piątek, 24 października 2014

Rozdział XXXII – Dobra passa się skończyła

Czekaliśmy aż Henderson przeczyta list zaadresowany do niego. W sumie nie wyglądał jak kawałek zwykłej kartki formatu A4 tylko bardziej jak dokument biurowy. Tylko nie wiem co znaczył ten uśmiech na jego twarzy, który kontrastował z tymi słowami, które ciągle obijały mi się o uszy i nie przestawały. Dobra passa się skończyła. Przecież gdyby miałoby być gorzej, nie uśmiechałby się tak.
- Ale co to dokładnie znaczy?- spytałem w końcu. Ten podniósł wzrok znad kartki i złożył ją wpół.- Wszystkie pieniądze są Pana?
- Hahaha.- zaczął się śmiać.- Dla mnie może być tylko to za to, że mi się udało.- wziął jeden plik pieniędzy i schował do kieszeni.- Jedna trzecia jest na inwestycje w firmę.
- Nie pracuje w niej już Pan.- przypomniała Larra. Henderson zamknął walizkę i schował ją na naszych oczach do szafy, a wyjął tylko ten tajemniczy list z wielkim podpisem Logan.
- Mogą Państwo iść gdzieś ze mną do ksera? Jest w sypialni rodziców Kendalla.
- No… dobrze.- odpowiedziałem niepewnie.

Widok tego pokoju znów przyniosło ze sobą zbędne wspomnienia. To było pierwsze pomieszczenie w tym domu, w którym dokładnie się rozejrzeliśmy. Było dziwne spacerowanie po nim wiedząc, że mieszkańcy tej sypialni nie żyli. Były agent nieruchomości skorzystał z ksera. Tylko nie wiem dlaczego przy każdym kroku prosił nas o towarzystwo. Następnie wrócił do sypialni na chwilę, aby odnieść oryginał. Zeszliśmy na dół do biblioteki. Larra też nie wiedziała co my w ogóle robimy, ale mnie to trochę podsycało.
Weszliśmy do biblioteki. Maslow siedział na fotelu przy laptopie. Kiedy nas zobaczył, wyraz zaintrygowania pojawił się na jego twarzy. Zamknął sprzęt i podniósł tyłek.
- Co jest, debilu?- spytał Hendersona.
- Czytaj mendo.- wręczył mu papier do ręki. Jego wyraz twarzy wyglądał zupełnie inaczej niż wtedy kiedy czytał to brunet. Zmarszczył brwi. Nie miał pięknego, szerokiego uśmiechu na twarzy. Kiedy skończył, rozchylił wargi z wrażenia i spojrzał na Hendersona jak na kosmitę.
- Co to kurwa ma być? Co ty kurwa mi tu podajesz, kurwa?
- Chyba kurwa umiesz czytać, kurwa.
- Ty sobie chyba żartujesz jak myślisz, że sobie coś napiszesz i mi to podasz. Co to za farmazony!
- To jest absolutna prawda.- kiwnął głową.
- Skąd to w takim razie masz?!
- Od Pana Schmidt’a.- odpowiedział.
- Ale do jasnej cholery! On nie żyje! Dlaczego ja o tym nie wiem? To po co trzymałeś to przez tyle czasu?- powachlował mu tym przed nosem.
- Sam to odkryłem dziś. Nie pytaj o szczegóły. Czarno na białym masz wszystko napisane.
- Nie! Nie zgadzam się, rozumiesz?- zaczął rwać dokument na jego oczach zgrzytając zębami. Kawałki zaczęły lądować na podłodze.- Tego już nie ma. Długo się nie nacieszyłeś.
- Przewidziałem to, dlatego zniszczyłeś kopię. Aż tak głupi nie jestem. Musisz się dostosować do warunków drugiego testamentu. Ja jestem teraz szefem firmy, a nie ty! Role się odmieniły.- dobra, powiedzmy, że ogarniam co tu się dzieje.
- Wolę wyrywać buraki cukrowe na polu niż pracować pod twoje dyktando!- wrzasnął.
- Na własne życzenie masz co chcesz. Zwalniam cię!
- Pierdol się!- powiedział wychodząc z hukiem z biblioteki.
- Z wielką przyjemnością!- zaśmiał się, a następnie zaczął zbierać śmieci. Wrzucił je do kosza.
- Jak to drugi testament?- odezwała się Larra.
- Sam nie mogę w to uwierzyć.
- Więc to chyba miał na myśli Thomas Ravell pytając się ile mamy testamentów.- przypomniałem sobie.- Ale jakie dokładnie były warunki?
- Warunki tylko związane z firmą. Fakt. Pan Schmidt wcześniej awansował tego ciecia na stanowisko zastępcy, bo go żona namówiła. Ale co było między tym cieciem a żoną mojego szefa to wiadomo. Zgodził się, ale zawsze wolał żebym to ja nim został, więc chwała mu za pomysłowość. Jest też ale. Firma jest moja gdy oficjalny właściciel da mi zgodę, a była nią Pani Schmidt. Jeśli nie da zgody, zostaję tylko prezesem, ale nie właścicielem. To jest tak skomplikowane, ale tak to się potoczyło. Dlatego też jedna trzecia jest moja i idzie w kupno akcji, które chciał Pan Schmidt. A reszta na pół między ich dzieci. Tylko, że Amanda nie żyje… Dam Terencowi pięć tysięcy a resztę przeznaczę na zażegnanie problemów tego domu. I tak wszystko wróci do normy. Odpłacę swój dług.
- A ile wychodzi na głowę?- spytałem.
- Pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Ale co za szczęście! Dostałem firmę. Dla mnie to jest najważniejsze. Zemsta na Jamesie jest bezcenna.- zabłysły mu oczy. Jak już mówiłem, jego dobra passa się skończyła. Teraz to ja mam pieniądze, firmę i plany. Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie.
- Co tu się dzieje?- dołączył do nas Schmidt.
- Zostałem szefem firmy twojego ojca, a dla ciebie mam pięćdziesiąt patyków i szansę na powrócenie rezydencji do dawnej kondycji.
- C-co? Co ty bredzisz?- niedowierzał raczej w to co mu powiedział przyjaciel. Poprosił go więc do jego pokoju. A ja z Larrą zostaliśmy sami.
- Dużo się ostatnio dzieje, co?- spojrzała na mnie.
- No. A co mieliśmy zrobić zanim znaleźliśmy szyfr, bo zapomniałem.
- Chyba wziąć Dorę na spytki. Ale później się tym zajmiemy.
- Dobrze, że przynajmniej jeden problem się rozwiązał. Tylko co teraz zrobi Maslow?
- Dobre pytanie. Myślisz, że będzie szukał zemsty?
- Wiem tylko, że jest nieprzewidywalny.

