piątek, 30 maja 2014

Rozdział XI - Spacery nocą

Weszliśmy do otwartej sypialni Peny. Spodziewałam się zupełnie czegoś innego. Myślałam bardziej o demolce, porozwalanych lub poniszczonych rzeczach, o ubraniach i bieliźnie wyrzuconych z szafki, o potłuczonym szkle na podłodze, o papierach zalegających całe biurko. Wszystko jednak wyglądało niepozornie. Jakby tu do niczego nie zaszło. Spojrzałam na Layne’a. Ten tylko wzruszył ramionami. Pena jednak krążył w kółko obgryzając paznokcie wśród średnio idealnego porządku.
- Jest pan pewien, że ktoś tu się włamał?- spytałam.
- Drzwi były otwarte, a przecież zamykałem je na klucz, tak jak każdy zresztą. Zawsze sprawdzam czy drzwi są zamknięte, a teraz były uchylone, więc coś jest nie tak.
- Niech Pan sprawdzi czy coś Panu zniknęło.- zasugerował Christopher.- Latynos skinął głową i zaczął przeszukiwać przy nas swoje rzeczy robiąc przy tym bałagan większy niż miał. No teraz to wyglądało jak na włamanie. Pena w końcu usiadł na łóżku i złapał się za głowę.
- Nie ma…- wyszeptał pod nosem.
- Czego nie ma?
- Mojego albumu.- wyjaśnił.- Nie ma go.
- A co było w tym albumie?- oparłam się o ścianie.
- No jak to co?- spojrzał się na mnie jak na debilkę.- Zdjęcia, a co miałoby być innego?
- Po co ktoś miałby kraść Panu album ze zdjęciami?- zadał pytanie Layne.- Raczej powinienem zapytać co było na tych zdjęciach?
- To nie jest ważne.- odparł sucho.
- Proszę odpowiedzieć.- zaciekawił się Layne. Mnie też dało to wiele do myślenia. Przecież gdyby to były zwyczajne zdjęcia to by tego tak nie ukrywał.- Jeśli Pan nie powie to Panu nie pomożemy.
- Zwyczajne zdjęcia, Boże!- podniósł się. Wypuścił powietrze z płuc.- Takie… z pleneru, tak.- założył ręce.- Niech Państwo lepiej mi nie pomagają. Może się znajdzie gdzieś, może to gdzieś przeniosłem. Proszę już wyjść.- wskazał na drzwi.
- Jak Pan chce.- powiedziałam i wyszłam z Chrisem. Przeszliśmy przez korytarz.
- Czy tylko mnie się wydaje to troszeczkę dziwne?- spytałam go na uboczu.
- Troszeczkę? Gość zachowuje się jakby trzymał tam pornografie. Nie zdziwiłbym się, ale kto by włamywał się po takie zdjęcia?
- A może…- wpadłam na pewien pomysł.- Nie, to głupie.
- No powiedz.- namówił mnie.
- A może to jest wytłumaczenie jego dziwnego zachowania. Może sfotografował coś podejrzanego. Może ma dowody zbrodni i dlatego nie chce się przyznać, bo się boi. Jak go przesłuchiwaliśmy miałam przeczucie, że chce nam jednak coś powiedzieć.
- To wcale nie jest głupie myślenie, Larra. Pamiętasz? Oskarżał Kaydena. Pena jest przecież sąsiadem, mieszka za płotem. Może zrobił mu jakieś zdęcia, które są dowodem zbrodni albo coś w tym rodzaju. On nie oskarżał go bez dowodów. On je cały czas miał.
- Czyli Kayden się o tym dowiedział i mu to ukradł? Ale po co miałby w ogóle zabijać Panią Schmidt?
- Nie wiem, ale musimy się tego dowiedzieć. A teraz chodźmy na ten obiad, bo umieram z głodu.- zeszliśmy do jadalni.

Po obiedzie poprosiliśmy Penę, aby przeszedł się z nami po ogrodzie. Zgodził się. Gdy jednak w ogrodzie natknęliśmy się na ogrodnika rozmawiającego z Mandez, Pena poprosił, abyśmy jednak weszli do środka. Ze skrzywionym wyrazem twarzy zaprowadził nas do biblioteki. Teraz byliśmy przekonani, że Carlos coś wie o Sullivanie. Postanowiliśmy bez ogródek go o to zapytać.
- Pamięta Pan nasze przesłuchanie? Oskarżał Pan Kaydena Sullivana o popełnienie zbrodni, ale nie podał Pan dowodu.
- Bo takich nie mam, ale sądzę, że to on.- oznajmił.
- A może miał Pan dowody tylko ktoś je Panu zabrał.- Layne przyglądał mu się badawczym wzrokiem.
- Coś Pan sugeruje?- podniósł brew.
- Jestem po prostu ciekaw co takiego interesującego musiało być na tych zdjęciach skoro ktoś pokusił się na to żeby Panu je ukraść.
- Dlaczego Państwo wiercicie mi dziurę w brzuchu tym głupim albumem?
- Proszę powiedzieć, bo zacznę coś innego podejrzewać.- ostrzegłam go. Layne chyba też nie wiedział o co mi chodzi.
- A co dokładnie?
- A może jest tak, że upozorował Pan włamanie do swojego pokoju żeby wszyscy pomyśleli, że coś Panu zginęło, żeby ten ktoś dał Panu spokój, a tak naprawdę Pan wszystko ma.- oparłam głowę o oparcie.
- Co za bujdy!- powiedział głośniej.- Chcą Państwo wiedzieć co było na tych zdjęciach?- nachylił się w naszą stronę. Aż się zaciekawiłam i zrobiłam to samo.- Nie powiem Państwu…- wyszeptał.- Ale mogę pokazać.
- Cały czas miał je Pan?- pisnęłam z niedowierzaniem.
- Nie. Ja naprawdę ich nie mam. Dlatego nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, ale jeśli chcecie Państwo zobaczyć co na nich było, radzę nocą pospacerować po ogrodzie. Tylko tak mogę pomóc.- podniósł się.- Muszę zostać sam.- po chwili zostaliśmy sami przy stoliku.
- Dobra…- zaczął Layne.- Chyba nie zasnę póki sam tego nie sprawdzę.
- Spotkajmy się po północy na korytarzu przed drzwiami wejściowymi.- powiedziałam.
- Hmm.- uśmiechnął się.- Umawiasz się ze mną?- Jezu, jak on mnie wkurza. Miałam ochotę przyłożyć mu czymś ciężkim po twarzy.
- Zwariowałeś? Przecież wiesz o co mi chodzi.- założyłam ręce.
- Oczywiście, że wiem.- skinął głową nadal mając na twarzy ten uśmieszek.- Wymigujesz się pracą, ale wiem, że mnie chcesz.- puścił mi oczko.
- Nie wytrzymam z tobą!- wstałam natychmiast.- Jak chcesz to proszę! Sama zbadam tę sprawę, a ty sobie śnij o niemożliwym.- zostawiłam go samego z tym problemem. Wołał mnie jeszcze, ale nie reagowałam na to.


*Christopher*


No i znowu mnie poniosło. Ja się chyba nawet w pracy nie potrafię kontrolować. Ale jak mam reagować? Mam siedzieć cicho przy kobiecie, za którą szaleję? Ta praca to jedyna okazja kiedy możemy wspólnie ze sobą pogadać. Gdyby nie to, to w ogóle by mnie chyba olała. Ja nie potrafię inaczej zagadać do kobiety. Może to przez strach zachowuję się jak ostatni kretyn. Wszyscy moi znajomi mieli rację. Brak we mnie samokontroli. Ja też głupi nie jestem i wiem jak jest. Larra toleruje mnie tylko w pracy, a prywatnie się jej tylko naprzykrzam. Myślałem, że ta sprawa to szansa dla nas, ale powoli w to wątpię. Nawet po dwóch latach rozłąki traktuje mnie tak samo. Poszedłem się z tym przejść na świeżym powietrzu.

Przechodziłem obok różanych krzewów. Sullivan chwalił się swoimi roślinkami przy kobiecie. Mandez była oczarowana, a w dodatku wydawało mi się, że już zaczyna chodzić normalnie. Widziałem po zmianie w jej chodzie. Nie wiedziałem czy tymi badylami czy nim samym. Co ma takiego w sobie taki ogrodnik czego ja nie mam? Przecież mi niczego nie brakuje. Zacząłem głęboko rozmyślać nad tym co jest ze mną nie tak. Ten spacer chyba tylko pogorszył sprawę. Podszedłem do studni, oparłem się i spojrzałem w jej wnętrze. Nagle poczułem dłoń na swoim ramieniu i aż podskoczyłem. To był Sullivan.
- Nad czym Pan tak rozmyśla?- spytał się mnie z uśmiechem na twarzy.
- Aaa tak po prostu…- odparłem.- Jestem w końcu w pracy. Cały czas myślę nad wiadomo czym.- spojrzałem na niego.- Korzystacie z tej studni?
- Od jakiegoś czasu nie.- pokręcił głową.- Kot się tam utopił i jakoś przez to wszystko nie miałem czasu jeszcze tego załatwić.- podrapał się po głowie.
- Jak to kot się utopił?- było dla mnie niepojęte żeby kot był aż taki głupi chyba, że był zwierzęcym samobójcą.
- Przez Hendersona.- wyjaśnił. Od razu się ożywiłem słysząc to nazwisko.- Rudzielec nasikał mu na buta. Ten się wściekł, zaczął za nim gonić aż do tej studni no i jakoś tak wyszło, że wpadł.
- Widział Pan to?
- Nie. Tylko z uśmiechem na twarzy się pochwalił, że załatwił skurczybyka. Chyba nie przepada za zwierzętami i to z wzajemnością.- uśmiechnął się, a ja myślałem z jakiego Hendersona jest czub. Przeprosiłem ogrodnika i wróciłem do rezydencji.

