontrolę nad sobą. Tylko dlaczego Pani zabiła najlepszą przyjaciółkę?- domyślałam się motywu, ale chciałam usłyszeć potwierdzenia.
- Moja choroba nie ma z tym nic wspólnego!- pokuśtykała do wyjścia. Layne ją zatrzymał.
- I właśnie to Panią zdradziło najbardziej. Kulawa noga.- wskazałam palcem.
- Ale przecież spadła ze schodów. – podrapał się po głowie Pena.
- Tak, spadła. Jednak dochodziła do siebie. Ale czy ktoś zauważył, że na początku kulała na prawą nogę, a teraz kuleje na lewą? To Pani ją zabiła i uszkodziła sobie drugą nogę skacząc wtedy z okna. Zabiła ją Pani pod wpływem emocji związanych z brakiem przyjmowanych leków przeciwpsychotycznych. A to zdjęcie pozwoliło mi odnaleźć motyw, Pani Mandez. Z zazdrości ludzie robią głupie rzeczy…
- No dobrze! To prawda! Zabiłam ją! Ja ukradłam album Carlosa i przywłaszczyłam sobie zdjęcie! Wtedy upewniłam się, że oni są razem. Bo ja cię kocham Kayden. To ze mną powinieneś był być, a nie z nią! To ja cię bardziej kochałam tylko ty nie chciałeś tego dostrzec. Zagadywałam, podchodziłam wiele razy, ale ty byłeś nią zaślepiony. Normalnie się kontrolowałam, ale gdy zabrakło mi lekarstw, wpadłam w szał. To było silniejsze ode mnie.- rozpłakała się.- Czasami się cieszę, że jej już nie ma, ale też i żałuję tego co zrobiłam.
- A gdzie jest nóż?- dopytałam.
- Zakopałam go w grządce.- pociągnęła nosem.
- Wariatka…- westchnął Maslow.
- Jak mogłaś zabić najlepszą przyjaciółkę?- wydarł się Sullivan.- Nie chcę cię znać…
- J-a nie c-chciałam.- zrobiła się cała czerwona na twarzy od płaczu. Spojrzałam na Schmidt’a. Siedział tępo patrząc się przed siebie z rozwartymi wargami. Nawet nie drgnął. Po chwili oprzytomniał i powstał. Podszedł do niej i spojrzał jej prosto w oczy.
- Nie spodziewałem się tego po tobie… szmato!- uderzył ją w twarz.
- Kednall!- Chris zabrał go na bok, a Ciara złapała się za policzek i godnie przyjęła ten cios.
- Wywłoko!- wrzasnął do niej blondyn.- Żeby cię nafaszerowali czymś w tym psychiatryku i zgniła tam!- cały się trząsł. Layne objął go żeby nie mógł się na nią rzucić.
-  Jak na to wpadłaś?-spytał Logan.
- To skomplikowane.- wyminęłam odpowiedź, ponieważ nie chciało mi się tego tłumaczyć.
- Zaraz tu będzie policja.- spojrzał na zegarek Layne.
- No to wspaniale!- wstał uradowany Maslow.- Zagadka rozwiązana. Możemy się pakować i wracać do swoich domów.
- Nie tak szybko, Panie Maslow.- założyłam ręce.- Pani Mandez, owszem, zabiła Panią Amandę, ale nie zabiła Pani Schmidt. Znów wszyscy stają się podejrzani. Zagadka rozwiązana? Może i jedna. Została jeszcze druga. To jeszcze nie koniec...







* Kto stawiał na Mandez, daje znać w komentarzu ( tylko 2 głosy w ankiecie huehue) :) No i morderców jest dwóch? Czy spodziewaliście się tego? Liczę na Wasze komentarze. Do kolejnego piątku :*


