piątek, 25 lipca 2014

Rozdział XIX - Blondynka w czerni

Jakoś zniosłam tamten dzień. Do jego końca Layne i ja nie odzywaliśmy się do siebie. Przy kolacji siedział bez słowa. Nawet na mnie nie spojrzał. Gdy skończył, podziękował za posiłek i po cichu wrócił do siebie. Kompletnie nie leżało mi jego zachowanie. Jak nie on. W dodatku reszta domowników wyłapała, że musiało nam o coś pójść. Nie wiem ile jeszcze tak potrwa, ale mam nadzieję, że niedługo. W takiej atmosferze nie da się prowadzić śledztwa. Pomyślałam, że następnego dnia sprawię, że wróci dawny Chris. Jeszcze nie wiem jak, ale coś wymyślę.

Nadszedł kolejny dzień, a wraz z nim pogrzeb Amandy Schmidt. Wyjrzałam przez okno. Niebo przykrywały ciemne chmury. Najwyraźniej zanosi się na porządny deszcz. Zastygłam na parapecie tego okna, ponieważ zagapiłam się na Schmidt’a. Siedział samotnie na ławce ze spuszczoną głową ubrany już w czarny garnitur, choć wszystko zaczyna się dopiero za dwie godziny. Podszedł do niego Sullivan z pękiem czerwonych róż na wiązankę dla Amandy. Poświęcił dla niej jej i jego ulubione kwiaty. Zrobiło mi się smutno, więc odeszłam od okna. Podeszłam do szafki. Miałam w niej tylko jedną sukienkę i akurat czarną. Nie spodziewałam się, że się przyda. No cóż… na pewno nie miałam na myśli, że włożę ją na pogrzeb gdy ją zabierałam. Był jeden problem. Suwak i dwa wiązania na plecach. Westchnęłam ciężko. Założyłam ją na siebie. Trochę suwaka dałam radę zapiąć, ale tylko do połowy. A trzeba było ją jeszcze z tyłu związać…Po co ja wzięłam taką sukienkę? Nie myślałam wtedy? Otworzyłam lekko drzwi i wychyliłam się. Musiałam dyskretnie znaleźć pomoc.
- Pani Mandez?- zawołałam na korytarzu.- Pani Mandez?- nikt się nie odezwał.- Pani Martinez?- spróbowałam zawołać gosposię.- Pani Martinez?!- zdenerwowałam się.
- Czemu wrzeszczysz?- Layne otworzył drzwi od swojego pokoju. Miał na sobie czarne spodnie i ciemną, jeszcze nie zapiętą koszulę. Dostrzegłam dość pokaźnie zarysowane mięśnie brzucha.
- Mam problem.- powiedziałam opierając się półnagimi plecami o ścianę.
- To nie lepiej zapytać mnie skoro jestem tuż obok?- spytał sucho.
- Ty ostatnio masz własne problemy.- burknęłam.- Szukam kogoś kto mi pomoże zapiąć sukienkę. Mógłbyś zawołać Mandez albo Martinez?- spytałam udając się do sypialni.
- Ej…- Chris wszedł po chwili do środka.- No bez przesady. Ja też umiem to zrobić. Musi to być kobieta?
- Hmm, dobra już zapnij mnie.- odwróciłam się plecami i zgarnęłam włosy.


*Christopher*

No przecież ja też umiałem zapiąć sukienkę. Bez przesady. W końcu dała sobie przemówić i pozwoliła mi na to. Jej piękne plecy ukazały się moim oczom. Chciałem je w tej chwili dotknąć, pocałować… Najlepiej to bym tą sukienkę to z niej ściągnął. Szybko się otrząsnąłem. Miałem dać sobie z nią spokój. Powiedziałem jej przecież wczoraj, że nie będę jak głupi się narzucał. Ona tego nie chcę, więc ja będę się kontrolował. Oczywiście, że czuję się z tym źle. Jednak tak jest lepiej. Złapałem za suwak i delikatnie pociągnąłem go w górę. Potem jeszcze zawiązałem ją z tyłu tak jak poprosiła. Zrobiłem na koniec piękną kokardkę. Tak pięknie wyglądała w tej sukience. Nie mogłem nacieszyć oczu. W końcu odwróciła się do mnie.
- Dziękuję.- uśmiechnęła się. Ona się do mnie uśmiechnęła? Szczerze? Zaskoczyła mnie, ale odwzajemniłem to trochę zmieszany. Chciałem już wyjść, ale mnie zatrzymała kładąc rękę na ramieniu.- Pozwól, że się tak odwdzięczę.- przybliżyła się i złapała za dolny guzik mojej koszuli. Zaczęła mnie zapinać.
- Ok…- kiwnąłem głową. Larcia, znaczy Larra zapinała mi koszulę? Serio? Może to nie ona tylko kosmitka, która wstąpiła w jej ciało. Albo ten demon, który w niej siedział już znudził się panowaniem nad jej duszą.
- To już ostatni.- powiedziała zapinając guzik na samej górze.- Albo jednak nie.- rozpięła go i poprawiła mi kołnierzyk.- Tak jest znacznie lepiej.- spojrzała mi w oczy.- Co masz taką minę jakbyś ducha zobaczył?
- Powiedzmy, że czuję mniej więcej to samo. Od kiedy ty się taka miła dla mnie zrobiłaś?
- Jezu, no… przynajmniej wyglądasz normalnie.- znów to zrobiła. Uśmiechnęła się tak inaczej. Z takim ciepłem.- Zapiąłbyś się pod szyją to byś wyglądał jak przerośnięty kujon z ogólniaka. A tak na poważnie… to chciałam cię przeprosić.
- Mnie? Przeprosić? Za co?- ten dzień już z samego rana mnie zaskakuje. To co będzie potem?
- W sumie to nie wiem jak ci to wytłumaczyć żebyś zrozumiał. Po naszej wczorajszej rozmowie coś do mnie dotarło. Patrząc na to z perspektywy naszej drużyny, dwóch świetnych detektywów…- urwała. Chyba zastanawiała się nad dobrym doborze słów.- Hmm… fakt. Ja zawsze byłam ta niedobra. Trzymałam cię na dystans, byłam co do ciebie nieuprzejma, kpiłam z ciebie, żartowałam. Skreślałam za każdym razem. Za to ty zazwyczaj uśmiechnięty, nawet w pracy. Jesteś mega pomocny, ale przy tym dokuczliwy i czasem denerwujący. Narzucasz się… Ale tak musi być. Po prostu musimy być sobą od początku do końca. Zazwyczaj mnie to irytowało, lecz kiedy mi tego zabrakło, zrozumiałam coś. No nie wiem jak ci to powiedzieć…
- Chcesz powiedzieć żebym był taki jak wcześniej, zwariowanym sobą? Żebyś ty mogła mnie znów gasić za każdym razem? Żeby było tak jak wczoraj jeszcze przed tą rozmową? Dlaczego?
- Bo ty jako ten normalny Layne jesteś jeszcze gorszy. Powinieneś być lepszy, ale nie jesteś. Nie potrafię pracować bez tamtego Chrisa. Jest mi potrzebny. Potrzebny do pracy i do życia… Nie wierzę, że to mówię, ale żałuję, że te dwa lata wcześniej wyprowadziłam się z Miami. Po tym moje życie stało się kompletną monotonią, a od kiedy pracuję z tobą, te stary dobre- niedobre czasy wracają. Jesteśmy duetem, który oddzielnie nie istnieje. Po prostu tak musi być. Żyjemy razem w symbiozie. No nie wiem jak ci to lepiej wytłumaczyć. Po prostu chcę żeby było tak jak wcześniej. Rozumiesz?
- Rozumiem.- kiwnąłem głową.- Ale… nie jestem do końca przekonany. Utwierdź mnie w tym, że tak być powinno.- sam nie wiedziałem co mówiłem. Zgodziłem się przed chwilą znów o nią zabiegać żeby być ignorowany? Kto normalny z zewnątrz się w połapie w tej zakręconej znajomości? Jednak mnie też się to podoba. Przyzwyczaiłem się do tego. Może faktycznie tak musi być.
- Utwierdzić cię?- zamyśliła się.- No dobra. Pozwalam ci mówić do siebie Larcia, ale tylko dzisiaj.- dopowiedziała szybko.
- Serio?!- uradowałem się, a ona kiwnęła głową.- Larcia, Larcia, Larcia. Będę tak mówił dziś cały czas! Larciaaaa! Laaarciaaaaa! L-A-R-C-I-A!!! LARCIA!- zaczęła się śmiać.- Kto jest L? Kto jest A? Kto jest…
- No przestań. Nie jesteś cheerleaderką.- walnęła mnie w ramię. Teraz wszystko wróciło do normy. Poczułem ulgę.- I weź się ogarnij. Dziś pogrzeb. Masz przynajmniej stwarzać pozory normalnego przy tych ludziach, rozumiano?
- Tak jest, Larcia!- zasalutowałem.- Znaczy się… oczywiście.- zażartowałem, że jestem poważny.- Nie, ale tak na serio. Jest mi przykro. Ja będę już leciał. No chyba, że…- poruszałem śmiesznie brwiami.- Chcesz mi dać buziaka.- zrobiłem dziubek.
- Nie, nie chcę! Weź już wyjdź.
- I tak będziesz moja.
- Tak, tak wiem.- machnęła ręką. Chciałem już wyjść kiedy znów mnie zatrzymała.- Chris?- podeszła.
- Co?
- Pokaż mi te ręce.- poprosiła. Podwinąłem rękawy koszuli żeby mogła się napatrzeć na mnóstwo czerwonych kresek na moim ciele. Z każdą obejrzaną raną, krzywiła się coraz bardziej. W końcu spojrzała się na mnie. W oczach miała takie coś na kształt współczucia. Pokręciła głową. Zawahała się na chwilę, ale w końcu przybliżyła się do mojego policzka i go pocałowała subtelnie. A ja poczułem się jakby anioł brał mnie za rękę i ciągnął do nieba. Byłem taki szczęśliwy i zszokowany jednocześnie.- Dziękuję za te zdjęcie. Żeby nie było, że nie doceniam poświęcenia.- wyjaśniła swoje postępowanie.- A teraz spadaj, bo chcę się przygotować. Z uśmiechem na twarzy od ucha do ucha oddelegowałem się do swojej sypialni.
*Larra*