Mimo to, że Larra powiedziała, że sama pójdzie w nocy do ogrodu, ja nie chciałem zostać obojętnym. Przygotowałem się u siebie w pokoju i po cichu zszedłem na dół. Miałem na sobie ciemne jeansy i czarny sweter. Znowu poczułem się jak włamywacz. Larra akurat trudziła się z tym, aby otworzyć drzwi bezdźwięcznie. Nie wiedziałem skąd ma klucz, ale znając jej szatański umysł to musiała wykraść go lokajowi. Kiedy zobaczyłem, że też jest ubrana na czarno, zaśmiałem się pod nosem. Podszedłem do niej.
- Co ty tu robisz?- bardzo miło mnie powitała. Nie zdziwiłem się nawet.
- Jesteśmy partnerami. Nie zostawię cię z tym samej. W dodatku muszę czuwać żeby nic ci się nie stało. Ktoś może zrobić ci krzywdę albo…
- Pff.- wywróciła oczami.- Dobra, nie gadajmy tylko działajmy.- udało nam się wyjść z rezydencji niepostrzeżenie.
- Ciemno jak w dupie u murzyna.- wytężyłem wzrok. Musiałem uważać pod nogi żeby się o coś nie potknąć. Prawie nic nie widziałem to jak miałem kogoś wyczaić w tych ciemnościach?
- Csiiii…- uciszyła mnie.
Minęliśmy szopę, w której Sullivan trzymał swoje narzędzia. Nie wiem co ten Pena nam chciał udowodnić mówiąc żebyśmy rozejrzeli się w nocy po ogrodzie, bo wiało tu pustką. Odwróciłem się do tyłu. Wzrokiem objąłem ten wielki dom i widoczne stąd okno sypialni Schmidt’a. Albo mi się przywidziało albo obserwował nas w ciemnościach swojego pokoju. Wróciłem do tego co jest bardziej istotne, do śledztwa. I kiedy myślałem, że już nic z tego nie będzie, Larra zwróciła mi uwagę.
- Przy fontannie ktoś siedzi.- szepnęła wskazując palcem. Wytężyłem wzrok. To był chyba ten ogrodnik. Poznałem po posturze ciała. Chodził dziwnie zgarbiony. Tylko co on tam robił o tej godzinie? Chyba się na coś spóźniliśmy, ponieważ po chwili wstał i wrócił do siebie.
- Przyjdziemy tu jutro?- spytałem ją.
- Nie trzeba. Ja już chyba wiem co tu jest grane…





* Jak myślicie?Jakie zdjęcia znajdują się w albumie Peny? Co Kayden robił nocą w ogrodzie ( jeśli to faktycznie jest Kayden) ? Czy żal Wam kota Rudzielca? :D hahaha 
Logan nie ma dobrego kontaktu ze zwierzętami ;)

Do piątku :*

piątek, 23 maja 2014

Rozdział X - To wcale nie jest włamanie

Nie znałem Larry jeszcze od tej strony. To o co mnie poprosiła… Musiała być naprawdę zdeterminowana. Czyli nie rzucała słów na wiatr mówiąc, że i tak dostanie się do tego gabinetu. Miałem zdobyć klucz i poszukać jakiś dowodów kiedy ona zajmie czymś Schmidt’a. Jak ja mogłem się na to zgodzić? Mówiłem już, że ta kobieta mnie omotała. Schmidt trzymał klucz w swoim pokoju. Larra poinstruowała mnie wcześniej co mam robić. Gdy zapukała do jego sypialni, zaraz chwilę po tym wybiegli razem na dół. Nie wiem co ona mu powiedziała, ale poskutkowało. Wkradłem się do jego sypialni, która była teraz dzięki mojej partnerce otwarta. Zabrałem klucz z biurka i wszedłem na górę. Po cichu przekręciłem klucz w zamku. Rozejrzałem się czy ktoś tego nie widział, a następnie zamknąłem się w środku gabinetu.

Podszedłem do biurka i otworzyłem pierwszą szufladę. Leżała tam cała sterta papierów. Przewertowałem wszystko szukając czegoś co mi się przyda. Nic tam nie znalazłem. Tak samo było w drugiej szufladzie. Przeszukałem całe biurko. Skierowałem się do półki z dokumentami. Tam w oczy rzuciła mi się taka zielona teczka. Strzał w dziesiątkę! Kopia testamentu. Wyjąłem telefon i zrobiłem zdjęcie. Czułem się jak złodziej. Przez moje ciało przechodziła jednak adrenalina, byłem taki podekscytowany. Odłożyłem teczkę na miejsce i spojrzałem jeszcze czy zdjęcie było wyraźne. Numery dokumentu były zamazane. Chciałem zrobić jeszcze jedno zdjęcie, ale co za pech! Bateria słaba. Wziąłem jeszcze raz teczkę i podszedłem z nią do biurka. Usiadłem na krześle rozglądając się za długopisem. Przede mną leżał jakiś notes, więc spisałem numer na kartkę, wyrwałem ją i schowałem do kieszeni. Może kiedyś się przyda, choć nie wiem po co. Przezorny zawsze ubezpieczony. Odłożyłem wszystko na miejsce i wróciłem do sypialni Schmidt’a, aby odnieść mu klucz. Wszystko udało się zgodnie z jej planem. Poszedłem do ogrodu odsapnąć po tym wszystkim. Widziałem jak Larra rozmawia ze Schmidt’em.
- Proszę mnie więcej nie wołać przez takie głupoty!- skarcił ją.- Ja naprawdę myślałem, że stało się coś poważnego!- odwrócił się na pięcie i normalnie mnie minął.
- I masz coś?- podeszła do mnie.
- Mam foto testamentu. Wyraźnie jest napisane na kogo jest przepisany dom a na kogo firma.
- Pokaż.- poprosiła o mój telefon, który jej podałem.- Dom jest przepisany na Amandę i Kendalla. I Terence też miał rację. Firma jest przepisana na Panią Schmidt. Maslow miał motyw.
- Jest też jedna niepokojąca mnie sprawa.- zacząłem.- Kancelaria stała się własnością Amandy po śmierci matki. Pojawia się kolejny motyw. Ale czy ona mogła zabić własną matkę żeby przejąć kancelarię?
- Nie wiem czy ma to jakiś sens chyba, że…- urwała.- Trzeba będzie jeszcze pociągnąć kogoś za język. Dobra robota, Layne.- poklepała mnie po ramieniu.
- I to wszystko?- uniosłem brwi.- Narażałem życie. Coś mi się należy.
- Słowo Dziękuję?- spytała.
- Myślałem bardziej o buziaku.- wyszczerzyłem się.
- Haha.- zaśmiała się.- Zapomnij. To twoja praca, zdobywanie dowodów.- poszła dalej.
- Ale nie uważasz, że źle zrobiliśmy?- dogoniłem ją.
- To tylko wina Schmidt’a, że jest taki uparty. I to nie jest włamanie. Robiliśmy to co do nas należy.

*Larra*

Chciałam porozmawiać o tym wszystkim z Panem Maslow. Myślałam, że znajdziemy go jak zawsze w bibliotece zaczytanego jak się okazało w jakimś starym kryminale. O dziwo go tam nie znaleźliśmy. Kazałam Chrisowi się ode mnie odczepić, ponieważ wciąż upierał się o należytą mu nagrodę w postaci buziaka. Mandez siedziała obok Pana Pena pijąc kawę. Pomyślałam, że skoro Mandez jest przyjaciółką Amandy Schmidt, to może będzie wiedziała coś na jej temat. Postanowiłam ją wypytać.
- Możemy porozmawiać na osobności?- spytałam. Pena westchnął. Nie chciał się podnosić, bo już wygodnie się rozsiadł. Poczekałam aż łaskawie opuści pomieszczenie. Mandez odłożyła filiżankę i założyła nogę na nogę.- Czy Pani Amanda skarżyła się ostatnimi czasy na coś?
- Na co konkretnie?
- Może na pracę? Studia?
- No chyba tak jak każdy.- odparła.- W sumie Amanda już taka jest. Lubi sobie ponarzekać, ale ostatnio to narzeka na wszystko… Mówi jakie to studia prawnicze są ciężkie i takie tam.- machnęła ręką.
- Podobno uczęszcza na praktyki do kancelarii jej matki.
- Tak, ale…- zawahała się.
- Proszę mówić.- nakłoniłam ja delikatnie. Spojrzała się na mnie podejrzliwie.- Amanda pokłóciła się z matką parę dni przed jej śmiercią.
- A co się stało? O co konkretnie poszło?
- Amanda narzekała, że matka po niej jedzie. Narzuca jej tok swojego myślenia. Amanda się zdenerwowała i powiedziała, że ona nie chce tak pracować i chce robić to po swojemu, a skoro nie może robić tego w kancelarii to będzie lepiej jeśli nie będzie tego tam robić. Pani Schmidt się wściekła, ponieważ nie lubiła gdy się jej ludzie sprzeciwiali. W pracy siała postrach i była bardzo surowa. Pod wpływem impulsu wyrzuciła ją z kancelarii. Sama byłam przy tym. Ale nie uważam żeby Amanda z tego powodu miała zabić matkę.- dodała szybko.
- Mhm. Nie zauważyła Pani ostatnio czegoś dziwnego?
- Może?- zawahała się.- Nie jestem pewna, ale tak mi się wydaje, że nocami ktoś chodzi po ogrodzie. Dwa razy widziałam przez okno snuję się po ciemku po okolicy. Nie wiem czy mam jakieś zwidy…
­- Nie ma Pani. Ja też to widziałam.
- Proszę to sprawdzić, bo mnie to przeraża trochę…- przyłożyła rękę do gardła.
- Dobrze, a widziała Pani Pana Jamesa?
- Przyszedł tu niedawno i wyciągnął Hendersona z biblioteki.- a to ciekawe. Muszę to sprawdzić.
- No dobrze. Zostawiam Panią.-wstałam i opuściłam pomieszczenie.

