Nie
usłyszałam momentu, w którym Schmidt przekręcał klucz w zamku. Gdy usłyszałam
jak się wydarł, odskoczyłam od Layne’a jak oparzona i wróciłam na ziemię.
Zdałam sobie sprawę jak to wszystko wygląda z jego strony. Najpierw zakazuje
wchodzenia do gabinetu, a następnie przyłapuje detektywów w tym owym
pomieszczeniu całujących się, a na podłodze leżą porozwalane papiery. Ja szybko
zaczęłam je zbierać, a Chris stał jak zaczarowany w miejscu myślami zupełnie
gdzie indziej. Dopiero drugi wrzask Schmidt’a go obudził.
-
Mówiłem wam, że nie życzę sobie żadnych gości w tym gabinecie!- zrobił się
lekko czerwonawy na twarzy ze złości.
-
Przepraszamy.- powiedział Layne, choć nie wyglądał jakby mu było z tego powodu
przykro.
-
Macie gdzieś moje zdanie i zbezcześciliście to miejsce! Ja nie będę tego po raz
kolejny tolerować! Mam już dość tego, że nikt nie liczy się z moim zdaniem!
Odwołuję to co powiedziałem! Wszyscy macie wrócić do swoich domów. Ja mam tego
dość! Po tąd mam was wszystkich!- przeciął palcem swoje czoło.
-
Nie będzie takiej potrzeby żeby nas wyrzucać, ponieważ sami możemy stąd wyjść.-
powiedziałam.- Dlaczego? Od razu wyprzedzę Pana pytanie. Wiemy kto zabił Pana
matkę.- natychmiast złagodniał wyraz jego twarzy, ale zmarszczył brwi.
-
Kto?
-
Proszę zwołać wszystkich tu, do gabinetu.- powiedziałam, a on tylko kiwnął
głową i wyszedł. Już miał to zupełnie gdzieś czy jesteśmy w jego gabinecie, a
wystarczyło mu powiedzieć kilka tych prostych słów.
-
A co do tego pocałunku…- zaczął Chris.
-
Layne, on nic nie znaczył. Zrobiłam to pod wpływem chwili.- wyjaśniłam.- Nie
powinnam tego robić, ale za bardzo mnie poniosło, bo mi zależało na rozwiązaniu
tej sprawy.
-
Ale jak to?- posmutniał wyraźnie.- Przecież…- nie dokończył mówić, ponieważ
domownicy zaczęli się schodzić do gabinetu. Wszyscy zajęli już swoje miejsca.
-
Dlaczego gromadzimy się tutaj a nie w bibliotece tak ja zawsze?- spytał
odmieniony Maslow.
-
Ponieważ tu wszystko się zaczęło i tu wszystko się skończy. My już wiemy kto
zabił Panią Schmidt.- byłam taka podekscytowana dając im tą informację, ale
wszelkimi siłami starałam się zachować powagę.- Mimo to wolałabym, aby Brown i
ty Chris usiedli obok Schmidt’a.
-
A to dlaczego?- spytał zniecierpliwiony Kendall.
-
Ponieważ jest Pan wybuchowy i boimy się Pańskiej reakcji.
-
Poradzę sobie. Nie trzeba.- uniósł ręce na wysokości swoich ramion dając znać
wszystkim dookoła, że nikt ma się do niego nie zbliżać. Layne i tak stanął obok
niego. Wyglądał na nieobecnego, może przez to co mu powiedziałam. Czyli cała
rozmowa zostaje dla mnie.- Proszę w końcu przejść do rzeczy.
-
Logan…- zaczęłam, a już wszyscy zdążyli spojrzeć na niego. Ten się rozejrzał
nie wiedząc o co chodzi.- Jesteś w błędzie i uważam, że Panu Maslow należy
jednak wybaczyć, bo każdy zasługuje na drugą szansę, a nie on jest sprawcą.
-
No mówiłem tylko czemu nikt nie chciał mi wierzyć?- po chwili syknął z bólu, bo
uderzył łokciem o oparcie kanapy. Logan spuścił głowę jakby chciał uniknąć
przyznania się do błędu.
-
Czyli Logan też jest niewinny?- upewnił się Schmidt.