Dwie godziny później pojechaliśmy wszyscy na pogrzeb. Zrobiliśmy wyjątek co do zakazu opuszczania terenu posiadłości. Po mszy pojechaliśmy za karawanem na cmentarz. Kiedy dotarliśmy na miejsce, zaczęło padać. Od samego patrzenia na Schmidt’a robiło mi się smutno, ale tylko tyle. Nie widać było już gdzie są łzy a gdzie deszcz. Wszystko zlało się ze sobą. Co on teraz musi czuć? Ale nigdy dobrze nie będę o tym wiedzieć. To nie będzie osoba taka jak ja, która wychowała się bez rodziny. Ja już się nie przekonam jak to jest stracić kogoś bliskiego skoro nie miałam ich od samego początku. Pena i Sullivan stali obok siebie ze spuszczonymi głowami. Mandez płakała i trzęsła się jednocześnie, a Logan próbował ją jakoś uspokoić. Martinez też roniła łzy w chusteczkę, a Terence podniósł głowę do góry, a następnie zamknął oczy. Maslow z założonymi rękoma patrzył co jakiś czas na zegarek. Bardzo mnie to zaintrygowało. W końcu dyskretnie spojrzał gdzieś za mnie. Z ciekawości odwróciłam się, aby spojrzeć na co tak patrzy. W naszym kierunku szła kobieta. Miała na sobie czarny płaszczyk, który kontrastował z jej jasnymi blond włosami. Chroniła je przed deszczem trzymając w ręce parasolkę. Nigdy wcześniej nie widziałam jej na oczy, ale Maslow uśmiechnął się na sekundę gdy ją zobaczył. Kobieta podeszła do niego i złapała go za rękę. Najwyraźniej to była jego narzeczona Halston. Wyraz twarzy Maslow’a zrobił się łagodniejszy przy jej obecności co dla mnie było dotąd niespotkane.

Kiedy było już po wszystkim, musieliśmy zbierać się z powrotem do rezydencji. Szłam już z Chrisem do samochodu kiedy coś mi się przypomniało. Kazałam mu zaczekać na mnie w aucie, a sama rozejrzałam się za blondynką w czerni. Znalazłam ją jak obejmowała się z Maslow’em. Ten natychmiast posłał mi gniewne spojrzenie.
- Przepraszam? Przeszkadzam?- spytałam.
- Tak.- powiedział Maslow.
- Nie.- odpowiedziała kobieta w tym samym czasie co on.
- Dzień dobry. Nazywam się Larra Lawson i prowadzę śledztwo w sprawie śmierci Pań Schmidt.- wyciągnęłam rękę w jej stronę. Szybko ją uścisnęła.
- Halston Sage. Narzeczona Jamesa.
- Mogłabym porwać Panią na chwilę?- kiwnęła głową. Odeszłyśmy na bok.
- To w czym mogę pomóc?- spytała słodkim głosikiem.
- Czy w dniu tragedii rozmawiała Pani z Panem Jamesem przez telefon?
- Tak, naturalnie. Dzwonimy do siebie codziennie. Strasznie za nim tęsknie. Kiedy ta sprawa się wyjaśni? James naprawdę nie może wrócić do domu?
- Niestety nie. A o której godzinie odbyła się rozmowa?
- No nie pamiętam. Gdzieś tak pod wieczór jak zawsze. W okolicy osiemnastej. James powiedział, że jeśli chcę się z nim zobaczyć to muszę zjawić się na pogrzebie. Ale jakoś dziwnie krótko trwała ta rozmowa. Mniejsza o to.- machnęła ręką.- A dlaczego Pani pyta?
- Potrzebuję potwierdzenia alibi Pani narzeczonego.- wyjaśniłam.
- Proszę mi wierzyć. James nie mógłby nikogo zabić. To najmilszy człowiek jakiego znam. Kochany, ciepły, przyjazny…
- To chyba my żyjemy w dwóch różnych światach, Pani Sage.- założyłam ręce. Zmarszczyła brwi, a ja machnęłam ręką.- Wie Pani co? Niech Pani idzie do niego i powie, że ma godzinę. Miałam dzisiaj i tak wszystkim powiedzieć. Śledztwo się przedłuży, więc musze dać czas ludziom na ogarnięcie spraw.
- Naprawdę?- uśmiechnęła się, a ja kiwnęłam głową.- Dziękuję.- odeszła biegnąc do Maslow’a. Widziałam z daleka z jakim uśmiechem ten mężczyzna reaguje na tą wiadomość i jak ją czule całuje. Musiałam im dać tę godzinę. Mandez musi iść do apteki, reszta musi spakować więcej ubrań i tak dalej… Z zamyślenia wyrwał mnie klakson. Przypomniało mi się, że Layne czeka na mnie. Pospiesznie wróciłam do auta.