Jedyne co mi przychodziło na myśl to pomysł, że Maslow zaciągnął Hendersona do siebie. Pobiegłam szybko schodami na trzecie piętro gdzie znajdowały się ich pokoje. Przyłożyłam ucho do drzwi jednej z sypialni. Zauważyłam, że Layne wchodzi po schodach. Widząc mnie podsłuchującą pod drzwiami, nie zdziwił się, tylko pokręcił głową. Sam się przyłączył.
- Mówię ci.- to był głos Logana.- To nie wypali. Kendall się przecież nie zgodzi.
- No ja już go przekonam do zmiany zdania.- odpowiedział mu Maslow.
- Wycofajmy się może…
- Pękasz, Logan? Teraz jest już za późno. Nie ma odwrotu. Siedzimy w tym razem.
- Ja tak nie chcę. Powiem mu prawdę.- zagroził mu brunet.
- Co ty mu powiesz? Nic mu nie powiesz! No chyba, że chcesz stracić robotę, co? Mam mu powiedzieć co zrobiłeś? Myślisz, że łatwo to zniesie?
- To teraz mnie szantażujesz mam rozumieć?- uniósł się.
- Co się z tobą dzieje? Dręczą cię wyrzuty sumienia? Zastanów się z kim chcesz trzymać, bo możesz być tylko po jednej stronie barykady. Albo zostajesz ze mną i kontynuujesz to co zaczęliśmy albo wracasz do Schmidt’a, ale bezrobotny. Wybór należy do ciebie. Więc jak?- zapadła cisza.
- No dobra… zostaję. Ale co robimy?
- Schmidt stoi nam na drodze. A przeszkody trzeba eliminować. A teraz idź. Spotkamy się jeszcze potem.- odeszliśmy szybko do drzwi. Z ukrycia obserwowaliśmy jak Henderson schodzi po schodach, a za nim w pewnym odstępie czasowym Maslow. Wróciliśmy do mojej sypialni, aby to przedyskutować.
- Wiedziałem, że Henderson ma z tym coś wspólnego. Wiedziałem!- klasnął w ręce Layne.
- Tak, ciesz się, że miałeś rację.- wywróciłam oczami.- Tutaj chodzi o jakiś spisek. Henderson i Maslow trzymają ze sobą i chcą zaszkodzić Schmidt’owi. Tylko o co im chodzi? O firmę?
- Raczej nie o firmę. Agencja nieruchomości nie należy do Schmidt’a.- przypomniał mi.- Po śmierci Pani Schmidt pełnoprawnym właścicielem staje się według testamentu zastępca, a był nim wtedy Maslow. Firma jest już jego to musi mu chodzić o coś innego. W dodatku siedzi w tym Henderson. Nie można mu ufać. Patrz co za szuja. Podobno jest przyjacielem Schmidt’a, a tak to kombinuje za jego plecami.
- Weź pod uwagę to, że nie ma wyboru. Maslow go szantażował.
- Oh proszę cię. Nie uważasz chyba, że byłby taki głupi, aby wchodzić w to na początku bez swojej zgody. Może Maslow kazał mu zabić Panią Schmidt żeby przejąć firmę, a teraz panikuje i chce się wycofać. Sam Maslow udaje, że ma czyste ręce. No powiedz, że to się nie układa powoli w logiczną całość.
- Nie jestem przekonana, Chris…- wyjrzałam przez okno.- To nie jedyna osoba, która chodzi mi teraz po głowie. Jest jeszcze przecież Amanda i tajemnicza osoba, która chodzi nocami po ogrodzie.
- Może to ten Kayden. Tylko co on by robił w ogrodzie o takiej porze?
- Nie wiem. Ja też to widziałam, ale Mandez mi o tym przypomniała.
- To w takim razie musimy to sprawdzić. Po kolacji nie pójdziemy spać…- przytaknęłam dając mu do zrozumienia, że się z nim zgadzam.

Dalej rozmawialiśmy o mniej ważnych sprawach. Rozmowa potoczyła się na strefę prywatną. Trochę się pośmiałam z żartów Christophera. Po chwili Terence zapukał do drzwi informując, że za pięć minut zaprasza na obiad. Zdałam sobie sprawę, że umieram z głodu. Ta praca pochłania tyle mojej energii. Opuściliśmy moją sypialnię i poszliśmy korytarzem. Nagle Pena zbiegł z góry dysząc.
- Ktoś się włamał do mojego pokoju!- zawołał patrząc na nas z obłędem w oczach. Nie wiedział co robić.­- Ktoś czegoś szukał u mnie w pokoju!- poszliśmy szybko sprawdzić co się dzieje...







* Pierwsza dyszka :) No i co myślicie? Co za spisek ma Maslow i Henderson? Kto chodzi nocami po ogrodzie i kto włamał się do pokoju Carlosa? Ja już nie mam nic do powiedzenia i zapraszam na  za tydzień, w piątek :*

piątek, 16 maja 2014

Rozdział IX - Dwie twarze Jamesa Maslow

Nie mogłam znaleźć spokojnego miejsca gdzie mogłabym zrobić burzę mózgów z Chrisem, ponieważ do każdego pomieszczenia swobodnie ktoś wchodził i nam przeszkadzał. Nie dało się namówić Schmidt’a, aby użyczył nam gabinetu swojego ojca. Od tego momentu, w którym chciałam się do niego dostać, pilnował pomieszczenia jak strażnik na warcie. Zaszyliśmy się w tymczasowo mojej sypialni. Powiem szczerze, że nie są to warunki godne pracy dla detektywów. Czułam się bardziej jakbym uczyła się do klasówki z kolegą.
- Uuu… To twoje?- spytał Layne. Odwróciłam się, aby spojrzeć co on mi takiego pokazuje. Chris musiał wyciągnąć moje majtki z szuflady, której nie domknęłam. Kręcił moimi czerwonymi gatkami na palcu uśmiechając się do siebie.
- Nie dla psa kiełbasa!- wyrwałam mu je z ręki, a następnie plasnęłam go nimi mocno po twarzy.
- Mógłbym tak dostawać po twarzy twoimi majtkami cały czas…- powiedział głaszcząc się po policzku.
- Skup się, Layne!- włożyłam bieliznę z powrotem do szuflady.- Chyba będę musiała je wyprać. Miały styczność z twoją głupotą.
- Czy z głupotą to bym polemizował.- wtrącił.- Ja bym powiedział, że miały styczność z mężczyzną twojego życia.- uśmiechnął się zawadiacko.
- Tia… W którym świecie?- zaśmiałam mu się w twarz.- Larra ze świata równoległego by cię nawet palcem nie tknęła.- wystawiłam mu język. On jak zawsze nieugięty nie wziął tego do siebie.
- I tak będziesz moja.- rozłożył się na moim łóżku.
- Podnieś dupsko z mojej pościeli. Nie! Ja nie mogę się tu skoncentrować!- wrzasnęłam.- Schmidt ma mnie wpuścić do tego gabinetu!- tylko w tamtym pomieszczeniu dobrze mi się myślało. Pomysły same przychodziły do głowy.-A ty idziesz ze mną!- podciągnęłam go do góry, ociężale wstał.

Skierowaliśmy się wprost do jego sypialni gdzie zazwyczaj przebywał jeśli nie było go w tym przeklętym gabinecie. Prowadzę to śledztwo i mam prawo zaglądać do każdego kąta. Jeśli chce nam pomóc w rozwiązaniu zagadki to niech najzwyczajniej w świecie nas tam wpuści. Już miałam pukać do jego pokoju kiedy usłyszałam, że Schmidt z kimś rozmawia. Drugą osobą był Maslow. Kazałam Chrisowi być cicho.
- Gdyby mój ojciec żył to by nigdy się na to nie zgodził, rozumiesz?- odezwał się Schmidt.
- Ale nie żyje…- powiedział spokojnie Maslow.
- Nie wierzę, że tak spokojnie ci to przechodzi przez gardło. Cieszysz się pewnie, że umarł, prawda?
- Nic takiego nie twierdzę.- zaprzeczył.- Ja to robię też dla twojego dobra.
- Dla mojego? Mojego?!- oburzył się wyraźnie blondyn.- Pieprzony egoisto! O swoich interesach myślisz przede wszystkim, a o moich jest ci po drodze. Póki ja jestem w tym domu, nie pozwolę na to, rozumiesz? I tak już robię wszystko co w mojej mocy.
- Uważaj lepiej co robisz, bo wszystko się wyda jeśli detektywi się tobą zainteresują. A wtedy już nie będziesz miał niczego do ukrycia.
- Jeszcze raz przyjdziesz do mnie z takimi propozycjami to zacznę coś podejrzewać.- szybko się schowaliśmy za ścianą, ponieważ wyglądało na to, że Maslow miał zaraz wyjść. Tak też było.
- Zastanów się jeszcze raz nad tym co ci powiedziałem.- odezwał się już na korytarzu. Zszedł na dół po schodach. Nie wiedziałam co o tym myśleć. Co Maslow i Schmidt mają ze sobą wspólnego? Coś ukrywają?
- Layne, idź poobserwuj trochę tego Jamesa, a ja się popytam Schmidt’a.- rozdzieliliśmy się. Zapukałam do jego drzwi. Dostałam znak, że mogę wejść.
- Nie dam Pani klucza do gabinetu.- uprzedził na samym początku.
- Pozwalając na to, aby dwójka detektywów zamieszkała pod tym dachem zgadza się Pan, abyśmy mieli pełny dostęp do każdego pomieszczenia.
- Ale to nie był mój pomysł, tylko mojej zdesperowanej siostry. Dla świętego spokoju się zgodziłem. Inaczej bym na to nie przyzwolił.- założył ręce opierając się o biurko.- A jeśli potrzebuje Pani miejsca do wyciszenia to proszę iść do biblioteki.
- Bardzo chętnie tylko jakoś nie potrafię pracować gdy inni domownicy kręcą się wokół.
- To proszę ich przegonić. Ma Pani moje pozwolenie. Sprawę uważam za zakończoną.
- Jeszcze o dwóch sprawach chcę porozmawiać. Chodzi o Pana żonę, bo na śmierć o niej zapomniałam.- po chwili okrzyczałam się za te słowa w myślach, ponieważ niestosowne było mówiąc na śmierć osobie, która straciła obu rodziców.- Przepraszam…
- Nic się nie stało.- podszedł do okna i zapatrzył się na coś.- Elizabeth cały czas siedziała w tym pokoju. Nie była w nastroju do udawania, że się dobrze bawi. Każdy się zmuszał, ale nikt tego nie przyznał…- zamyślił się.
- Nadal się nie odezwała?
- Boję się, że coś jej się stało. Policja nie chce mi na razie pomóc. Liz jest przecież dorosła.- widziałam jak ten człowiek cierpi. Ja nie wyobrażałam sobie takiego bólu. W tak krótkim czasie stracić rodziców i jeszcze zamartwiać się ukochaną osobą, która nie daje znaku życia.- A jaka jest ta ostatnia sprawa?
- Minęłam się z Panem Maslow w drzwiach…- skłamałam. Lepiej było powiedzieć tak niż przyznać się do podsłuchiwania.
- Słyszała Pani?- ożywił się.
- Tylko ostatnie zdanie.- jaki ja miałam talent do kłamania.- O czym Pan rozmawiał z Panem Maslow?
- To nie jest temat związany ze sprawą.- wyjaśnił.- Lepiej będzie jak już Pani pójdzie. Mam jeszcze trochę do zrobienia.
- Ale proszę powiedzieć…Maslow Panu grozi?
- Słucham?! Nie. Skąd takie podejrzenia.- uniósł się niepotrzebnie.- Nikt mi nie grozi.- pokręcił głową.
- Przecież wiem, że coś Pan ukrywa. Ale dobrze. Jeśli nie chce Pan powiedzieć teraz to proszę się jeszcze nad tym zastanowić. Ja będę czekać na Pana.
- Będę pamiętał, a teraz naprawdę proszę już iść.- powiedział. Opuściłam jego sypialnie.