-
Tak. Pomimo, że jego alibi na początku nie dawało nam spokoju tak jak u Maslow’a
to on nie mógł też tego zrobić. Jest oddany tej rodzinie, zdałam sobie z tego
niedawno sprawę.
-
A ja ich na pierwszym miejscu podejrzewałem.- pomyślał głośno Terence.
-
No i wyciągnął Pan pochopne wnioski. To, że ich Pan nie darzy sympatią, nie znaczy,
że musieli to zrobić.
-
Nie, no spoko.- założył ręce Henderson nie mając do lokaja żalu.- Sam bym
siebie podejrzewał po tym co robiłem.
-
Musimy iść drogą redukcji?- odezwał się Pena.- Nie może Pani wprost powiedzieć
tylko tworzy zbędne napięcie?
-
A wie Pan, że Pana podejrzewałam o to najbardziej?
-
Mnie?- uniósł brwi.
-
Tak.- potwierdziłam.- Cichy i spokojny. Mało na Pana miałam co wydawało mi się
intrygujące. Jest Pan taki tajemniczy. Prawe nic o Panu nie wiemy. Umyka Pan
zawsze w tym śledztwie prawie niepostrzeżenie. No i się pomyliłam, bo zabójca
siedzi obok Pana.
-
Że niby ja?- odezwała się Martinez.
-
Nie, po drugiej stronie.- wyszczególniłam swoją wcześniejszą wypowiedź.- Kayden
Sullivan…
-
Słucham?- uniósł się rozglądając po każdym, który patrzył na niego z szokiem w
oczach. Tym bardziej Schmidt.- Ja tego nie zrobiłem! Nie miałem po co! Nie mam
motywu! Nie miałbym po co…
-
Ależ mógł mieć Pan po co, Panie Sullivan, a raczej mogłabym powiedzieć Panie
Stevens.- wzięłam do ręki jego dokumenty, które były w teczce.- Znalazłam je
niedawno. Z nich wynika, że naprawdę nazywa się Pan Kayden Ren Stevens.
Dlaczego Pan przybrał inne nazwisko?
-
O mój Boże…- Martinez położyła twarz na policzkach.- Stevens.- przypatrzyła mu
się.- Ty jesteś synem Amele Stevens. Jaka ja jestem ślepa. Przypominasz swoją matkę.
-
O co tu chodzi?- spytał zdezorientowany Schmidt.
-
Kayden jest synem Amele Stevens, która kiedyś tu pracowała zanim Pan się
urodził.- powiadomiłam go.- Pana ojciec miał z nią romans. Kayden jest Pana
bratem.
-
CO?!!- szybko zareagował.- To nie możliwe! Dlaczego ja o tym nie wiem?!
-
Nikt o tym nie wiedział, oprócz Pana ojca. Panie Kayden, koniec zabawy. Ja już
wszystko wiem…
-
No dobrze! To prawda! Jestem twoim bratem. Moja matka odeszła stąd będąc ze mną
w ciąży, bo twój ojczulek zdradzał twoją matkę z moją. I się jej bezczelnie
pozbył bez konsekwencji! Kilka dni przed śmiercią mojej mamy wyznała mi, że mój
ojciec nie zginął w wypadku samochodowym gdy byłem mały. Powiedziała mi prawdę.
I wtedy trzy lata temu przyszedłem tutaj do swojego prawdziwego ojca pod
pretekstem pracy, bo poszukiwali ogrodnika. Oczywiście wtedy przybrałem inne
nazwisko. Zatrudnił mnie, a ja wtedy mu powiedziałem kim jestem. Nie chciał
uwierzyć, więc przyniosłem mu wszystkie prawdziwe dokumenty. To mu jednak nie
starczyło, więc zrobiliśmy badania DNA. Z nich wyszło wszystko czarno na
białym. Nie mógł mnie zwolnić. Zaszantażowałem go, że jeśli mnie wyrzuci to
jego żona dowie się prawdy. Nie miał innego wyboru…
-
I zabiłeś moją matkę!- Kendall chciał już wstać do niego, ale Layne go
zatrzymał. Ściskał ręce w pięści. Krew pewnie wrzała w jego żyłach. To było widać.