piątek, 1 sierpnia 2014

Rozdział XX - Wiem kto zabił

To był jednak dobry pomysł żeby dać wszystkim tę godzinę wolności. Layne podwiózł mnie do domu, a sam pojechał do siebie mówiąc, że po mnie przyjedzie. Weszłam do swojego małego mieszkanka. Podlałam biednego kwiatka na parapecie i wparowałam do sypialni z gotowym już planem jakie zabrać rzeczy. Potem Layne zawiózł mnie z powrotem do rezydencji. On wydał się jeszcze szczęśliwszy. Odkąd rano go pocałowałam, chodzi z taką miną jakby chyba sam nie wiedział, że jest taki uśmiechnięty. Z głową w chmurach od rana. Na pogrzebie to się przynajmniej próbował powstrzymywać.
Najbardziej skorzystali na tym Mandez i Maslow. Ciara po wzięciu swoich tabletek, uspokoiła się i wróciła do normalnego życia, a Maslow znormalniał. Nikogo się nie czepiał, nikomu nie dogryzał i się nawet uprzejmie ze mną przywitał. Ciekawe na ile to się utrzyma. Siedziałam właśnie w swoim pokoju kiedy przyszedł do mnie Layne.
- Może pójdziesz ze mną na kawę?- zaproponował.
- Weź, daj sobie spokój.- oparłam się wygodnie na łóżku.- Zawołaj Terence'a. On ci zrobi kawę. Zrobi ci cokolwiek zechcesz.- na te słowa parsknął śmiechem.- Co?
- Zrobi mi cokolwiek zechcę... Skojarzenia mam.- wyszczerzył się. Pozwolił sobie przysiąść na drugim końcu łóżka.- Po tym deszczu zrobiło się duszno. Liznąłbym loda.- oblizał górną wargę.
- Nie wiem czy Terence ci takiego zaserwuje.
- Kto powiedział, że chcę loda od Terence'a?!- po tych słowach zatrzymał wzrok na mnie.
- Co? Co mi się tak przyglądasz?
- Nie nic.- pokręcił głową i odwrócił wzrok powtrzymując się od tego co miał zamiar powiedzieć. Może to i dobrze.- Ale... gdybyś miała swoją własną lodziarnię, byłbym jej stałym klientem.
- Czy mam się doszukiwać w tym podtekstów?- już rozszyfrowałam jego tok myślenia.
- Myśl co chcesz, lodowa księżniczko.
- Nie mów tak do mnie!- warknęłam podnosząc się.
- Nie ma problemu, lodowa księżniczko!- wyszczerzył się.
- Wypierniczaj stąd!- pokazałam mu drzwi.
- No dobra już...- podniósł się ociężale.- Skąd ten bulwers. Do zobaczyska, lodowa księżniczko.- zamknął za sobą szybko drzwi, aby nie oberwać poduszką, którą już dla niego przygotowałam. On czasem zachowuje się jak dziecko.