*Christopher*


Jak gdyby nic zszedłem na dół podążając za mężczyzną w garniturze. Dostanie ode mnie ksywę Garniak. Nie chciałem żeby jakoś podejrzanie wyglądało, że za nim chodzę, więc gdy skręcił w stronę biblioteki, odczekałem kawałek i dopiero dalej ruszyłem. Maslow odebrał telefon, który mu zadzwonił. Schowałem się za ścianą.
- No cześć, kochanie.- powiedział słodko.- No, nadal tu jestem. Ja też tęsknię za tobą, słońce. Kocham cię mocno. Postaram się wrócić jak najwcześniej… Oczywiście, że z tobą teraz wolałbym spędzać czas, kochanie. Zadzwonię jeszcze wieczorem, dobrze? No, papa.- uśmiechał się do słuchawki. Powiem szczerze, że nie spodziewałem się po nim tyle czułości. W moim oczach był to człowiek gburowaty, irytujący, pyskaty, stanowczy i ogólnie zachowujący się jak zły szef, a teraz był miły, potulny i się uśmiechał. Może w życiu prywatnym to zupełnie sympatyczny i miły gość, tylko nie wiem dlaczego tutaj zachowuje się tak jak zachowuje. 
- Pańska narzeczona?- postanowiłem zacząć rozmowę.
- A co? Będzie mnie Pan teraz przesłuchiwał?- uniósł się. Jeśli chodzi o zmianę nastroju, to ten był w tym mistrzem. Natychmiast wrócił do bycia opryskliwym Maslow’em. Przyjął swoją maskę.
- Nie mam zamiaru Pana przesłuchiwać. Porozmawiać nie można?
- Nie, nie wydaje mi się żebyśmy mieli wspólne tematy do rozmów.- założył ręce.- Jestem tutaj, bo muszę tu być, a wcale nie mam na to ochoty. Myśli Pan, że ja nie mam co robić? Ja mam teraz firmę na głowie, Halston czeka na mnie w domu…- urwał.
- Rozumiem.- przytaknąłem.- Kocha ją Pan?
- Też mi pytanie!- wydawało mi się, że uśmiechnął się na chwilę, ale szybko zmazał uśmiech z twarzy.- A dlaczego Pan ze mną w ogóle rozmawia?- spytał. Przez to wszystko zapomniałem po co w ogóle tu przyszedłem.
- Jak wychodził Pan od Pana Schmidt’a, słyszałem, że się o coś pokłóciliście.
- To nie ma związku z tą całą sprawą, więc nie musi Pan tego wiedzieć.- powiedział sucho.- Wiedziałem, że Pan bezinteresownie sam z siebie by nie przyszedł. Taka już Pana praca.- nie dokładnie rozumiałem co miał mi przez to do powiedzenia, ale jednego byłem pewien. Albo prawie pewien. Jeszcze postanowiłem się dopytać.
- U Pana w firmie kto pracuje?
- Na pewno nie czworonożne zwierzęta.- powiedział z nutą ironii.- Ludzie, proszę Pana…
- W jakim przedziale wiekowym?
- Nie wiem dlaczego to Pana interesuje, ale większość z nich to ludzie po trzydziestce i czterdziestce. Szuka Pan dodatkowej pracy?
- Nie.- podniosłem się z lekkim uśmiechem. Chyba to zauważył, bo zaczął świdrować mnie spojrzeniem.
- Rozgryzł mnie Pan, prawda?- był człowiekiem mądrzejszym niż myślałem. Nie zareagowałem dając mu tym trochę do myślenia.- A jednak. Proszę jednak zostawić to między swoim kręgiem zaufania. Nie chciałbym stracić twarzy w oczach innych.- bez słowa opuściłem bibliotekę. Odwróciłem się jeszcze na chwilę, aby zobaczyć co robi. Maslow podszedł do półki i wyciągnął książkę.
- I dowiedziałeś się czegoś?- naskoczyła na mnie Larra przy drzwiach.
- I tak i nie.
- Rozwiń się…
- Jeśli chodzi o śledztwo to nic, ale jeśli chodzi o samego Pana Maslow to dużo. Nie jest tak naturalnie wredny jak myśleliśmy. To tylko maska do pracy. Gość tylko takiego udaje, ponieważ tak chce zyskać szacunek swoich starszych pracowników i ogólnie ukształtować takie mniemanie o sobie. Tak izoluje się od reszty.
- Czyli mam się go nie bać? To dobrze, bo mnie przerażał.- odetchnęła z ulgą.- Nie zmienia to faktu, że nawet sympatyczny Maslow może mieć coś wspólnego ze śmiercią Pani Schmidt. Musimy się dowiedzieć co go łączy ze Schmidt’em. Wyczuwam grubszą aferę. Ale najpierw mi w czymś pomożesz…
- W czym?- uniosłem brew. Larra przybliżyła się do mnie i na ucho wyjawiła swój plan. Opadła mi szczęka.- O nie! Nie zrobię tego!- zaprotestowałem.- Nie zrobię!
- Zrobisz.- uśmiechnęła się.
- Nie zrobię?- powiedziałem już mniej pewny zdominowany jej cudownym uśmiechem.
- Zrobisz…- wyszeptała seksownie.
- Zrobię.- przytaknąłem. Jej słowa były jak magiczne zaklęcie. Dla niej wszystko bym zrobił.
- No widzisz?- ścisnęła mnie za policzek.- Grzeczny chłopiec. Poklepała mnie po ramieniu i zadowolona poszła dalej. Wykorzystała mnie, perfidnie mnie wykorzystała. To nie kobieta, tylko demon. Ale jeśli tak wygląda zło to czy nie warto mu się poddać?

Przy wspólnej kolacji Larra już swobodnie piła. Nie dała się nastraszyć lokajowi. Odniosła swój mały sukces. Wkurzał mnie tylko Henderson, który nieugięty zarywał do niej przy stole. Ja chciałem jeść, a nie patrzeć jak się ślini na Larrę. Mandez łyknęła swoje leki. Obserwowałem jak Schmidt szybko zjadała swoją porcję, a potem gdzieś zniknęła. Interesowało mnie to jak Pena zareagował na jej zniknięcie. Ściskał mocno widelec w swojej dłoni jakby nadprzyrodzoną siłą miał go zaraz wygiąć. Uspokoił się po chwili biorąc szklankę do ust. Nie wiem o co mu chodziło. Pokłócił się z nią? To wszystko było jakieś dziwne. Czasami warto było po prostu się przypatrzeć uważnie żeby zauważyć, że coś jest nie tak przy tym stole. Maslow wymieniał się posępnymi spojrzeniami ze Schmidt’em. Jeśli by się wydawało, że to było dziwne to jak miałem wytłumaczyć to, że Henderson wysyłał mu jakieś sygnały żeby przestał. Czy miał coś z tym wspólnego? Larra miała rację. Afera wisiała w powietrzu.






* Nie wiem jak Wy, ale ja tam lubię ten rozdział. Mam swoje powody :) Jakie macie zdanie na temat Jamesa? I czy Wy też przeczuwacie aferę, która wisi w powietrzu? Od tego rozdziału (nie wierzę, że to mówię) zaczynam być z siebie zadowolona, bo wraz z kolejnym będzie coraz więcej akcji.
Do piątku :*





piątek, 9 maja 2014

Rozdział VIII - Scenka

Terence poprosił wszystkich na obiad do jadalni. Christopher usadowił się obok mnie, a od drugiej strony dosiadł się Henderson. Kendall i Amanda zasiedli przy dwóch końcach prostokątnego stołu. Reszta również znalazła sobie odpowiednie dla nich miejsce. Dora zaczęła przynosić pięknie pachnące potrawy, a Terence nalewał każdemu napoju. Ja poprosiłam chyba jako jedyna o herbatę. Kamerdyner stanął za mną polewając herbaty do filiżanki. Następnie pochylił się pod pretekstem postawienia dzbanka.
- Radziłbym uważać na to co tu się pije…- wyszeptał mi do ucha.- W końcu w tym domu otruto kobietę.- nie wiedziałam czy zrobił to specjalnie czy chciał mnie nastraszyć, ale udało mu się. Podczas jedzenia nie wzięłam niczego do picia. Obleciał mnie strach. Chris chyba zauważył, że coś jest nie tak, bo mi się przyglądał.
- Larcia?- spytał ze zniżonym głosem.- Coś nie tak?
- Weź się może zajmij jedzeniem, co?- może i chciał dobrze, ale nie byłam w nastroju. To był jeden z najdziwniejszych obiadów w moim życiu. W dodatku Henderson ciągle mi się przyglądał. Siedział naprzeciwko mnie, więc trudno było tego nie zauważyć. Uśmiechnął się i z powrotem schylił głowę udając, że znalazł coś ciekawego na pustym już talerzu. Zobaczyłam, że Terence polewa wszystkim soku z innego dzbanka, więc ja też poprosiłam. Usycha mi gardło, a ktoś przecież nie mógłby otruć nas wszystkich.