-
Przyszedłem tutaj do rezydencji, bo należał mi się ten majątek, a on nie chciał
mi go dać. Groziłem mu, że powiem prawdę jego żonie. Z początku nie dał się
zastraszyć, ale uległ gdy zobaczył, że jestem do tego zdolny. Bo już miałem jej
powiedzieć, ale zdążył nam przerwać w ostatniej chwili i powiedział, że zrobi
to. Przydzieli mi należną cześć majątku. To powiedział rano, a wieczorem przydał mu się
ten cholerny zawał…
-
Nie zdążył Pana zapisać.- wtrąciłam.- A raczej zdążył. Pan Schmidt, ostatnie
słowa jakie napisał… Już chwila…- poszłam po kod z walizki i ołówek. Zamazałam
kartkę ołówkiem i przebiły się dwa symbole.- Pan Schmidt w ostatniej chwili
zapisał inicjały K S. Napisał to na kartce, ale przypomniało mi się z pewnej
opowieści, że pod spodem miał notes, więc na niego przebił się ten inicjał.
Dzięki mojemu koledze, który chciał coś zapisać, wyrwał kartkę z tego notesu i
coś zapisał… Co za szczęście, że wpadła mi w ręce.
-
No właśnie!- uniósł się Kayden.- Jaki byłem zły gdy dowiedziałem się, że to
Kendall dostał moją część majątku!
-
Znalazł Pan tę kartkę w śmietniku. Zobaczył inicjały. Co za pech, że ma Pan
takie same inicjały jak Kendall Schmidt. Kiedy Pani Schmidt weszła do gabinetu
i zobaczyła kartkę, pomyślała, że jej mąż wybaczył Kendallowi i chciał dopisać
go do testamentu i tak ona też zrobiła. Pomyliła Pana ze swoim synem, bo nie
znała prawdy. Nadszedł czas na zemstę, czyż nie?
-
Podtruwałem ją. Wiedziałem, które wina pije. Ale to zajmowało mi dużo czasu.
Potem nadszedł dzień na imprezę. Uznałem, że to jest dobry moment na zemstę.
Dużo ludzi w domu, więc było można przebierać w podejrzanych, ale musiałem być
też ostrożny. Zadbałem o każdy szczegół. Ja wyłączyłem światło, ale zadbałem o
to żeby muzyka wciąż leciała w tle żeby nikt nie słyszał moich działań.
Musiałem też zadbać o tym żeby każdy był w domu. A tu nagle Kendall i Logan
wyszli do ogrodu, więc musiałem włączyć zraszacze żeby każdego zatrzymać na
miejscu. Gdy zgasło światło, poszedłem do jej sypialni. Wbiłem w nią nóż, który
zabrałem Terencowi. Nawet nie zdołała krzyczeć, tak cierpiała. Trochę jęczała,
ale nikt tego przecież nie słyszał. Potem upozorowałem żeby wyglądało na
samobójstwo i uciekłem przez okno. Potem normalnie po cichu wszedłem do
rezydencji i pojawiłem się obok Amandy i kiedy Kendall zapalił światło, ja
byłem na korytarzu.
-
No właśnie!- oprzytomniał Kendall.- Amanda! Mówiłeś, że ją kochałeś! Była dla
ciebie wszystkim!
-
Kłamałem.- wywrócił oczami.- To była tylko dobra przykrywka. Zdobyłem jej
zaufanie, ale ją też chciałem wykończyć. Chociaż była taką piękną kobietą.
Jeszcze piękniejszą nago…
-
Ty skurwysynu! Ty, ty…- wyglądał jakby coś mu stawało w gardle.- Spałeś z
własną siostrą! Uwiodłeś swoją siostrę! Całowałeś, dotykałeś… Rzygać mi się
chce jak na ciebie patrzę chuju!- skrzywił się niemiłosiernie.
-
No to rzygaj. To, że Mandez ją zabiła tylko było na moją korzyść! Byłem miło
zaskoczony, że ktoś mnie wyręczył i na siebie zwalał ślady!