Zrobiliśmy sobie przerwę od pracy. Był już październik, a jak na Seattle to było nawet ciepło jak na ten miesiąc. Terence przyniósł nam herbatę. Wyglądał na zadowolonego. Najwidoczniej Henderson już zdążył mu dać pożyczkę. Myliłem się trochę co do Hendersona. Z początku był w moich oczach zwykłym podrywaczem Larry, zwierzęcym mordercą, ale pomimo pozorom to dobry człowiek. On też sam się zmienił, my wszyscy się tu zmieniliśmy. Niektórzy na lepsze, niektórzy na gorsze. Z rozmyślania wyrwało mnie pytanie.
- To powiesz mi w końcu o co chodzi?
- A o co pytasz?- uniosłem brwi.
- O to co wydarzyło się w lesie. Nie chciałeś wtedy rozmawiać, więc wyparłeś się pracą, ale wiem, że coś cię gnębi.
- Nic mnie nie gnębi.- burknąłem.
- A jednak… Wiesz co? Przyjaciele powinni rozmawiać ze sobą o wszystkim.
- Nie wydaje mi się.- za nic nie chciałem z nią o tym gadać i już myślałem, że zapomniała. Ale to kobieta. Kobiety pamiętają długo.
- No chyba, że…- przyjrzała mi się uważnie.- Ty nie chcesz być moim przyjacielem.- zatkało mnie. I co ja mam jej teraz powiedzieć. Fakt. Nie chcę być jej przyjacielem, ale bym sprawił jej przykrość. Z drugiej strony nie musiałbym już udawać, że nie jest mi to na rękę. Co zrobisz, Chris? Nic nie zrobisz.
- Larra…- zacząłem, aby nie ciągnąć tej zjadającej mnie ciszy.- Jakiej przyjaźni spodziewasz się od faceta, który skamle do ciebie od dwóch lat, abyś się przynajmniej umówiła się z nim na kawę i to nie w sprawach służbowych?
- Trzeba było od razu powiedzieć, że ci to nie odpowiada.- nawet nie chciałem patrzeć na jej wyraz twarzy. Ale i tak czułem na sobie jej oddech. Siedziała obok mnie.
- Nie umiałem, a teraz też jest mi z tym ciężko. Przepraszam. Nie chciałem cię zranić.
- Nic się nie stało. Przeczuwałam, że długo tak nie pociągniemy. To chyba nie dla nas.- odważyłem się na nią spojrzeć. Kiedy tak patrzyliśmy na siebie przez dłuższy czas, zaczęliśmy się śmiać z siebie. Nie wiem dlaczego, ale po prostu się śmialiśmy i to było takie fajne. W jednej chwili uszło z nas napięcie.- Naprawdę chciałeś żebym ot tak po prostu zaprosiła cię na kawę?
- No tak. Ja nie raz się naprzykrzałem, a jakbyś ty to zaproponowała, wiedziałbym, że mam u ciebie szansę, ale do tego nigdy nie doszło. A to spotkanie przy kawie kiedy spotkaliśmy się, bo Borrowman kazał nam omówić szczegóły się nie liczy, bo byłaś zmuszona do tego.
- I niezbyt zachwycona.- dodała wzdychając.- Ale dawanie pustej nadziei też nie było dobrym rozwiązaniem.
- Kto powiedział, że musi być pusta?- spytałem, a ona zamilkła. Zauważyłem jak delikatnie zadrżały jej piękne usta. Czułem, że to jest dobry moment żeby to zrobić. Wątpię żeby była jeszcze taka okazja. Przybliżyłem twarz do jej twarzy. Nawet się nie odsunęła. Jeszcze intensywniej poczułem zapach jej zniewalających perfum. Byłem już tak blisko. Jej usta były dosłownie kilka milimetrów dalej… Nagle usłyszałem otwierające się drzwi od gabinetu. Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni.
- Ups!- Pena szybko zamknął za sobą drzwi. Teraz to mam ochotę udusić go za to co zrobił. Aż mu ten uśmiech zniknie z twarzy. Zepsuł ten cudowny moment, do którego było tak blisko.
- Muszę napić się wody.- podniosła się i wyszła. Wiedziałem, że kłamie. Miała herbatę dopitą do połowy.