Po obiedzie jeszcze raz myślałam nad tym wszystkim. Terence chyba nie mógłby tego zrobić skoro mnie teraz straszy. A może zrobił to specjalnie, abym myślała, że jest niewinny albo martwi się o mnie na swój niezbyt pomysłowy sposób. Interesuje mnie również Maslow. Jeśli motyw, o którym mówił Terence jest prawdziwy to Maslow stanie się podejrzanym numer jeden. W sumie dla mnie już nim jest. Od początku sprawiał problemy, sam wie najlepiej co robić, a jego książkowe alibi jest… dziwne? Zaczepiłam Amandę na korytarzu, ponieważ chciałam potwierdzić alibi Mandez.
- Mogę o coś zapytać?- skinęła głową.- Nie mówiła Pani, że w dniu zabójstwa była na górze z Ciarą i oglądała jakieś zdjęcia.
- Ale tak było.- mimo to, że potwierdziła, pobladła trochę na twarzy.- Tylko, że rano.
- Rano?- czyli Mandez kłamała. Co robiła na górze? Może to ona zabiła Panią Schmidt. Będę jeszcze musiała poszukać motywu.
- Czy coś się stało?- dopytała widząc zamyślenie na mojej twarzy, o którym sama dobrze wiedziałam. Często miałam taką minę.
- Nie, ale proszę zwołać wszystkich do salonu.
Pani Amanda zrobiła tak jak jej kazałam. Ponieważ na chwilę obecną sprawa to wszystko nie ma dla mnie najmniejszego sensu, postanowiłam jeszcze raz odtworzyć tę scenę.
- Proszę Państwa. Chcę Was prosić, abyście mi w czymś pomogli.- zaczęłam.
- Herbaty?- spytał mnie Terence świdrując wzrokiem. O co mu chodziło? Nie nastraszy mnie żadną herbatą. Ruchem głowy odmówiłam.
- Co znowu?- spytał Maslow.
- Odegracie Państwo scenkę.- powiedziałam.
- A kogo będę grać?- spytał Pena.
- Każdy będzie grać siebie. Chciałabym, aby Państwo znaleźli sobie teraz miejsce w jakim znajdowali się dwa dni w pięć minut przed zgaśnięciem świateł. Christopher, ty będziesz Panią Schmidt.
- A ty nie możesz nią być?- zmarszczył brwi.- Nie chcę grać kobiety.
- Rób to co ci każę.- ostrzegłam go. Widać było, że nie jest z tego zadowolony, ale mnie to trochę sprawiało radość. Tak mogłam się zemścić za ten notes.

Maslow usiadł sobie w odosobnieniu przy stoliku i zaczął czytać książkę. Kendall i Logan usiedli na sofie. Kayden oraz Carlos wyszli nazewnątrz. Dora poszła do kuchni. Terence stanął pod ścianą, a Ciara usiadła niedaleko Jamesa. Amanda obok niej.
- Ja będę narratorem.- powiedziałam dostatecznie głośno, aby wszyscy mnie usłyszeli.- Będę opowiadać zgodnie z zeznaniami, więc jeśli jakaś kolejność będzie zła to proszę mówić. Panie Pena! Wchodzi Pan teraz spóźniony do mieszkania.- Terence otworzył mu drzwi, a Carlos usiadł obok Ciary i zaczęli udawać, że o czymś rozmawiają.- Teraz Pani Amanda. Co Pani zrobiła gdy Pena zajął Pani przyjaciółkę?
- Poszłam po Kaydena do ogrodu.- wstała i wyszła posłusznie z mieszkania.
- Teraz ja.- wtrącił Henderson.- Pani Schmidt podaje mi ciasto.- wskazał na siebie palcem. Layne wywrócił oczami i ścisnął nóż w ręce.
- Niech Pan nie liczy na żaden kawałek.- Layne podał mu pusty talerz, a następnie podał nóż Terencowi. I teraz byłam ciekawa co on z nim zrobi. Chris poszedł na górę.
- A Pani co teraz powinna zrobić?- spytałam Ciarę.
- Ja?- zawahała się.- Ja powinnam iść do łazienki na górze.
- Do łazienki? Nie mówiła nam Pani tego. Powiedziała co innego.- Maslow dziwnie się na nią spojrzał.
- A czy to jest ważne? Pomyliły mi się pory dnia.- wstała i poszła na górę. W tym momencie myślałam, że wszystko się sypie.
- Zjadłem udawane ciasto, wychodzę z Kendallem do ogrodu.- oznajmił Logan, który był najbardziej zainteresowany sytuacją. Tak też zrobili. Jednak szybko wrócili. Jakiś czas później Amanda i Kayden wracają i zaczynają tańczyć. Uważnie przygląda im się Pena.  Kendall podchodzi do Kaydena i prosi go o naprawę zraszacza, więc wychodzi. Wróciła Dora i poprosiła Terenca, aby pomógł jej przynieść zastawę. Terenc odłożył nóż na stole i poszedł pomóc kobiecie. Kiedy Maslow zauważył, że nóż został na obrusie, powiedział krótkie: Pff… Kiedy Terence wrócił, niósł tacę z niby obiadem dla Pani Schmidt i poszedł na górę. Po chwili też zszedł.
- Uwaga!- powiedziałam.- W tym momencie gasną światła. Róbcie Państwo to co robili wtedy.
- O rety! Gdzie jest światło?- spytał grający Pena. Mandez zaczęła się śmiać kiedy schodziła po schodach i udała z nich spada.
- To musiał być taki dźwięk!- ożywił się Carlos.- Tak! Ten huk musiała spowodować Ciara kiedy spadła ze schodów.- powiedział jakby dostał olśnienia.
- Ja idę sprawdzić korki.- powiedział Schmidt. Maslow odłożył książkę i w ciszy czekał aż niby włączą światła, a Henderson wyszedł. Podobno Maslow też miał gdzieś się ulotnić, ale dalej siedział na swoim miejscu. Martwiło mnie to, że nikt nie ruszył noża. Ale czego ja się spodziewałam? Ktoś musiał kłamać. Wrócił Kayden i usiadł w kącie.
- Włączają się światła.- poinformowałam.
- Ja idę teraz do mamy.- Amanda weszła na górę. Kendall wraca do salonu.
- Dobra!- pojawił się po chwili Layne.- Ja swoją rolę spełniłem.- zszedł z Amandą po schodach. Kendall powiedział, że teraz powinien zadzwonić do Logana i powiedzieć co się stało. Jednak Henderson darował sobie czekanie już na ten moment i wrócił do mieszkania.
- Nie no, moi Państwo.- założyłam ręce.- Ktoś nie gra tak jak powinien.
- Ekhem…- wtrącił Layne.- Jeszcze jednego nie potrafię zrozumieć. Panie Pena. Słyszał Pan jak Pani Mandez spada ze schodów, bo był Pan najbliżej, prawda?
- No prawda, ale co ja mam do tego?
- Nie wiem. Dlaczego nikt inny tego nie słyszał? Mówił Pan, że leciała muzyka, ale skąd leciała muzyka skoro nie było prądu?- wszystkim opadła szczęka. Że też ja wcześniej nie zwróciłam na to uwagi… Może Pena nie słyszał jak Ciara upada ze schodów tylko słyszał coś innego albo oba dźwięki stały się w akurat w tym samym czasie.
- Mój Boże… teraz już niczego nie jestem pewien…- odrzekł Latynos.- Ale to musiał być jakiś huk.
- Będziemy musieli zrobić test.- spojrzałam na Layne’a, który przyznał mi rację.
- Ale co to znaczy?- przestraszył się.
- Będziemy badać dźwięk.
- Przepraszam?- wtrącił Kayden.- Ja chyba wiem dlaczego muzyka nadal leciała choć nie było prądu. Przypomniało mi się, że wieża się zepsuła.
- No tak. Rzeczywiście.- potwierdziła Amanda.- W pewnym momencie muzyka przestała grać.
- No właśnie.- kontynuował ogrodnik.- Ale druga wieża potrzebowała przedłużacza, a mamy zapasowe źródło energii w szopie, więc tam je podłączyłem, bo w tym domowym to już wszystkie kontakty były zajęte. I być może to spowodowało przeciążenie i wywaliło korki. A wieża grała nadal.
- Aha…- Layne zapisał to na szybko w notesie, a następnie schował go do swojej marynarki.
- Ale co z tym testem dźwięku?- ponowił pytanie przerażony Pena.
- Już wyjaśniam.- musiałam go uspokoić, bo miał minę jakbyśmy mieli zamiar zrobić mu krzywdę.- W tym przypadku będziemy szukać po domu wszystkiego co mogło zrobić taki hałas.
- Pff…- znów zrobił to Maslow.- Będziecie Państwo trzaskać wszystkim póki sobie facet nie skojarzy co to za dźwięk?
- Nie trzeba wszystkim.- poprawiłam go.- Wystarczy znać kilka faktów. Logan?- zwróciłam się do bruneta.
- Uuu…- wtrącił Maslow poprawiając garnitur.- Już na Ty? Szybka Pani jest.
- Proszę zadbać o siebie, dobrze?- uniosłam się. Ten człowiek nic nie wie na ten temat, ale myśli, że jest alfą i omegą.
- James, to była moja prośba.- wyjaśnił mu Logan.- I weź się zamknij.
- Ty mi będziesz mówił co mam robić?- Maslow aż się podniósł.- Ty?
- Uważaj lepiej…- zagroził mu. Wykonali między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Szatyn zgrzytnął zębami, a następnie usiadł na swoim miejscu. Coś czułam, że między nimi jest jakaś afera. O coś im wcześniej musiało pójść.
- Larra.- Chris wyrwał mnie z rozmyślań.- Chciałaś go o coś zapytać.
- Ach tak.- przypomniałam sobie.- Logan. Jaka była wtedy pogoda na dworze?
- Dość wietrznie.- odpowiedział.
- Pani Amando.- zwróciłam się do kobiety.- Czy pamięta Pani czy okno w sypialni było wtedy otwarte?
- Tak, było.- kiwnęła głową.
- Aha. Panie Pena, proszę się skoncentrować.- weszłam na górę. Otworzyłam drzwi od sypialni Pani Schmidt tyko po to, aby nimi mocno trzasnąć. Zeszłam na dół.- Czy rozpoznaje Pan?
- Tak. To jednak było to. A co to znaczy?
- To znaczy, że podejrzany po zamordowaniu Pani Schmidt spieszył się. Nie zamknął drzwi, ale zrobił to przeciąg. I… albo ktoś po ciemku zszedł na dół niepostrzeżony albo wyszedł przez okno i jak gdyby nic wrócił drzwiami do rezydencji.
- Ale Pani jest mądra.- uśmiechnął się Henderson.
- Proszę się tak nie podlizywać, bo jest Pan podejrzany.- powiedziałam stanowczo.
- Słucham?!- Logan i Chris zapytali jednocześnie. Ich zaskoczenie różniło się tym, że Layne był ze mnie zadowolony, a drugi zawiedziony.
- Wszyscy są Państwo podejrzani.- wyjaśniłam patrząc na każdego po kolei.- Wszyscy bez wyjątku mogliście to zrobić. Póki nie udowodnię winy konkretnej osobie, każdy jest na mojej liście. Czy to jest Pan, Panie Maslow? Człowiek robiący za buntownika w tym otoczeniu. Może Pan Pena, niewinny na pozór sąsiad, a może Pan Brown, który straszy mnie trucizną. Nie wiem, ale się tego dowiem i nie spocznę póki prawda nie wyjdzie na jaw. A teraz dziękuję. Mogą Państwo się rozejść.
- Wow. Jestem pod wrażeniem.- powiedział po cichu Layne.
- Bo miałam już tego wszystkiego dość. Chcę żeby ludzie ze mną współpracowali, ale Maslow nie jest skory. I jeszcze ten Terence…
- Przez niego byłaś taka dziwna na obiedzie?
- Cytuję: „ Radziłbym uważać na to co tu się pije. W końcu otruto w tym domu kobietę.”- sparodiowałam jego niski głos. Christopher zaczął się śmiać.- To nie jest śmieszne!
- Jest… Biedactwo. Choć, pójdziemy na kawę.
- Z tobą już nigdy więcej.- odwróciłam się na pięcie.
- I tak będziesz moja.- dodał na końcu.