* Na razie mamy dość spokojnie, ale myślę, że nie przynudziłam ;) Jeśli chcecie wrażeń to czekajcie do kolejnego. Chris szczęściarz dostał buziaka :3 Czy Halston mówi prawdę czy może kryje narzeczonego? Konkretnie bd za tydzień, ponieważ detektywi dojdą do ważnego odkrycia :)

piątek, 18 lipca 2014

Rozdział XVIII - Przyłapany na gorącym uczynku

Wracałam z Christopherem z ogrodu gdzie znaleźliśmy ważną poszlakę. Wyprzedziłam go, bo chciałam jak najszybciej porozmawiać z Panem Pena. Już wchodziłam na schody kiedy usłyszałam jak coś upada na ziemię. Odwróciłam się. Logan i Layne zderzyli się ze sobą, a Hendersonowi wypadła koszula z kosza na pranie. Szybko ją podniósł, a zdezorientowany Chris przepuścił go dalej. Zaraz, zaraz! Nad moją głową zabłysła żarówka. Dlaczego Logan miałby robić pranie skoro od tego jest tu Dora? I to tego dnia? To nie dzień na pranie w tym domu z tego co pamiętam. Rozłożyłam ręce w kierunku Layne’a, ale ten był jakiś taki nieobecny, więc wzięłam sprawy w swoje ręce.
- Logan!- zawołałam go.
- Tak?- odwrócił się powoli. Wyglądał jakby coś go dręczyło.
- Proszę cię, wróć się i pokaż co masz w tym koszu.- zrobiłam dwa kroki do przodu i czekałam aż do mnie podejdzie. Layne natomiast przysiadł na schodach. Chyba dokuczały mu coraz bardziej te rany. Dałam mu więc spokój. Poradzę sobie z tym sama.
- Czy coś nie tak?- spytał Logan patrząc mi na usta.
- W sumie to tak. Możesz mi wytłumaczyć co ty robisz?
- A nie widać?- uniósł kosz.- Robię pranie.
- Dzień prania był trzy dni temu, a w dodatku od takiego typu spraw jest tutaj Martinez. Co tydzień ją wyręczasz w obowiązkach domowych?- założyłam ręce.
- Naprawdę nie wiem do czego pijesz…- pokręcił niewinnie głową.
- Wyjmij ubrania z kosza.- rzekłam stanowczo.
- A-ale dlaczego? Czy ja jestem o coś oskarżony?- postawił kosz na ziemi.- Przecież ja nic nie zrobiłem!
- To skąd te nerwy?- zmrużyłam oczy.- Zrób tylko to o co proszę. Wypakuj wszystko pojedynczo.
- Larra?- wtrącił Layne.- Ja pójdę do łazienki, ok?- kiwnęłam tylko głową. Szybko wróciłam do sprawy z Loganem. Z niezadowoleniem wymalowanym na twarzy wyjmował wszystkie ubrania. Wydawało się, że wszystko jest w porządku. Przejrzałam dokładnie każdy łach. Na samym dnie leżały jeszcze ciemne jeansy. Logan już wyciągał po nie rękę kiedy go w tym wyprzedziłam. Rozwinęłam je. Kolana były całe zielone, gdzieniegdzie brązowe. Uniosłam brwi, a następnie spojrzałam na bruneta, który kucał na ziemi. Podniósł się patrząc gdzieś na bok.
- Co to jest?- spytałam.
- To są spodnie.- odpowiedział posłusznie.
- Nie o to pytam. Skąd się wzięły te plamy na twoich spodniach?
- One nie są moje.- zaczął swoje tłumaczenia.
- Henderson…- zwróciłam się do niego po nazwisku, co on gorzej to zniósł.- Myślisz, że jestem głupia? Powiedz szczerze.- zaprzeczył ruchem głowy.- Wśród sterty twoich ubrań akurat te spodnie nie są twoje choć cię w takich widziałam. Po drugie widzę, że to jakaś przykrywka, bo większość z tych ubrań jest czysta. W niecały tydzień zmarnowałeś aż tyle ubrań? Hmm?
- Oj no dobrze…- wypuścił powietrze z płuc.- Są moje.
- Czyli przyznajesz się?
- Tak.
- Zabiłeś Amandę?
- Tak.- kiwnął głową.- Znaczy nie!- pomachał szybko dłońmi. To znaczy to są moje spodnie, ale ja nie miałem z tym nic wspólnego!- położył rękę na sercu.
- Słuchaj… wygląda na to, że sprawca wyskoczył wtedy przez okno. Na trawie został ślad i…
- Nie!- przerwał mi.- To jakieś nieporozumienie. Głupi zbieg okoliczności. Ja to mogę wyjaśnić.
- No więc?- oparłam się o ścianę. 
- Ja…- przegryzł wargę.- Ja złamałem zakaz. Poszedłem do lasu. Uciekałem przed niedźwiedziem i upadłem poważnie brudząc spodnie.- skończył oczekując mojej reakcji. Sama nie spodziewałam się swojej reakcji. Najpierw mnie zatkało, a po chwili wybuchłam śmiechem. Ten się tylko skrzywił.
- I ja mam w to uwierzyć? Po co miałbyś się wyrywać do lasu, co? Myślisz w ogóle, że naprawdę żyją tam jakieś niedźwiedzie?- spytałam go nadal z uśmiechem na twarzy.
- No na to wygląda!- rozłożył ręce.- Nie wierzysz mi?
- Przepraszam, ale to najgłupsze alibi jakie słyszałam. Pobijasz Maslow’a i Penę.- uspokoiłam się.- A teraz na poważnie. Powiesz mi prawdę?
- Nie!- podniósł głos. Obrażony zabrał swoje rzeczy.
- Ja jeszcze z tobą nie skończyłam!- zawołałam, ale on nie reagował.