-
Zabiłeś mi matkę! Kłamałeś, oszukiwałeś! Wykorzystałeś naszą… tfu! Moją
siostrę! Ty nie jesteś moim bratem, nigdy nie byłeś i nigdy nie będziesz! A ja
tobie zaufałem! Zaślepiła mnie ta pozorna miłość do niej, to jak niby
cierpiałeś… A ty jesteś zwykłym oszustem. Zrobiłeś w konia nas wszystkich...
-
Nie ma żadnych dowodów…
-
To się grubo mylisz!- podniósł się gwałtownie. Layne ruszył do akcji, ale ten
szarpał się jak szalony i wyrwał mu się. Podbiegł do gablotki z bronią i
chwycił ostatnią wiatrówkę. Wycelował w niego.- Zabiję cię skurwielu! Ja też
się zemszczę za to co mi zrobiłeś, wyrodny braciszku…
-
Odłóż broń, Kendall.- poprosił Layne.
-
Nie!- odbezpieczył.- Czy nikt nie rozumie, że nie pozwolę, aby on chodził po
tym świecie?! Należy mu się śmierć!
-
No strzelaj!- rozłożył ręce Kayden.
-
Nie! Da mu Pan tylko to czego chce!- powiedziałam.
-
Mam to w dupie! Nie będzie żył ten skurwiel i śmiał się z mojej rodziny za
kratami!- upewnił się czy dobrze mierzy. Wszyscy odsunęli się od mordercy na
bok.- Spierdalaj z tego świata gnido!- nacisnął na spust. Problem, a może
szczęście polegało na tym, że pocisk nie wystrzelił.- Co jest?
-
Trafiłeś chyba na wiatrówkę, którą wziąłem ja.- odezwał się Henderson.-
Odstawiłem ją bez pocisków.- Layne i Pena od razu zastawili gablotkę swoim
ciałem żeby nie mógł mieć dostępu do kolejnej.
-
Nikt nie wsadzi mnie do paki bez dowodów albo świadka zbrodni, a w sądzie wyprę
się wszystkiego i powiem, że grupowo mścicie się na mnie, bo spałem z siostrą
waszego przyjaciela.- wyszczerzył się.
-
To chyba się przeliczyłeś!- drzwi od gabinetu otworzyły się i stanęła w nich
kobieta. Kendall gdy ją zobaczył, z wrażenia upadła mu broń.
-
Elizabeth…- wydukał.
* Jak ja to kocham. Kocham momenty kiedy prawda wychodzi na jaw. Tak długo czekałam na ten moment! Oh yeah! I co? Jakie emocje? Jakie myśli? Kto z Was strzelał w Kaydena? Po ankiecie widać, że mało, ale pewnie to też nie były pewne opcje :) Jestem z siebie taka dumna, że nikt ( raczej czy tam prawie nikt ) się nie domyślił, bo to znaczy, że dobrze to uknułam. Liczę na Wasze komentarze i zapraszam na ostatni rozdział za tydzień :*
Ja pierdole mac! Ruchach własna siostrę? Zabić zone swojego ojca? I za ci ? Za to ze kobieta nie znająca prawdy omylnie zrozumiała testament swojego meza ? Co ZS psychol... Nir wiem czy go obstawialem ale jesli tak to na pewno nie z takieho powodu. Jak bd miał laptopa to się upewnie. Juz za kilka godzin poznam kolejna prawdę. Boże... Ile tu było emocji. Dobrze ze Kendall chwycił wiatroeke bez amunicji. Chwala Loganowi. I co z tym wszystkim ma wspólnego zona Kendalla?! Czyżby to była kochanka Kaydena? Ale to raczej malo możliwe.. Juz sam nie wiem. Joe wiem nawet co mam pisać w tym komie. Genialny rozdział! Jak mi sir cos przypomni to jeszcze cos dopisze. Cóż to było za cudo... :)
OdpowiedzUsuńO ja pierdole! Kayden jest zabójcą! Nie do wiary! Wychodzi na to, że niezły z niego psychol. Dobrze się ukrywał. Teraz już wiadomo czemu nie chciał iść do lekarza wtedy. W jego papierach jest nazwisko Stevens.Co za pech z tymi samymi inicjałami. Gdyby nie ta pomyłka to wszystko inaczej by się potoczyło. Ale że z własną siostrą... chore! Kayden bratem Kendalla. Szok! I jeszcze nagle pojawia się Elizabeth. Nie no działo się. Rozdział fenomenalny. Czytałam z zapartym tchem. Kocham! :***