Nie mogłam w nocy spać. Wierciłam się i kręciłam. Nie pomogło wygodne łóżko. Wciąż myślałam o tym całym śledztwie. Nie potrafię nawet w nocy o tym przynajmniej na chwilę zapomnieć. Do łatwych to zajęcie nie należy, ponieważ jak można zapomnieć o zabójstwie w rezydencji, w której się obecnie przebywa. Przede mną pracowity dzień, a ja muszę się wyspać. Jednak nie mogłam. Spojrzałam na zegarek. Zbliżała się pierwsza w nocy. Wyszłam z łóżka przechodząc obok okna. Zatrzymałam się przy nim, bo zdawało mi się, że coś się poruszało w ogrodzie. Przyjrzałam się uważnie. Czarna postać zniknęła za krzewami i poszła w stronę fontanny. Nie wiem czy mi się zdawało czy widziałam to naprawdę. Może ktoś robi sobie nocne spacery po ogrodzie? Chciałam już wyjść i sprawdzić, ale nie wskazywało na to, żeby ta zjawa znów się pojawiła. Ziewnęłam i wróciłam do łóżka. 





* Powinnam nie dodawać w ogóle tego rozdziału, bo było słabo z komami pod ostatnim. Ale nie zrobie tego tym co wiernie czytają i komentują. Przynajmniej na Was mogę liczyć :* Jak wrażenia po tym rozdziale? Piszcie. Do piątku :*

wtorek, 6 maja 2014

Rozdział VII – W poszukiwaniu śladów

Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Mamy zamieszkać wszyscy razem w wielkiej rezydencji. Myślałam, że takie akcje są tylko na filmach. Layne prowadził auto machając kolanami. Miał największą chyba frajdę z tego wszystkiego. Z tego co pamiętam to jego marzeniem z dzieciństwa było przeżyć horror w nawiedzonym domu. Tylko, że to nie jest horror tylko śledztwo i to nie jest nawiedzony dom tylko zwyczajna posiadłość, w której kogoś zamordowano. Jednak skoro znalazł teraz takie odniesienie swojego marzenia do rzeczywistości to proszę bardzo.
Chris pomógł mi wyciągnąć walizkę z bagażnika. Uparł się, że mi ją weźmie. Wyrwałam mu rączkę z dłoni. To moja walizka i ja ją będę nieść! Przed sobą widzieliśmy Carlosa ze sportową torbą. Poczekał na nas przed drzwiami. Gdy doszliśmy, zadzwonił dzwonkiem. Terence wpuścił nas do środka. Albo mi się wydawało albo on mnie nie lubi. Patrzył się na mnie jakbym mu coś złego zrobiła. Nie przejmowałam się tym zbytnio. Nie zależy mi na zawiązywaniu przyjaźni z tymi ludźmi tylko na mojej pracy.
Każdy z nas dostał swoją własną sypialnię z łazienką. Layne dostał pokój obok mojego. Jako jedyni mieliśmy pokoje na drugim piętrze. Była jeszcze Mandez po drugiej stronie korytarza. Amanda jako jedyna mieszkała na pierwszym piętrze obok pustej sypialni jej zmarłych rodziców. Na trzecim piętrze zamieszkali Schmidt, Pena, Henderson i jeszcze nie zjawiony Maslow. Zastanawiałam się czy Maslow w ogóle ma zamiar się pojawić. Nie zdziwię się jednak jeśli chwilę się nie zjawi ze swoją walizeczką, ale jeśli się nie zjawi to będzie to podejrzane.

Dziesięć minut później ja i Chris zaczęliśmy rozglądać się po rezydencji szukając jakiś śladów. Zaczęliśmy od ogrodu póki było jasno. Layne sprawdził zraszacze ogrodowe. Stwierdził, że z pewnością nie były zepsute. Kayden miał rację. Automatycznie się włączały o tej porze. Kendall i Logan musieli chyba o tym zapomnieć albo oboje kłamią i nie byli w ogrodzie. Jednak już widziano ich mokrych gdy wrócili. Podeszłam do Kaydena, który przycinał różane krzewy.
- Piękne, prawda?- uśmiechnął się.- Dbam o nie jak o własne dzieci, których nie mam.
- Są śliczne.-przyznałam mu rację. Chris nie mógł tego słuchać, więc poszedł w drugą stronę, gdzieś gdzie znajdowała się fontanna.
- Chyba wystarczy przycinania.- wsadził nożyce do kieszeni szortów. Były tak ciężkie, że przebiły kieszeń i narzędzie spadło mu na stopę.- O żesz cholera!- zaczął podskakiwać trzymając się na nogę. Wyglądało to komicznie.
- Nic Panu nie jest?
- Nie, chyba nie. Do wesela się zagoi, prawda?- uśmiechnął się.- Mogłem to przewidzieć. Niszczę w podobny sposób wszystkie kieszenie. Taka już moja dola.
- Mogę Pana o coś spytać?
- Naturalnie…- zmierzwił swoje włosy.
- Pani Schmidt podała nóż Terencowi i taki sam znaleziono na miejscu zbrodni. Jednak on mówi, że mu ten nóż zaginął, a w dodatku były na nim tylko jej odciski palców. Co Pan o tym sądzi?
- Nie dziwię się.- wzruszył ramionami.- Wiem. Też zauważyłem ten sam nóż, jednak tego dnia Terence nosił takie białe rękawiczki. Wie Pani… czasami się takie nosi gdy się ma styczność z dużą ilością tac, po prostu dla czystości. Dlatego mogły zostać ślady palców samej Pani Schmidt. Jednak jeśli Terence twierdzi, że tego nie zrobił to nie mam powodów żeby mu nie ufać. Z postury straszny człowiek, ale ma ciepłe serce.
- Taaaak.- w to ostatnie to mu nie do końca wierzyłam.- No dobrze. Nie będę Panu zawracać głowy.- poszłam poszukać Layne’a. Znalazłam go przy fontannie. Schylał się szukając czegoś między figurkami.- Znalazłeś coś ciekawego?
- Tak mi się zdaje, że coś mi tak właśnie błysnęło. Zaraz sprawdzę. O!- wyciągnął złotą bransoletkę.- Obczajaj jakie cacko.- podał mi do ręki.- Ktoś musiał zgubić.
- Nie ktoś, tylko kobieta. No chyba, że sobie wyobrażasz Hendersona z taką bransoletką.-uśmiechnęłam się pod nosem.
- Dlaczego on?
- Tak dla przykładu podałam.
- Chodźmy do kuchni zapytać się kto nadzoruje posiłki.- zasugerował.

Wielka i sterylna kuchnia… po prostu marzenie. Dwie kucharki dwoiły się i troiły przy swoich stanowiskach. Zdziwiło mnie to, bo były jeszcze wolne miejsca. Trudno było się dogadać z tymi kobietami, ponieważ wytłumaczyły, że muszą wyrobić się z czasem na obiad dla tylu osób.
- To Panie sobie we dwie normalnie nie radzą?- spytał Christopher.
- Proszę Pana. Nas tu była czwórka zanim jeszcze Pani Schmidt żyła.- odpowiedziała mieszając bulion w garnku.
- A gdzie jest reszta w takim razie?
- Pan Kendall pozwalniał. Tak samo jak połowę służby. Teraz to jesteśmy tylko my, Terence, Dora, Kayden i jeszcze jedna sprzątająca Rose.
- Dlaczego to zrobił?- nie ukrywałam, że mnie to zdziwiło.
- Nic nam o tym nie wiadomo.- odpowiedziała.
- Terence przychodził tu po posiłki dla Pani Schmidt?
- Tak. W tym miejscu kładłam tacę, ale Terence jeszcze dodatkowo po Pani ulubione wino chodził do piwnicy. Teraz to my tu wszystkiego pilnujemy żeby nie doszło do kolejnej tragedii, choć nie wiem jak to jest możliwe.
- A kto ma dostęp do piwnicy?
- Każdy. Nie trzyma się tam nic wartościowego. Jest tylko stare pianino, konfitury z przetworami i właśnie półka z winami.
- Czy można tam zajrzeć?- zaciekawił się mój partner. Kobieta kiwnęła głową.
Weszliśmy to piwnicy wcześniej zapalając w niej światło. Wszędzie było mnóstwo kurzu, a góra fortepianu była przykryta szarawą mgiełką pyłu. Nikt nie dbał o czystość tego miejsca. Chris bez zastanowienia pognał w stronę tych win. Zatrzymał się przed nimi podziwiając stare roczniki. Półki były dwie. Jedna podpisana Dla gości, a druga Wina włoskie. Layne o dziwo zaciekawił się tą drugą półką. Tam stały wina, które piła do posiłków Pani Schmidt. Stały już tylko dwie butelki, więc każdy złapał jedną i dokładnie oglądał. Nie było śladu żeby ktoś je otwierał. Wróciłam się do kuchni.
- Przepraszam? Mają Panie jeszcze w kuchni jakieś wino włoskie?
- Chyba jeszcze niedokończone z tamtego dnia podczas imprezy.- kobieta otworzyła szafkę na dole i podała mi butelkę wina do ręki. Wyjęłam korek i dokładnie go obejrzałam. Tak! Znalazłam! Dość głęboka smuga przechodząca przez ściankę korka.- Coś się stało?- spytała kobieta.
- Mają Panie szczęście, że po cichaczu tego nie dokończyły, ponieważ to wino jest zatrute.- poinformowałam je.
- Znalazłaś?- podszedł Chris.- Ano tak. Ktoś sprytnie za pomocą strzykawki wpuścił truciznę.- spojrzał na korek.- Fachowa robota.
- Mój Boże…- kucharka zakryła usta dłonią.- A ja chciałam je podać do obiadu.- wtedy zdałam sobie sprawę, że uratowałam wszystkich przed podtruciem.
- Sprawdziłem resztę butelek. Są całe. Wcześniejszych ktoś musiał się pozbyć.- powiedział mój partner.
- Ale tej nie zdążył…- westchnęłam.- Proszę to wylać zanim ktoś przez przypadek się tego napije.- pokiwała szybko głową i wylała całą zawartość do zlewu.