To już tydzień odkąd prowadzimy tę sprawę, a tyle już zdążyło się wydarzyć. Czas w końcu na coś wpaść. Trzeba zrobić burzę mózgów. Poszłam z Chrisem do biblioteki. Jak zawsze przesiadywał tam Maslow. Zazwyczaj, jak się już okazało, czytał książki psychologiczne i jeden chwyt wykorzystał na Kendallu. Wertował strony popijając mocną kawę w międzyczasie albo siedział z nosem w laptopie. Tym razem znów nad czymś pracował. Jednak widząc nas, podniósł się zawijając swój sprzęt i bez słowa opuścił pomieszczenie. Gdyby nie ten pogrzeb to ten dzień trzeba by było czymś uczcić.
- Ahh Chris…
- Tak, Larcia?- uśmiechnął się.
- Tak, ciesz się tym póki możesz.- westchnęłam.- A teraz na poważnie. Trzeba zająć się tym po co tu jesteśmy. Nie uważasz, że się trochę ostatnio rozleniwiliśmy? Musimy wziąć się w garść, więc zepnij tyłek i swój mózg.
- Zacznijmy więc od ustalenia głównej rzeczy. Motywu…- zaczął.- Tajemniczy X działa według określonego planu. Domniemywam, może i ty też tak sądzisz, że niestety Kendalla trzeba chronić. Ktoś może na niego już polować.
- Przecież on o tym wie, ale chyba zbytnio już mu na tym nie zależy. Jednak nie mogę pozwolić żeby zabito kolejną osobę, bo to już będzie ponad mojej siły.- poprawiłam włosy.
- No to na sam początek możemy sobie odpuścić Schmidt’a.- stwierdził.- Nie sądzę żeby zabił własną matkę i siostrę po tym co się stało.
- No chyba, że jest psychicznie chory, a tacy są zdolni do wszystkiego.- dodałam uwagę od siebie.
- On raczej nie jest chory psychicznie tylko zagubiony. Ale po co miałby to robić? Z zemsty za stare lata? Za to, że nie wsparły go kiedy ojciec wyrzucał go z domu? To słabe. Ja tego nie kupuję. Musiałby być cholernie psychiczny żeby to zrobić z takiego powodu.- wybronił go mój partner.
- Zakumplowałeś się z nim, co?
- Tak jak ty z Hendersonem. Mi ten szczur ciągle się z nim kojarzy.
- To była mysz polna.- poprawiłam go.
- I kota utopił w studni… biedaka tam zagonił. Nie mówiłem ci? Ale fakt, mniejsza o biedne zwierzęta. Nie lubię go już tak bardzo jak na początku, ale jest jednak w nim coś dziwnego. A ty co uważasz?
- Hmm… On, wydaje mi się, jest po prostu słabego charakteru. Gdyby może nie był taki łatwowierny i uległy to nie dałby się wciągnąć w spisek Maslow’a.
- Ale skoro to przyjaciel rodziny to jednak działał za ich plecami. Być może się bał straty posady, ale gdyby był wierny oraz lojalny od samego początku, od razu by się zwolnił. Myślę, że nie można go absolutnie wykluczyć. Może Henderson chce, aby Maslow przejął dom, bo gdyby go potem zabił, miałby w posiadaniu i dom i firmę. Działa z cierpliwością. Wykorzystuje innych. Ciebie również.
- Mnie?- zdziwiłam się.
- Jeszcze chwila, a zacznie mydlić ci oczy. Zobaczysz. No i proszę cię. Alibi z niedźwiedziem to jakaś brednia. Chciałem zapytać o to Schmidt'a, ale po pogrzebie nie było okazji. Cóż za zbieg okoliczności, że akurat wtedy poszedł do tego lasu. Chciał się pogodzić z Kendallem, a potem wyrwał się za płot do gąszczu żeby sobie pokontemplować wśród przyrody? A ogrodu to nie ma? Nie uważasz tego za podejrzane?
- A może i masz rację…- zgarbiłam się.- No bo po co miałby iść do tego lasu. Wezmę to pod uwagę. Jednak lecimy dalej. Najlepsza przyjaciółka Amandy, Ciara Mandez.
- Szczerze? Nic na nią nie mam, tak samo jak na Dorę Martinez, która nic nie mówi wiadomo czemu. Po co oddana gosposia miałaby to zrobić? Wracając do tej modelki… Masz może jakiś motyw dlaczego mogłaby to zrobić?
- Myślałam nad tym nie raz. Nawet wcieliłam się w nią raz i zadawałam sobie pytanie dlaczego mogłabym je zabić. Może się mocno o coś pokłóciły, ale wtedy byśmy coś zauważyli. Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Ona po prostu jest dziwna. Kuleje i ciągle bierze proszki.
- Prawie jak Doktor House.- zażartował Layne, a ja się uśmiechnęłam.
- Daj jej więcej IQ to możesz ją wtedy porównywać.- w tym momencie Mandez i Logan weszli do biblioteki.- O wilku mowa.- powiedziałam szeptem do niego.
- Witam ponownie.- powiedział Logan do nas.- Przeszkadzamy?
- Tak.- odpowiedział Chris.- Pracujemy.
- Oj, nie chcemy przeszkadzać.- odrzekła Mandez.
- A jak się Pani czuje? Lepiej?- spytałam.
- Tak, dziękuję. Dziękuję za tą godzinę. Wykupiłam więcej na wszelki wypadek.
- Nadal uważam, że leki na uspokojenie nie są ci potrzebne.- wtrącił Logan.- Jeszcze sobie nimi zaszkodzisz.
- Już ci mówiłam. Dobra, nie przeszkadzajmy Państwu w pracy.- Mandez pokuśtykała do wyjścia, a Logan otworzył jej jeszcze drzwi. Tak się zagapiłam na nią, że Layne musiał mi pomachać ręką przed oczyma.
- Ziemia do Larci!
- To na czym my skończyliśmy?- spytałam nieogarnięta.
- Doktor House.- przypomniał.
- Aaa… ale my jesteśmy źli. Nie żartujmy sobie z ludzi tylko pracujmy. A Maslow?