OdpowiedzUsuńOooo nie jestem pierwsza :( Za wolno czytałam : P
UsuńMówi się trudno, Becia. Nie zawsze można być pierwszym :P Daj szansę innym
UsuńAle jaja. tyle mogę powiedzieć. Ale jaja. Po prostu opadła mi kopara. Jak... O ja pierdzielę! Ogrodnik? Z jakiej racja? Ja wiedziałam! Wiedziałam, że się na tym przejadę. Już nigdy nie będę obstawiać takich rzeczy. Kanimy nawet nie próbowałam. Potem byłam na bieżąco i obstawiłam, że Dobroczyńcą jest Gerald. Ale nie! To musiał być Peter (czy tam Maredith, bo wprowadziła jego chory plan w życie). A teraz Ogrodnik. Jeszcze sobie przypominałam, jak on wygląda. On był taki... cichy. Jego poczynania jakoś za specjalnie nie utkwiły mi w pamięci. Teraz nie wiem, czy nazywać to zwrotem akcji, czy debilstwem nie z tej paki. Ja wiem, kazirodztwo się zdarza. Rozdział jak zwykle świetny, czekam na nn!
OdpowiedzUsuńPS. Skoro to będzie ostatni rozdział, to za tydzień dostaniesz ode mnie komentarz całokształtu. Notatek w zeszycie sobie nie robiłam, więc będzie trudno.
Z niecierpliwością więc czekam na Twój komenatrz za całokształt ^.^ Jak na razie jesteś jedyną osobą, która nie powiedziała: "ja pierdole":P
UsuńMyślę, że to dlatego, ze staram się nie używać brzydkich słów.
UsuńZacznę tak jak wszyscy: O, ja pierdole! Kayden jest największym debilem na świecie! Rozkochał sobie własną siostrę, szantażował Pana Schmidta, zabił Panią Schmidt... A ja Kendalla i Elizabeth zaznaczyłam i oczywiście "ktoś inny"...Jak Kendall chwycił za broń to ja już sobie myślę "może zgadłam zabójcę?". Świetny rozdział... Chcę wiedzieć co z Liz! Tak trudno się pisze ten komentarz, bo mi spacja nie działa... Boję się co powie Elizabeth.
OdpowiedzUsuńJa zaczęłam od "Ale jaja". Nie chciałam przeklinać.
UsuńZa długo pisałam komentarz to nie zauważyłam. :) Ja muszę nadrobić Twojego bloga, bo jak zaczynam to zwalają się na mnie testy i zapominam. :(
UsuńZainteresowałaś się moim opowiadaniem? Na prawdę? O, jak miło...
UsuńO ja pierdziele. Cholera jasna jego mać. Kayden Sullivan? Ten Kayden? Ten romantyczny, nieszczęśliwie zakochany, chorujący na astmę ogrodnik? Omg. Teraz taki czarny żart się nasuwa. Kendall kłąmał kiedy mówił, że nie ma już nikogo. Ma brata. W sumie co to za brat. Nie zależy mu na nim tylko na majątku, któego nie dostał. Więc musiałą być zemsta. Bardzo dobrze się krył. Prawie zemsta doskonała. I wszystko sporowadza się jednego. Te śledztwo pewnie zakończyłoby się znacznie szybciej gdyby nie upartość Kendalla. Gdyby deteltywi spenetrowali gabinet szybciej, możliwe, że po jakimś tygodniu by rozwiązali tę zagadakę. I co Kendall? Warto było tyle czekać? Ja jestem w szoku. Wgl nie zgadałam, bo obstawiałam Kendalla, że jest chory psychicznie czy coś i się myliłam. Rozdział genialny, fantastyczny. Ty to masz łeb :P
OdpowiedzUsuńSuper rozdział. W końcu dowiedziałam się kto jest mordercą. Gdyby nie Logan to Kendall też stał by się mordercą. Się działo
OdpowiedzUsuń