Ktokolwiek to zrobił, postarał się o zatarcie wszystkich śladów. Wciąż żyłam nadzieją, że przez przypadek jeszcze może coś odkryjemy. W pokoju Pani Schmidt policja zgarnęła już wszystkie potrzebne dowody. Nóż, krew, lampkę włoskiego i zatrutego wina. Żadnych odcisków palców. Będziemy musieli szukać motywów. Bez powodu nikt nie zabija człowieka. Na dzisiaj postanowiliśmy zakończyć poszukiwania śladów. Zostały jeszcze pokoje, w których znajdują się goście.
- Larcia.- odezwał się Chris.- Jest jeszcze przecież ten przeklęty gabinet.
- Chodźmy tam.- weszłam na schody.- I nie mów do mnie Larcia!- wrzasnęłam.
Stanęliśmy przed wielkimi drewnianymi drzwiami do gabinetu Pana Schmidt'a. Był tylko jeden taki mały problem. Wejście ani rusz, zamknięte na klucz. Przeklęłam pod nosem.
- Posuń się słaba kobieto. Siły nie masz.- uśmiechnął się Layne. Jednak nawet on nie dał rady. Wiedział dobrze, że są zamknięte, ale nie popuszczał jakby chciał udowodnić nie wiadomo co.
- Co Państwo robicie?- zjawił się Kendall ni stąd ni zowąd. Ja podskoczyłam lekko jakby przyłapana na gorącym uczynku.
- Mógłbym Pan użyczyć swojego magicznego klucza i otworzyć te drzwi?- spytał Chris.
- Nie, nie mógłbym.- zaoponował groźnie.- Mówiłem Państwu, że nie życzę sobie, abyście cokolwiek ruszali czy przestawiali.
- To Pan chyba nie wie kim zajmuje się detektyw.- założyłam ręce.
- Proszę nie nalegać. Mogą i tak Państwo zaglądać wszędzie. Zgodziłem się na te warunki. Ale tutaj wejść już Państwo nie mogą.- poszedł dalej.
- Trzeba było splądrować ten gabinet gdy przesłuchiwaliśmy ludzi.- szepnął mi na ucho Layne.
- On mnie jeszcze tu wpuści!- syknęłam i zdenerwowana zeszłam na dół.

Na dole spotkałam Amandę i Ciarę pijące herbatę przy stoliku. Carlos przyglądał się blondynce z bezpiecznej odległości. Faktycznie ma ją na oku. Poprosiłam od Chrisa znalezioną bransoletkę. Podeszłam do kobiet. Chyba mówiły o czymś ważnym i poufnym, ponieważ natychmiast przestały rozmawiać kiedy się przybliżyłam.
- Czy któraś z Pań zgubiła może jakąś biżuterię?- spytałam.
- Tak!- ożywiła się Schmidt.- Ja zgubiłam bransoletkę. Taka złota…
- Kiedy ją Pani zgubiła?
- No dwa dni temu… w sobotę.- zgubiła ją tego dnia kiedy była impreza, a nie powiedziała, że była przy fontannie. Postanowiłam jednak oddać jej zgubę.- Dziękuję.- uśmiechnęła się.- Gdzie była?
- Zagubiła się w fontannie między rzeźbami.- odpowiedziałam, a jej mina zrzedła. To musiało coś znaczyć. Jeszcze nie wiedziałam co, ale coś na pewno. Będę miała ją na oku.
Nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Terence się nie zjawiał, a wszyscy jak idioci czekali na lokaja. Czy w tym domu to hańbą jest jeśli ktoś prócz Brown’a otworzy drzwi? Gość zadzwonił jeszcze raz. Wywróciłam oczami i podeszłam do drzwi. Stał w nich Maslow z podręczną czarną walizką. Bez słowa wszedł do środka. Amanda aż wstała.
- A jednak Pan się zjawił. – założyła ręce.
- Nie zabiłem Pani Schmidt, więc jestem.- wyjaśnił. Postawił bagaż na podłodze.
- Nie widać żeby Pan był zadowolony.
- A mam się cieszyć? Przez tą całą chorą zabawę pokłóciłem się z narzeczoną. Nie była zadowolona, że musiałem ją zostawić na kilka dni. I w pracy musiałem znaleźć zastępstwo. To trochę trwa!- powiedział jakby to była jej wina, że przychodzi spóźniony. Terence zjawił się w końcu, zabrał jego walizkę i zaprowadził do przeznaczonej dla niego sypialni.
- Co za cham i prostak…- syknęła Amanda do swojej przyjaciółki.
Teraz byliśmy wszyscy w komplecie. Po przybyciu Jamesa poczułam, że dopiero teraz naprawdę wszystko się rozpoczyna. Przede mną spore wyzwanie. Ja, ten dom i zagadka morderstwa Pani Schmidt. Czy uda mi się to rozwiązać? Czy udowodnię szefowi, że jestem dobrym materiałem na detektywa? Pokaże czas…





* Pierwszy raz nie mam co napisać. Na głowie mam tyle spraw, że nawet komentarz od siebie sprawia mi problem. Jeśli czytacie to przynajmniej Wy zostawcie po sobie komentarz. I widzimy się w piątek :*



piątek, 2 maja 2014

Rozdział VI - Przesłuchanie ostatnie - służba rezydencji

Na chwilę obecną nic nie układało się w logiczną całość. Trzeba będzie potwierdzić jeszcze alibi Ciary Mandez. Amanda nie wspominała o tym, że przebywała z nią w pokoju. Albo Amanda nam tego nie powiedziała albo Ciara kłamie. I jeszcze ten Pena. Niepoważny świadek o poważnym śladzie. Z każdą nową osobą przychodzi więcej informacji. Czekałam z Christopherem na kolejnego gościa. Po tym jak mu wygarnęłam, przestał się odzywać. Zanurzył nos w swoim notesie i zaczął tam coś bazgrać. Byłam ciekawa co skoro nikogo w tej chwili przesłuchujemy. Siedział tak blisko mnie, a ja nic nie widziałam. Jak gdyby nic przysunęłam głowę bliżej w jego stronę na co on zareagował natychmiast. Zasłonił kartkę w notesie. Widać było, że go to nadzwyczajnie w świecie bawiło, a mnie ciekawiło.
- No co tam masz?- spytałam w końcu.- Chyba mogę wiedzieć skoro to notatki dotyczące śledztwa. Chcę wiedzieć co zapisałeś.
- Potem ci je dam.- wystawił mi język.
- Masz mi dać je natychmiast!- wysunęłam rękę w jego stronę. On na to plasnął mnie po dłoni. Teraz to już nie było zabawne. Rzuciłam się na niego, aby wyrwać mu ten przeklęty notes z ręki.
- Ooo! Jaka agresywna!- mimo tego, że starałam się jak mogłam, Chris bez problemu odciągnął mnie od siebie.- Lubię jak jesteś agresywna. Rób to dalej.- byłam pochylona nad nim i dopiero spostrzegłam, że jego oczy zatrzymały się na moim biuście. Zeszłam z niego i poprawiłam koszulę, a potem włosy. Pomyślałam, że i tak zdobędę te notatki prędzej czy później.
- Zboczeniec…- mruknęłam pod nosem. Chyba to usłyszał, bo miał usłyszeć.
- Ja? Zboczeniec?- podniósł się.- Wypraszam sobie. To była jedynie twoja wina.- uśmiechnął się niewinnie. Zaczął machać tym notesem mi przed twarzą.- Masz. W końcu robię je dla ciebie…
- Dziękuję!- wyrwałam mu go z ręki dając mu wyraźnie do zrozumienia, że jestem obrażona. Nie zdążyłam nic przeczytać, ponieważ ogrodnik wszedł do gabinetu, a Chris z powrotem zabrał swój kapownik.
- Dzień dobry. Czy można?- spytał mężczyzna.
- Proszę usiąść i powiedzieć coś o sobie.- poprosił Layne.
- Kayden Sullivan. Pracuję tutaj jako ogrodnik od trzech lat. Naprawiam też różne rzeczy gdy się zepsują. Widziała Pani te różane krzewy przed domem? Pierwsze rośliny jakie posadziłem na terenie tego domu.
- Hmm… dobrze. W takim razie proszę powiedzieć co Pan robił o dwudziestej trzydzieści dnia dziesiątego września.
- Hmm…- zamyślił się.- Pewnie tańczyłem wtedy z Amandą. A potem Kendall i Pan Logan przyszli do mnie i poprosili, abym naprawił zraszacze, ponieważ każdego ochlapują wodą, ale szybko wróciłem, ponieważ nie były zepsute.
- Nie były?- zmrużyłam oczy.
- Nie. Były nastawione na tę godzinę po prostu. A potem wróciłem do domu. Wywaliło korki. Kendall powiedział, że pójdzie i je sprawdzi…
- Jest Pan z Państwem Schmidt na Ty?- wtrącił Chris.
- Naturalnie. Sami mnie o to poprosili. To mili ludzie. Nie traktują służby jak niewolników tylko jak część rodziny i za to ich cenię.
- A co Pana łączy z Carlosem Pena?- zapytałam niepewnie obserwując jak jego mina zmienia wyraz na zdziwioną. Spojrzał się to na mnie, to na Layne’a i jeszcze raz na mnie.
- Ja nie wiem o co Państwu chodzi.- pokręcił głową.
- Podejrzewa, że Pan mógł to zrobić, ale nie podał powodu. Może się Państwo pokłócili i dlatego żywi do Pana jakąś urazę. Nam może Pan powiedzieć…
- Nie. Jest to dziwne, bo my rzadko ze sobą rozmawiamy. Zostajemy na zwykłym Dzień dobry. Nic ponadto. Nie wiem dlaczego mnie o to podejrzewa.- przejął się wyraźnie.- Dlaczego miałbym to robić?
- No my właśnie też tego nie wiemy.- odrzekł Layne.
- Hym…- westchnął.- Gdy pojawiłem się tu trzy lata temu, nie miałem pracy. Nie miałem też gdzie się podziać. Dowiedziałem się, że potrzebny jest ogrodnik, więc się zgłosiłem. Pan Schmidt przyjął mnie od razu. Pani Schmidt namówiła męża, abym mógł tu zamieszkać. Ci ludzie dużo dla mnie zrobili. Nie byłoby to w moim interesie…- pokręcił głową.- Naprawdę nie wiem dlaczego Pan Pena tak twierdzi.- widać było, że wziął to do siebie. Mogłam mu o tym nie mówić.
- To wszystko. Może już Pan iść.- poinformowałam.
- Ale że już?- zdziwił się.- Dopiero co przyszedłem…
- Nie mamy więcej pytań.
- No dobrze. Do widzenia. Jakby co to znajdą mnie Państwa albo u siebie albo w ogrodzie.- wyszedł. Facet wydawał się ciepły i sympatyczny. Tylko co ten Pena w nim takiego widział, że go o oto oskarża. Czuję pewien niedosyt informacji.