Nie chciałam jednak jak ta głupia za nim latać. Jednakże jak tak sobie myślałam… zastanawiałam się czy to może być prawda skoro tak zareagował. Może tylko odstawił taką scenkę żeby mnie w tym upewnić, że to jest prawda. Nie wiem, ale jeszcze z nim o tym porozmawiam. Postanowiłam zobaczyć co tam z Chrisem. Zachowuje się jakoś dziwnie. Zapukałam do jego sypialni. Usłyszałam pozwolenie, więc weszłam. Layne wychodził z łazienki poprawiając rękawy koszuli.
- Zdolny już do pracy?- spytałam.
- Zwarty i gotowy.- powiało od niego ironią.
- Co ci jest?- widziałam, że coś go dręczyło. On na to spojrzał się na mnie jak na kosmitkę.- No co?
- Pierwszy raz słyszę żebyś się pytała co mi jest.- wyminął mnie.- Co z Hendersonem?- zmienił temat.
- Gonił go niedźwiedź w lesie.- odpowiedziałam. Wybałuszył oczy.- Powiesz mi czy mam sama wpaść na rozwiązanie tej zagadki co się z tobą dzieje?
- Nic się nie dzieje. Co się ma dziać? - wzruszył ramionami.- Kiedy gadamy prywatnie ty rzucasz, że powinniśmy zająć się pracą, a teraz kiedy ja o to pytam to cię nagle coś bierze…
- Czy ty się fochasz?- założyłam ręce.
- Nie focham się! Tylko bez takich.- zmarszczył brwi.- Chcesz się zająć pracą to proszę bardzo!
- Aha…- zmierzyłam go wzrokiem przyglądając się mu. Miał poważny wyraz twarzy. Taki jakiś… inny, zniknął mu ten uśmieszek.- Aha!- wskazałam na niego palcem.- Nie! Nie uda ci się granie niedostępnego. Facetom to rzadko wychodzi. Już ja wiem o co ci chodzi…- wystawiłam mu język.
- C-co?- oburzył się.- Nie wiem co tam siedzi w twojej główce, ale nie masz racji. Jestem po prostu zawiedziony.
- Zawiedziony czym?
- Tobą.- spojrzał mi prosto w oczy. Nie bał się wyjawić mi prawdy. Czułam jak te niebieskie tęczówki przeszywają moje ciało.- Nie ukrywałem tego, że mi się podobasz. Ale ty miałaś to gdzieś. Zabiegałem o twoje względy? Zabiegałem. Robiłem wszystko o co mnie poprosisz, bo myślałem, że zdobędę u ciebie jakąś przychylność? Robiłem. Ja…- widać było, że z czymś się ogromnie męczył. Coś bardzo chciał mi powiedzieć, ale nie mógł.- Ja pasuje. Faktycznie, to nie ma sensu. Robiłem z siebie tylko głupka tylko po to żeby…- urwał spuszczając głowę w dół. Mnie wmurowało. Nie wiedziałam co powiedzieć. Nie wiedziałam też co mam czuć. Stałam jak ta głupia. Niby mogłam się cieszyć z tego, że to, co mnie irytowało, odejdzie. Jednak nie umiałam. Nie wiem czemu tak postąpiłam, ale opuściłam pokój. Może to była jakaś reakcja obronna przed tą ciszą, która już zaczęła na mnie źle wpływać. Niech zostanie z tym sam, niech ochłonie. Ja zajmę się w tym czasie pracą.

Zapomniałam jednak co miałam zrobić przed tym jak poszłam do Chrisa. Zamknęłam oczy żeby się skupić. Odtwarzałam wspomnienia wstecz. Przed tym sprawdzałam Logana, a jeszcze przed tym… chciałam pójść do Carlosa! Bingo. Wyjęłam fotografię z kieszeni. Weszłam po schodach i zapukałam do jego sypialni.
- Proszę!- powiedział zza drzwi.
- Witam ponownie.
- Tak mogłem się domyśleć, że to Pani.- westchnął kiedy leżał na łóżku. Podniósł się po chwili.
- Poznaje Pan to?- pokazałam mu zdjęcie. Nie był jakoś wielce zaskoczony. Wykazał obojętny stosunek.
- Skąd Pani to ma?
- Znaleziono je za oknem Pani Amandy, w różanym krzewie. Może Pan to jakoś wytłumaczyć?
- A co ja mogę tłumaczyć? Myśli Pani znów, że ja to zrobiłem, bo to zdjęcie ja robiłem? Przypominam Pani, że album ktoś mi wcześniej ukradł. Potem dopiero zorientowałem się, że brak w nim tego zdjęcia.
- Dlaczego Pan tego mi nie powiedział?
- A czy to było aż takie ważne?
- Być może nie oskarżałabym Pana. Chociaż nadal nie chce mi się wierzyć w zniknięcie i cudowny powrót Pańskiego albumu. Być może Pan to sobie wymyślił.
- Po co?- zdziwił się.- Pani Lawson, ja już na serio nie mam sił się w kółko powtarzać. To już się robi męczące.- położył głowę na poduszce, a po chwili ziewnął.- Widzi Pani?
- To nie jest zabawne.- skrzyżowałam ręce na piersi.
- A gdzie jest Pan Layne?
- Co?
- Raczej kto. Ten człowiek, który zazwyczaj Pani towarzyszy.- zażartował.- Dziwnie Pani wygląda sama bez niego…- przyjrzał mi się.
- Też mi coś. Jeszcze z Panem porozmawiam.- wyszłam z jego pokoju. To jakiś chory dzień. Może to nie dzień. Tu wszystko jest nienormalne. Nad tym domem krąży jakieś fatum. Unosi się tu zła energia.

Musiałam przemyśleć wszystko na spokojnie. Wyszłam sobie na świeże powietrze. Pospacerowałam sobie po pięknym ogrodzie. Przysiadłam na fontannie i zaczęłam kontemplować. Zastanawiałam się kto mógłby mieć interes w tym żeby zabić Amandę. Logan i Pena wysuwają mi się na prowadzenie. Alibi Maslow’a jeszcze spróbuję potwierdzić. Jednak go nie podejrzewam o dziwo. Kayden i Terence niby rozmawiali, ale niczego nie można być pewnym. Dorę to już w ogóle nie podejrzewam o nic, a Mandez ostatnio ma problemy zdrowotne, z którymi sobie nie radzi. Podejrzewam tak jak Logan, że może ona rzeczywiście jest uzależniona...
Kiedy tak myślałam o każdym po kolei, do mojej głowy wdarł się Layne. Chciałam wymazać to sobie z pamięci, ale nie potrafiłam. W dodatku odczuwałam już braki jego nieobecności. Jest mi źle z tą grobową ciszą. Miałam chęć jak zawsze dopiec mu, dogryźć, podroczyć. To mi sprawiało przyjemność, a teraz mi tego brakowało. Nie wyobrażam sobie poważnego Layne’a. Dotarło do mnie, że coś mnie łączy z Mandez. Ja też jestem od czegoś  uzależniona. Kompletnie uzależniona od jego zwariowanej obecności…