- Garniak to zupełnie inna bajka. Dla niego potrzebne odrębne śledztwo, bo kto go ogarnie?- rozłożył ręce.- Po pierwsze, facet ma dwie osobowości. Z tej gorszej już nam się zaprezentował. Po drugie, to człowiek sukcesu i biznesu, człowiek zdobywca. Gra po to żeby wygrać. Po trupach do celu. O tej rodzinie podajże wiedział więcej niż sam Schmidt kiedy tu przyjechał. Wiedział o chorobie Pana Schmidt’a, o problemach finansowych. Wolał zadurzyć dom niż stracić firmę. Po trzecie, nie zdziwię się jeśli to on jest tym X, ale niestety nie zdziwię się kiedy się okaże, że on nim nie jest.
- No może za mocno się go uczepiliśmy od samego początku. Widziałam go jaki jest gdy przyszła ta Halston. Zupełnie inny człowiek…
- A kto mówił, że nawet dobry i sympatyczny Maslow mógł to zrobić? Ty.- wskazał na mnie palcem.- On przecież ma konkretny plan, którego być może się trzyma. Firma przejęta, został jeszcze dom, ale musiałby wykończyć Kendalla, bo ten jednak zrezygnował i nie chce oddać mu domu.
- Ale jak to jest w ogóle możliwe? Kto normalnie mógłby przejąć dom gdyby zabito wszystkich z rodziny Schmidt? No bo przecież nie James…
- Przypominam, że dom jest zadurzony na firmę, którą ma Maslow. On jest cwany, opracuje taki plan żeby wyszło na niego. Niestety i tak się da. A kasy mu nie brakuje.
- No chyba, że tak. Jeszcze nad nim pomyślimy. Mnie jednak wiesz kto niepokoi? Pena.
- A myślałem, że Kayden.- wtrącił.
- Dlaczego on? Masz coś na niego?
- No nie mam, ale on mi się wydaje jakiś dziwny. Fakt. Dla mnie też wydaje się dobrym człowiekiem, ale teraz każdy jest podejrzany. Amanda została zamordowana po tym jak ich związek wyszedł na jaw, a potem Kendall zrobił jazdę, że nie pozwoli im być razem.
- I zabił Amandę żeby dać mu nauczkę? Serio? To nie ma sensu. W ogóle wątpię żeby ktoś ze służby mógłby to zrobić. W dodatku Kayden jest wdzięczny tej rodzinie za pracę i wszystko. Gdybym ja pracowała w tym domu, nie byłoby w moim interesie zabijanie tam szefa czy szefowej. Nawet już Brown’a nie podejrzewam, choć ta akcja z nożem śniła mi się raz w nocy.- takie było przynajmniej moje zdanie. Nie wiem co na to Layne.
- A dlaczego Pena?- przypomniał.
- Coś mi się wydaje, że to lepszy strateg niż na takiego wygląda. Powiedział, że ktoś mu ukradł album, a potem nagle się znajduje. To jest dziwne. I ta fotografia, którą znalazłeś.
- Może faktycznie ktoś mu ukradł ten album i wziął to zdjęcie. Miał je przy sobie kiedy zabijał Amandę i wypadło kiedy X wychodził przez okno. I ktoś w ten sposób chce go w to wrobić, bo wie, że Carlos może miał to za złe Amandzie. Ale opcji, że to upozorował, ale coś mu nie wyszło też nie wykluczam.
- No to podsumowując… kto ma motyw?
- Pewny motyw może mieć Maslow i Pena.- wyczytał ze swojego notatnika, w którym wszystko miał.- Wahamy się z Hendersonem, być może i z Sullivanem, ale w służbę wątpimy. A motyw bliski zeru ma Schmidt, Mandez… no cała reszta.
- Wychodzi jakby po równo.- wywnioskowałam.- Jakaś masakra. Ale tym też nie możemy się sugerować.
- Mamy wszystko to co jest nie tak…- oparł głowę o oparcie zamykając oczy.
- Pokontemplujmy w ciszy. Masz rację.- zrobiłam tak jak on. Zamknęłam oczy i oparłam się wygodnie. Kiedy tak przypominałam sobie motywy i brak motywów wszystkich domowników, po mojej głowie śmigały obrazy. Jakby wspomnienia z tego domu. Taka retrospekcja, nawet bym powiedziała. Cofnęłam się pamięcią nawet do pierwszego dnia tutaj kiedy mieliśmy przesłuchiwać każdego w gabinecie. Każdy wchodził i wychodził tymi drzwiami. Te kilka dni przewijały się w mojej głowie w zawrotnym tempie i nagle obraz zatrzymał się na jednym wspomnieniu. Otworzyłam szybko oczy i wzięłam głęboki wdech.
- Layne!- wrzasnęłam podnosząc się z fotela.
- C-co?!- podskoczył przestraszony. Wstał kiedy widział mnie na nogach, a ja uśmiechnęłam się.
- Chris! Wiem kto zabił! Wiem kto mógł to zrobić!- potrząsnęłam nim.
- Kto? Jesteś pewna? A jak na to wpadłaś?- zasypał mnie pytaniami.
- Odpowiedź mieliśmy cały czas pod nosem!- podskoczyłam w miejscu.- Zawołaj Kendalla. Będę chyba też potrzebowała pomocy z zewnątrz. Udasz się tam, dobrze?
- Larra! Weź się uspokój i powiedz mi wreszcie!
- Mordercą jest…







* No dalej. Teraz jest czas, aby wkurzyć się na mnie z powodu urwania w  takim momencie.  Patrzcie na to z pozytywnej strony. Za tydzień dowiecie się kto jest tym mordercą ;) Ci co nie zagłosowali, przypominam o ankiecie. Jest już 21 głosów. A czy gdy ładnie poproszę to będzie ich więcej? :*
Jak myślicie? Kogo Larra miała na myśli? To na tyle co chcę przekazać. Do piątku :*

PS Zapomniałabym... w ankiecie jest opcja "ktoś inny". Nie chciałam żeby ankieta ciągnęła się w nieskonczoności, więc tak to wymyśliłam. Pod tą opcją może kryć się Amanda, Państwo Schmidt, Halston Sage czy ktokolwiek inny kto się napotka w opowieści. Tak dawno chciałam o tym napisać i ciągle zapominam.