Christopher szybko skończył pisać notatkę na jego temat. Teraz niecierpliwie wyczekiwaliśmy głównego podejrzanego. Terence Brown… Podawał codziennie tacę z jedzeniem i piciem dla Pani Schmidt wprost do jej sypialni. W dodatku Maslow twierdził, że lokaj trzymał nóż, którym później zamordowano Panią Domu. Ale na nożu znaleziono tylko jej odciski palców. Nie miałam czasu się nad tym zastanowić, ponieważ mężczyzna wszedł do środka. Miał nieprzyjazny wyraz twarzy, ale on po prostu tak wyglądał. Z tego co zauważyłam, to był nawet uprzejmy. Usiadł na fotelu i od razu zaczął mówić od rzeczy.
- Pozwolą Państwo, że jeszcze raz się przedstawię. Nazywam się Terence Brown. W tym domu ja pracuję tu najdłużej. Gdy Pan Schmidt zajmował się firmą, a Pani Schmidt kancelarią w tym samym czasie, ja opiekowałem się ich dziećmi. Chcą Państwo coś do picia?
- Nie, dziękuję.- powiedziałam. Chris nic nie powiedział, czyli zgadzał się ze mną.- Proszę powiedzieć co Pan robił…
- Już mówię.- wtrącił. Nie pozwalał mi dojść do słowa.- Ugaszczałem wtedy gości serwując im napoje. Potem poszedłem do kuchni po kolację dla Pani Schmidt i jej ulubione wino, które lubiła pić. Wniosłem tacę do jej pokoju. Kazała mi to zrobić gdy kroiła ciasto. Pani Schmidt tam jeszcze nie było, ale minęliśmy się na schodach. Zszedłem na dół i nagle wszystkie światła zgasły. Kiedy znów było jasno, panienka Amanda zbiegła na dół zapłakana mówiąc, że ktoś zabił Panią.
- Mhm… No to proszę wyjaśnić jeszcze jedną sytuację… zaczęłam.- Dowiedzieliśmy się, że tego dnia dostał Pan nóż, którym Pani Schmidt kroiła ciasto. Na miejscu zbrodni zaobserwowano taki sam nóż. Śladowa ilość jabłecznika, według badań zrobionych przez specjalistów, też była na tym nożu, więc musiał być to ten sam. Jak to Pan wytłumaczy?
- A kto Pani to powiedział?!- oburzył się.
- Nie ważne kto, ważne…
- Niech zgadnę… James Maslow?- chyba doznałam szoku. Nie wiem jak on to zgadł. Domyślił się wszystkiego po wyrazie mojej twarzy, która musiała wtedy głupio wyglądać.- A jednak!
- Ale proszę się tak nie unosić tylko wyjaśnić co tu się dzieje.- rozłożyłam ręce, a Layne namiętnie pisał.
- Tak. To był ten sam nóż. Jednak on mi zginął. Odłożyłem go na chwilę, a jak się obejrzałem to już go nie było. Nie wziąłem sobie wtedy tego do serca. Ktoś wykorzystał sytuację i chce mnie wrobić!
- Ale jak Pan się domyślił, że mówię o Jamesie Maslow?
- Bo jestem pewny, że to on!- założył ręce.- Został szefem firmy Pana Schmidt’a po jego śmierci. Tylko na to czekał… aż on kojfnie i zajmie jego miejsce. Wie o jego sytuacji więcej niż powinien, bo Pan Schmidt bardzo go cenił, ale ja się na nim poznałem.
- A co z tym wspólnego ma śmierć Pani Schmidt?
- Może sobie być prezesem firmy, ale niestety była ona przepisana na żonę Pana Schmidt’a.
- Myśli Pan, że Maslow o tym wiedział i chciał się pozbyć Pani Schmidt żeby zostać pełnoprawnym właścicielem?- mężczyzna kiwnął głową.- I niby skąd on miał takie informacje?
- Proszę Pani, proszę na niego spojrzeć. Niby czemu on był takim dobrym pracownikiem według mojego szefa? Teraz jest inwestorem, ale zajmował się nieruchomościami. Używał swojego uroku osobistego żeby sprzedać lub kupić mieszkanie i szybko na tym zarobić, dlatego jego klientami były kobiety. Owinął sobie Pana Schmidt’a wokół palca, dlatego bardzo mu ufał, tak samo jak Hendersonowi. Ci obaj grają mi na nerwach. Coś mi tu śmierdzi i czuję, że jest to związane z Panem Maslow.- teraz to w ogóle byłam zdezorientowana, niczego pewna.- Czy to wszystko, bo goście czekają na dole.
- Może Pan już iść i zawołać przy okazji ostatnią osobę.
- Dobrze, ale nie sądzę żeby Dora mogła z Państwem rozmawiać.
- A otóż dlaczego?- podniosłam brwi.
- Ponieważ Dora nie mówi.
- Jak to nie mówi? Co się jej stało?
- Proszę sama ją o to zapytać.- uśmiechnął się pogardliwie i wyszedł. Otępiałam z wrażenia. Spojrzałam na Christophera, który skończył notować.
- Zamknij buźkę, bo ci coś wleci do środka.- powiedział.
- Ale czy ty słyszałeś go? Nie dość, że stary to wredny…
- I znowu skaczemy z kwiatka na kwiatek. Wróciliśmy się do zaczytanego Jamesa. Przynajmniej wiadomo dlaczego ta Martinez się ani słowem nie odezwała.
- Nie obchodzi mnie to. Spisze zeznania na kartce. Mam nadzieję, że zaraz tu przyjdzie, bo ja nie to ja po nią pójdę. Może ona coś wie…

Dora Martinez jednak przyszła do nas. Dostała od Chrisa kartkę papieru i długopis. Odpisywała na każde nasze pytanie. Darowaliśmy jej informacji o sobie, a pytaliśmy już o konkrety. Następnie wyszła. Wzięłam jeszcze raz do ręki to co napisała:
Mam zapalenie krtani, nie mogę mówić.
Tego czasu byłam w kuchni i odbierałam dania, które wykładałam na stół. Kiedy zgasły światła, wróciłam się do kuchni po świeczki, jednak nie mogłam ich znaleźć. Poszłam do pomieszczenia gospodarczego, ale wtedy światła już się włączyły.
Nie wiem kto mógł to zrobić. Ten kto to zrobił musiał mieć w tym spory interes i na pewno nie był to nikt z domowników. Wierzę w to.
Nie dowiedzieliśmy się niczego konkretnego. Podałam Christopherowi kartkę, aby włożył ją do swojego notesu. Na tej osobie skończyliśmy przesłuchania. Zeszliśmy z powrotem do biblioteki gdzie wszyscy na nas czekali.
- Zebraliśmy Wasze zeznania. Teraz wrócimy do biura i…
- Nie, nie, nie…- przerwała mi Amanda. Miała gniew w oczach.- Nikt stąd nie wyjdzie póki na jaw nie wyjdzie kto to zrobił! Nikogo z tego domu nie wypuszczę!
- Amando, spokojnie.- przytulił ją Kendall i otarł łzę z policzka.
- To mogę już stąd wyjść?- spytał Maslow.
- Nie!- Amanda wyrwała się z objęć brata i podeszła do szatyna.- Jedyne gdzie możesz wyjść to do domu na godzinę, a później tu wrócić.- spojrzała na wszystkich.- Mówię do całej też reszty. Za godzinę widzę wszystkich z powrotem!- spojrzałam na Chrisa z miną To chyba wariatka.- A Państwo detektywi również.- dodała. Bez żadnych wyjątków. Będziecie mieszkali tu wszyscy póki się nie wyda kto zabił naszą matkę! A ten kto tego nie zrobi, automatycznie zrzuca na siebie wszystkie podejrzenia.
- Weź ty się lecz, kobieto!- James stuknął się po czole.- Nie jestem bohaterem jakiegoś kryminału żeby bawić się w coś takiego! Myślisz, że nie mam nic innego do roboty? Żegnam!- wyszedł trzaskając drzwiami.
- W takim razie dzwonię jeszcze raz na policję!- zagroziła.- A wtedy powiem im, że przyznałeś się do zabójstwa mojej matki!
- Ach tak?- wrócił się Maslow.- To się jeszcze okaże!- znów zniknął za drzwiami.
- Ty mówisz więc poważnie?- spytał ją Pena.
- Mówię jak najbardziej poważnie. Za godzinę widzę wszystkich w domu, a potem Terence zamyka bramę. Nikt tutaj nie wejdzie, ani stąd nie wyjdzie.- podeszła do nas.- Proszę. Niech Państwo się zgodzą.- nie wiedziałam co o tym sądzić. Mam mieszkać w posiadłości, w której kogoś zabito i prowadzić jeszcze śledztwo uwięziona na terenie rezydencji. Brzmiało groteskowo, ale nie był to najgorszy pomysł. Biłam się z myślami.
- Niech będzie.- odpowiedział za mnie Layne.- Za godzinę wszyscy spotykamy się tutaj…




* No dobra. Taki sobie ten rozdział. Mamy za sobą wszystkie przesłuchania, więc teraz zacznie się jakaś prawdziwa akcja. Wiem, że rozdziały pojawiają się co piątek i długo na niego czekacie, a ten jest taki sobie, więc mam pytanie. Chcecie kolejny we wtorek? Wiem, że we wtorek pojawia się jeszcze rozdział na drugim blogu, ale to specjalny dla mnie dzień. Chyba jakoś to pogodzicie, co? :*