* Uwaga, brak denerwującej końcówki. Teraz przez jakiś czas będzie z tym spokój. Czy Logan wymyślił sobie te oryginalne alibi czy może jest w tym prawda? Carlos również broni się jak może. Wszyscy się bronią, sprawa oczywista :) Czy Layne dobrze zrobił jak tak postąpił z Larrą?
Piszcie komentarze, bo Was o to proszę. A trzeba spełniać moje życzenia i to w dniu urodzin :) Taaa kończę dziś 19 lat. Stara dupa już ze mnie ^^


piątek, 11 lipca 2014

Rozdział XVII - Małe poświęcenie

Kiedy dowiedziałem się, że Sullivan dostał ataku astmy, natychmiast ruszyłem w bieg. Wyleciałem z biblioteki jak wystrzelony pocisk. Skręciłem w prawo i ruszyłem wzdłuż korytarza. Na szczęście jego pokoik znajdował się na parterze. Wparowałem z hukiem do środka rozglądając się za inhalatorem. Na pierwszy rzut oka go nie zauważyłem. Zacząłem się denerwować, bo każda sekunda była cenna. Walczyłem z czasem o życie człowieka. Nagle dołączył do mnie Kendall. Bez słowa podbiegł do szafki nocnej i wziął stamtąd ten mały przyrząd. Równie szybko wróciłem z nim do biblioteki. Kayden przez ten czas zdążył przybrać czerwony kolor na twarzy. Kendall podał mu inhalator. Ogrodnik z trzęsącymi się dłoniami, wstrząsnął nim pośpiesznie, wsadził go do ust naciskając na niego. Wziął wdech, a po chwili jego oddechy stawały się coraz normalniejsze. Jeszcze chwila i byłoby po nim. Terence podał mu szklankę wody. Kiedy było z nim już całkiem w porządku, przysiadł obok niego Schmidt.
- Czy już wszystko dobrze?- spojrzał mu w oczy swoimi zielonymi tęczówkami.
- Skąd wiedziałeś, że jestem chory?- przypatrywał mu się z ciekawością.
- Amanda się wygadała kilka dni temu.- wyznał.- Powtarzała ci żebyś go zawsze nosił przy sobie.
- Nie miałem ataku od roku…- spuścił głowę.
- To nie znaczy, że masz go teraz trzymać na dnie szafki nocnej. Gdybym nie przyszedł do Layne’a, on by tego nie znalazł na czas, a z tobą mogło być źle. Musisz trzymać go na widoku.- zapadła głucha cisza. W tej chwili Henderson i Mandez wrócili na swoje miejsca. Reszta domowników udawała jakby ich tu nie było. Tylko Pena siedział jakoś przygarbiony. Widać było, że coś go gryzło.
- Nie musiałeś tego robić.- odezwał się po długiej przerwie Kayden.
- Ja muszę cię przeprosić.- powiedział Schmidt.- Nie powinienem tego robić. Nie miałem prawa zakazywać wam bycia razem. Nie powinienem też zwalniać z pracy. A od osądzania kto jest winny nie jestem ja tylko detektywi. Przepraszam. Wiem, że też cierpisz. Wybaczysz mi?- ogrodnik kiwnął głową.
- Ja też muszę cię przeprosić.- odezwał się Pena.- Byłem zwyczajnie zazdrosny. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
- Przyjmuję przeprosiny.- wziął łyk wody.- Jedynemu człowiekowi nie jestem tylko w stanie przebaczyć. Temu mordercy. Jestem taki zagubiony, bo nie wiem kto nim jest, a przebywa tu wśród nas. A jeśli to osoba, którą lubię?- zmarszczył brwi zamyśliwszy się na moment.- I tak jej nie wybaczę…
- Może chce się Pan położyć?- spytała Larra.
- Nie, dziękuję. Wszystko w porządku.- podniósł się.
- No dobrze…- westchnęła.- Mogą Państwo wszyscy się rozejść. Jeśli będę miała jakieś pytania, to poinformuję.- wszyscy po kolei zaczęli wychodzić. Ja nie wiedziałem co ze sobą zrobić. W tym domu działy się dziwne rzeczy. Uznałem, że może Larra nie chcę teraz ze mną rozmawiać, więc skierowałem się do wyjścia.
- Christopher?- zatrzymała mnie swoim głosem.- Zostań…

Po tych słowach powoli odwróciłem się żeby na nią spojrzeć. Miała łagodny wyraz twarzy, a jednocześnie coś ją martwiło. Podeszła do mnie wolnym krokiem i wręczyła do ręki mój notes. Jeśli tylko po to kazała mi zostać to ja dziękuję bardzo. Zabrałem od niej notatnik. Poczekałem chwilę mając nadzieję, że jeszcze się odezwie, ale nie zrobiła tego. Kiwnąłem głową od niechcenia i z powrotem odwróciłem się do wyjścia.
- Gdzie ty się wybierasz?- spytała. Nie pozostało mi nic innego jak znów nawiązać z nią kontakt wzrokowy.
- Larra, posłuchaj…- zebrałem myśli.- Może przesadziłem z tym, że w sprawie śmierci Amandy udałem się na drugą stronę, ale może to i lepiej. Nie musisz się ze mną użerać przy kolejnym. Borrowman zlecił mi pomoc tobie w pierwszym. Nic nie mówił o drugim. A widzę, że chyba się ze mną męczysz i nie ma to najmniejszego sensu. Może faktycznie najlepiej będzie jeśli ja zajmę się pierwszym śledztwem, a ty drugim.
- Co ty gadasz? Hmm Layne…- pokręciła głową.- Ja wiem, że między nami jest mnóstwo spięć. Nie jestem głupia i myślę, że to tylko taka wymówka. Masz coś do mnie osobiście.
- Bo ty to nie masz?- założyłem ręce. Oczywiście ja miałem do niej zupełnie co innego niż ona do mnie, ale teraz jej tego nie powiem.
- Może rzeczywiście tak jest, ale nie chcę prowadzić tego bez ciebie. Jesteś mi potrzebny. Weź się nie wygłupiaj. Połączmy siły i współpracujmy razem przy obu. Przecież współpraca to jedyne co nam dobrze wychodzi. Mimo oporów, ale wychodzi.- nie wiem dlaczego, ale poczułem się o wiele lepiej gdy wypowiedziała te słowa. A ja nie chciałem jej zawieść. Jeśli według niej ta praca to jedyne co nas ze sobą łączy to nie chcę tracić i tego.
- No dobrze, ale masz być dla mnie milsza.- uśmiechnąłem się.
- Ani mi się śni!- zaprzeczyła, ale mimo tego odwzajemniła uśmiech.- Nadal jesteś namolny i irytujący.
- A ty pijesz na smutno.
- Uważaj, bo znów się zagalopujesz.- położyła ręce na talii.
- A nie chciałabyś o tym porozmawiać?- spytałem.
- Nie mamy o czym i radzę ci o tym zapomnieć, bo ja już zapomniałam. Temat uważam za zamknięty.
- Jak chcesz…- po jej wyrazie twarzy przeczuwałem, że ona jednak pamięta więcej z tamtej nocy niż powinna, ale nie chciałem już jej denerwować. Jeśli nie chce, to nie będę jej zmuszał.
- Zastanówmy się lepiej nad śledztwem.- była mistrzynią w zmianie tematów.- Znów jesteśmy bez śladów i musimy szukać motywów. Cięższa robota.
- Ale skąd wiesz? Sprawdzaliśmy sypialnie Amandy, ale zostało jeszcze jedno miejsce.- nagle mi się przypomniało.
- Jakie?- ożywiła się.

Uśmiechnąłem się tylko. Nie powiedziałem jej gdzie. Chciałem ją przetrzymać w niepewności. Kazałem jej tylko podążać za mną. Nie miała innego wyjścia. Wyprowadziłem ją na zewnątrz. Przeszliśmy przez ścieżkę naokoło domu. Zatrzymałem się pod oknem do sypialni Schmidt.
- Tutaj.- oznajmiłem.
- Jesteś pewien?- spytała.
- Miejsca czy tego, że X wyskoczył przez okno?
- I to i to.- odpowiedziała.
- Na bank jestem pewien.- przytaknąłem.- Wiem co słyszałem, a dla X był oto za duże zagrożenie żeby wychodzić drzwiami, bo było wtedy dość widno.- schyliłem się żeby poszukać jakiś śladów w trawie.- Widzisz to?- wskazałem palcem na ziemię- W tym miejscu trawa jest wygnieciona. Morderca upadł właśnie w tym miejscu.
- Ale prócz tej odbitki nie ma nic innego.- chyba nie przekonałem jej wystarczająco. Musiałem jej jakoś zaimponować, więc się nie poddałem.
- Weź proszę rozejrzyj się tam, bo tamtędy musiał uciec sprawca. Bo gdyby pobiegł na lewo to bym go zauważył. A ja powęszę jeszcze w krzakach.
- Tiaa, bo coś w nich znajdziesz.- wywróciła oczami i poszła na wyznaczone miejsce.
Ja zacząłem grzebać w tych zielonych karzełkach jak kloszard po śmietnikach. Odłamywałem gałązki żeby mieć lepszy dostęp do wnętrza krzewów. Nic tam jednak nie znalazłem. Skrzywiłem się. Obok rosły różane krzewy. Podszedłem do nich nie wiedząc jak się za nie zabrać. Na początku ostrożnie odsłaniałem gałęzie próbując się przy tym nie pokaleczyć kolcami. Jednak tak zbytnio nie dało się niczego szukać. Schyliłem głowę, aby przyjrzeć się czy tam coś jest. I kiedy miałem nadzieję, że tam niczego nie ma, bo nie miałem zamiaru w tym grzebać, jak na złość zauważyłem coś białego. Przekląłem pod nosem. Rozejrzałem się. Nie było wokół żadnego badyla, którym mógłbym sobie pomóc. Zacisnąłem zęby i wsadziłem ręce do krzewów, które od razu poraniły moje ręce. Pomyślałem, że im szybciej tym mniej się nacierpię. Zagłębiłem ręce jeszcze bardziej  zarysowując kolcami. Syknąłem z bólu, ale złapałem to co leżało na dnie. Wyciągnąłem ręce i spojrzałem na obrażenia. Moje ręce były w czerwonych ryskach aż do łokci, a w dwóch miejscach drobno krwawiły. Spojrzałem na to co trzymałem w ręce i opadła mi szczęka. Chciałem pobiec do Larry i pochwalić jej się swoim ważnym odnaleziskiem. Jednak szybko się wróciłem, bo wpadłem na mały pomysł. Podwinąłem bardziej rękawy od koszuli żeby zobaczyła jak bardzo się przy tym nacierpiałem. Pozwoliłem sobie też urwać jedną różę. Myślę, że Sullivan nie będzie zły, że zbezcześciłem jego krzaczek. Wsadziłem sobie jej łodygę w zęby i tak postanowiłem do niej pójść.

Kiedy ją znalazłem, pochylała się nad jakąś grządką. Po tym jak mnie zauważyła, wyprostowała się uśmiechnięta od ucha do ucha. A ja byłem z siebie wtedy taki zadowolony widząc jej wyraz twarzy. Podszedłem do niej i oczekiwałem jakiejś miłej reakcji.
- No widzę, że jednak coś ciekawego znalazłeś.- jak gdyby nic, wyrwała mi z ręki to co tam ściskałem, a mnie wryło. Nie tego się spodziewałem. Zawiedziony, z marzeniami zmieszanymi z błotem w jednej chwili, wyjąłem róże z ust i rzuciłem w kąt. Zaciągnąłem również rękawy od koszuli. Nawet tego nie skomentowała. Była zbyt bardzo zajęta tą fotografią.
- Nie ma za co.- wywróciłem oczami.
- Ale przecież to…- nie mogła oderwać oczu od zdjęcia, na którym znajduje się Amanda i Kayden siedzący razem na fontannie.- To ważny dowód. Dobra robota.- uśmiechnęła się, a następnie wyminęła mnie. Dogoniłem ją. Byłem zły. Chciałem siedzieć cicho, ale to nie było w moim stylu.
- Dobra robota? Dobra robota?! Przyjrzyj mi się na jakie poświęcenie byłem dla ciebie zdolny!- pomachałem jej przed twarzą podrapanymi rękami.
- Weź się uspokój. Taka praca.- wzruszyła ramionami.
- No to może tak dostanę całusa na pocieszenie?
- Hahaha. – zaśmiała się.- Idź się lepiej zajmij swoimi rękami.- weszliśmy do domu.
- Wiesz co? Ty faktycznie serca nie masz.- opuściłem głowę i się zamyśliłem. Nagle z kimś się zderzyłem.
- Przepraszam!- powiedział Henderson zbierając z podłogi koszulę. Byłem nadzwyczaj zdumiony, tak samo jak moja partnerka. Mężczyzna zbierał z ziemi ubrania do kosza na pranie.
- Nic się nie stało…?- odpowiedziałem, ale chyba raczej zabrzmiało to jak pytanie.
- Powinienem patrzeć pod nogi.- machnął ręką lekko zdenerwowany. W sumie to też była po części moja wina, ale już nie chciałem się przyznawać. Henderson wyminął mnie i poszedł w kierunku pralni pospiesznie, a Larra rozłożyła ręce z miną Co ty wyprawiasz? Wywróciła oczami jakby robiła łaskę, że robi to za mnie.
- Logan!- zawołała go.
- Tak?- odwrócił głowę niepewnie.
- Proszę cię, wróć się i pokaż co masz w tym koszu.- poprosiła stanowczo, a ja plułem sobie w brodę, że sam tego nie zrobiłem. Nie umiałem nawet tego wytłumaczyć dlaczego mi to tak łatwo przeszło koło nosa...







* Palnęłam na PPP pomyłkę, ponieważ ten rozdział opublikowany jest punktualnie, a chodzi mi o następny, więc sorka. No jak widzicie jednak Kendall uratował sytuację. Czy poświęcenie Layne'a się opłaciło? Czy Logan coś ukrywa w koszu na pranie? Zobaczycie w kolejny piątek :*




piątek, 4 lipca 2014

Rozdział XVI - Bez tajemnic

Pena nie wiedział co w tej chwili ma ze sobą zrobić. Nie byłam w stanie określić czy jest mu teraz wstyd, a może głupio lub jeszcze coś innego. Wbił wzrok w moje buty, a to znaczy, że coś go trapi. Już dość się naoglądałam. Oddałam Chrisowi album żeby mógł sam się napatrzeć. Odważył się podnieść głowę. Usiadł na fotelu przygarbiony. Siedzieliśmy tak w ciszy póki Layne się nie przyłączył. Przed oczami wciąż miałam fotografie robione Amandzie z ukrycia, a nawet te kiedy obejmowała się z Sullivanem. Tych zdjęć było naprawdę sporo i robiło to pewne podejrzenie. Po co robił jej te zdjęcia?
- Panie Pena…- zaczęłam.- Chce się Pan jakoś wytłumaczyć zanim zacznę pytać?
- To wszystko nie tak. To nie jest to na co wygląda.- wyjaśnił na początek.
- Nie uważa Pan jednak za podejrzane to, że robił jej Pan zdjęcia z ukrycia jakby łapał ją za cel, a następnie…
- Niech Pani nawet tego nie kończy.- poprosił.- Przyznaję. Podkochiwałem się w Amandzie od długiego czasu. Robiłem jej te zdjęcia, ponieważ no… sam nie umiem tego wytłumaczyć.
- A może był Pan zły, że Schmidt wolała ogrodnika i zabił ją Pan z zazdrości. Chciał Pan mu odebrać miłość, bo sam jej nie mógł mieć. - zasugerowałam.
- Ja nie mógłbym! Już prędzej zabiłbym Kaydena, a nie… Nie jestem mordercą. Nawet się na to nie nadaje.
- Czasem i osoba drobna, niepozorna może zabić drugiego człowieka.- wtrącił Layne.- Może to było pod wpływem chwili. Wyznał jej Pan swoje uczucia, a ona Pana olała i się Pan zdenerwował.
- Nie zabiłem jej. Zamiast zawracać sobie i mi głowę jakimiś zdjęciami, które robiłem z fascynacji jej osobą, może niech Państwo poszukają prawdziwego sprawcy. Szczerze? Gdybym miał już kogoś zabijać to zabiłbym Kaydena. Ale nie zrobiłem tego. Może i go nie lubię, bo mam swoje powody, ale nie muszę od razu łapać za nóż. Nie wierzy mi Pani? To już nie mój problem. Mogę dostać z powrotem swój album?- wyciągnął po niego rękę.
- Tak, proszę. Ale niech Pan tu zostanie. Będę musiała zwołać kolejne zebranie.- powiedziałam. Layne wstał w tej chwili i poszedł zawołać resztę wtajemniczonych w sprawę.

Zostałam sam na sam z Peną w bibliotece. Zapadła głucha cisza. Mężczyzna schował album pod stolik żeby nie rzucał się innym w oczy. Naprawdę nie miałam zielonego pojęcia o co w tym wszystkim chodzi. Niby mamy dużo, a nie mamy nic. Zaczynam się niestety martwić o Schmidt’a. Rzeczywiście ktoś chce wymordować tę rodzinę jak kaczki. Został tylko Kendall. Czy ktoś wkrótce i go będzie próbował zabić? Może gdy odnajdziemy mordercę Amandy, odnajdziemy sprawcę wszystkich tych zagadek. Wiem, że ostatnio wątpiła w to, ale nie mogę się poddać. Nie jestem słaba. Jeśli już polegnę to z wiedzą, że dałam z siebie wszystko co możliwe.
Layne przyciągnął za sobą sznurek domowników. Wszyscy znów ubrani byli na czarno. Każdy znalazł sobie miejsce do siedzenia. Zorientowałam się, że nie ma wśród nas Schmidt’a. Spojrzałam na Layne’a pytająco. Ten tylko wzruszył ramionami z miną Sama wiesz. Żal mi było niemiłosiernie tego człowieka, ale już nie chciałam siłą go tu zaciągać. Może to i lepiej żeby tego nie słyszał. W końcu temat dotyczy jego zmarłej siostry.
- Chyba Państwo wiedzą po co się tu zebraliśmy…- przerwałam ciszę.
- Aby uomówić kwestię pogrzebu?- spytał Maslow. W tym momencie Sullivan i Pena spiorunowali go spojrzeniem. Potem ich same spojrzenia się na siebie natknęły i… oboje złagodnieli. To był intrygujący widok. Kto wie? Może śmierć tak dla nich ukochanej osoby jeszcze ich pojedna?
- Będzie lepiej jak Pan zamilknie.- ostrzegł go Chris.
- Wiadomo do czego doszło wczoraj po godzinie osiemnastej. W związku z tym otwieram drugie śledztwo.
- Ale czy tak można?- spytała Mandez.- Dwa naraz?
- Niestety tak.- potwierdziłam.- Choć osobiście jeszcze się z tym nie spotkałam. W ostateczności można zrobić tak, że ja zajmę się jednym morderstwem, a mój kolega drugim. Chciałabym na sam początek poinformować Państwa z tego miejsca, że śledztwo może się wydłużyć w czasie. Sama nie wiem ile może to zająć.
- Zajebiście…- westchnął Maslow.
- Bo cię stąd wyrzucę!- zagroził mu Logan.
- O niczym innym nie marzę.- założył nogę na nogę i uśmiechnął się ironicznym uśmieszkiem.
- A może chcą Państwo herbaty?- wtrącił Terence.
- Ja bym się napił czarnej…
- Stop!- przerwałam Maslow’owi.- To nie jest rozmowa przy kawie tylko sprawa w śledztwie. Potem będą Państwo sobie pić kawę. Chcecie to przedłużać?- nikt się nie odezwał.- Toteż tak myślałam. Otóż jutro coś ogłoszę. Dopiero jutro żeby nikt nie mógł niczego zaplanować na ten czas.
- Ale jutro jest pogrzeb.- wtrącił Sullivan.
- No tak. Jeśli tylko Pan Kendall się zgodzi to wszystko będzie dobrze.
- Można przejść do rzeczy? Jestem umówiony na elektroniczną konferencję.- wciął zdenerwowany Maslow.
- Człowiek nie żyje, a Pan chce iść na konferencje?- zapytał go Chris.
- Życie musi toczyć się dalej. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.
- Czy mogę już?- ciągle ktoś mi się wcinał w słowa i powoli zaczynałam mieć tego dość. Zaczęłam kontynuować, ponieważ dostałam w końcu upragnioną ciszę.- Layne, wyjmij notes. Będziesz notował.
- Co Pani zamierza?- spytał Pena.
- Grupowe przesłuchanie.- oznajmiłam.- Nie mamy czasu na pojedyncze tak jak wcześniej no chyba, że ktoś z Państwa ma coś do ukrycia.- rozejrzałam się po ich niezadowolonych twarzach.- Proszę nie robić głupich min tylko współpracować. Im szybciej tym lepiej.
- Larra?- przerwał mi Chris.
- Co?- spojrzałam na niego marszcząc brwi.
- Ja chyba nie mogę stać po tej stronie.- odrzekł.
- O czy ty mówisz?- nie wiedziałam o co mu chodzi. Wcisnął mi notes z długopisem do ręki i usiadł obok Mandez.- Co ty robisz?
- Zostałem włączony do sprawy.
- Chcesz mnie zostawić z tym samą?- zszokowało mnie to. Każdy patrzył się to na mnie to na niego. Tego się po nim nie spodziewałam.
- Nie chcę cię zostawiać. Potem ci wytłumaczę. Rób to co do ciebie należy.- pogonił mnie. Zapadła niezręczna dla mnie cisza. Odnalazłam pustą kartkę notesu i ścisnęłam pewniej długopis. Czułam się nieswojo.
- To… co robiłeś kilka minut po osiemnastej?- spojrzałam na Layne'a. To było takie dziwne go przesłuchiwać.
- Zacznę od tego co robiłem jeszcze przed osiemnastą.- uprzedził.- Otóż siedziałem z Sullivanem w ogrodzie. Rozmawialiśmy. Następnie powiedział, że przyjdzie zaraz tylko przyniesie nam coś do picia. Ja zostałem, a on wrócił do rezydencji. Nie było go ponad dwadzieścia minut. Po chwili, tak w okolicach jednej bądź dwóch minut po osiemnastej usłyszałem jak coś spada na ziemię.
- Co to było?- zaciekawiłam się.
- Nie wiem. To brzmiało jakby worek ziemniaków runął na ziemię. Domniemywam, że ktoś zabił Schmidt i wyskoczył wtedy z okna, bo tak było najbezpieczniej. Mieszkała w końcu na pierwszym piętrze, nie było wysoko.
- Zaraz, zaraz…- przerwał mu ogrodnik.- Więc wychodzi na to, że oskarżenia spadają na mnie?
- A mam Pan coś na swoje usprawiedliwienie?
- A owszem mam. Zagadałem się z Terencem. Prawda?- spojrzał na lokaja, na co ten przytaknął tylko.- Oboje obstawiamy w wyścigach konnych. Rozmawialiśmy o tym kto może wygrać w następnych biegach.
- Mnie proszę nawet w to nie mieszać.- powiedział Maslow kiedy spojrzałam na niego i wyczuł swoją kolej.- Jak co dzień prowadzę ze swoją narzeczoną rozmowę telefoniczną.
- Jak Pan to potwierdzi?-spytałam.
- No Pani jest chyba śmieszna!
- No to niech mi Pan pokaże swój telefon.- poprosiłam.
- Gadałem ze stacjonarnego.- podniósł głowę wysoko do góry.- Może Penę zapytacie gdzie wtedy był.
- Jak możesz mnie oskarżać!- podniósł głos Pena.- Ja ją kochałem!
- A więc to dlatego…- oprzytomniał Kayden.- Dlatego mnie Pan żywi taką nienawiścią, prawda?
- Chcesz teraz o tym rozmawiać?
- Cisza!- podniosła głos.- Powstało zamieszanie. Proszę się uspokoić. Na każdego nadejdzie czas.- spojrzałam na Logana, który dotąd nie odzywał się zbytnio. Przyglądał się ukradkiem Mandez, która ostatnio jest strzępkiem nerwów.- A ty co wtedy robiłeś, Logan?
- Próbowałem przez drzwi wytłumaczyć Kendallowi kilka rzeczy, ale nie chciał mnie słuchać. Jednakże… słyszałem wtedy jednocześnie inną kłótnię. Amanda i Ciara kłóciły się ze sobą.
- Tak, to prawda!- przyznała.- Pokłóciłam się z nią, ale nie chciałam tego. To było silniejsze ode mnie.- przeczesała ręką swoje ciemne włosy. Ale ostatnio zdarza mi się wrzeszczeć na każdego nawet o byle co.
- W ogóle dobrze się czujesz?- zagadał do niej Kayden.
- To miło, że pytasz. – uśmiechnęła się na chwilę, po czym jej uśmiech znów się rozpłynął.- Nie, nie czuję się dobrze. Moja najlepsza przyjaciółka nie żyje, brat przyjaciółki chciał się zabić, a ja wariuje, bo nawet nie mogę iść do apteki po receptę na te cholerne leki!- schowała twarz w dłonie i wciąż tupała nogą. Chodzę tak już zdenerwowana od jakiegoś czasu i wrzeszczę na każdego. Przepraszam z tego miejsca.
- Ja myślałem, że się na mnie Pani wydarła, bo okres miała.- powiedział Maslow.
- W dodatku nie wyglądasz jakby to były skutki uboczne odstawienia tych tabletek.- zmartwił się Logan.- Tylko ogólnie jakbyś była od nich uzależniona.
- Pani Martinez…- zwróciłam się do kobiety.- Proszę przynieść Pani Mandez coś na uspokojenie.
- To nie pomoże! Ja muszę mieć swoje!- łzy napłynęły jej do oczu. Naprawdę było z nią źle.
- Logan, wyjdź z nią proszę na świeże powietrze.- brunet kiwnął głową i zabrał modelkę z biblioteki.
- Może wróćmy do sprawy.- zasugerowałam.
- A do czego tu wracać?- spytał Maslow.- Sullivan załatwił sobie alibi u starego przyjaciela lokaja i zabił Amandę. Przecież to proste.
- Pan jest bezczelny!- wydarł się Sullivan.- Kochałem Amandę!
- Ja też ją kochałem.- wciął się Pena.
- To jest mi niezmiernie przykro z tego powodu.- odpowiedział.- Ale niech się Pan, Panie Pena za przeproszeniem odczepił ode mnie, ponieważ to nie jest moja wina, że wolała mnie. Powinniśmy teraz trzymać się razem, a nie drzeć ze sobą koty, bo to jej życia nie przywróci. Co Pan może teraz zmienić? Ja byłem wstanie oddać dla niej wszystko co mam, choć tak niewiele miałem. Może nie mogłem obiecać jej tyle rzeczy ile Pan mógłby jej obiecać, ale to nie miało żadnego znaczenia. Po co miałbym to robić?- ogrodnik wziął głębszy wdech przykładając rękę do klatki piersiowej.
- No, ale Pańskie alibi jest do bani.- rozłożył ręce Maslow.
- No to już nie jest moja wina. Ja wam jeszcze udowodnię kto za tym stoi i wy wszyscy będziecie mnie za to prze…- urwał w tym momencie. Zaczął się pocić na czole. Wyglądał jakby coś stanęło mu w gardle, miał świszczący oddech. Złapał się za gardło i zaczął dusić. Druga ręką zaczął machać desperacko w powietrzu błagając o pomoc. Nie był w stanie wypowiedzieć ani słowa.
- Co się dzieje?! Pomocy! On się dusi!- krzyknęłam.
- Niech ktoś szybko biegnie do jego pokoju!- powiedział Terence.
- Może trzeba go poklepać po plecach.- odrzekł Maslow.
- Idioto!- lokaj odważył się użyć w jego stronę takich słów, na co ten wyraźnie się zszokował.- On ma astmę!- kamerdyner podbiegł do Kaydena. Na te słowa, Layne podniósł się natychmiast z miejsca i jak najszybciej się dało, pobiegł do jego sypialni...




* Nie bijcie mnie! Nie bijcie za tą końcówkę :P Nie chce nikogo denerwować, ale rozdziały są już napisane, więc zmieniać nic nie będę :) Trzeba to zdzierżyć. Czy Layne zdąży z pomocą na czas? Zobaczycie. Ja nie mam jakoś więcej do powiedzenia, więc do piątku :*