*Larra*

Wyszłam stamtąd. Nie zniosłam tego napięcia. Co to w ogóle miało być? Jak do tego w ogóle mogłam dopuścić? Przecież ja nie powinnam. Na korytarzu znalazłam Penę. Wyglądał jakby chciał mi się z czegoś wytłumaczyć, ale wyminęłam go bez słowa. Nie miałam zamiaru słuchać co chce mi powiedzieć, bo domyśliłam się, że chciał przeprosić za nagłe przerwanie sprawy. A może powinnam być mu za to wdzięczna. No bo gdyby nie on, to pozwoliłabym się pocałować przez Chrisa. Dlaczego w ogóle chciałam mu na to pozwolić? Nie miałam mu dawać pustych nadziei. To, że inni uważają mnie za osobę, która nie ma serca, nie oznacza, że ja mam łamać cudze.
Wyszłam na zewnątrz. Musiałam się przejść. Zauważyłam jednak coś ciekawego. Maslow idzie do bramy z walizką w ręce. No chyba on sobie żartuje w tym momencie! Szybko podbiegłam do niego i zatrzymałam.
- Proszę zejść mi z drogi.- ostrzegł.
- Nie może Pan opuścić terenu rezydencji! Nawet nikt Panu nie otworzy!
- Chodzi o to?- w ręce trzymał klucz od bramy. Musiał go pewnie zakosić lokajowi. Wsadził klucz do zamka.
- Ostrzegam Pana! To się źle skończy jak Pan stąd wyjdzie.
- Pani Lawson, nie obchodzi mnie to. Ja już dłużej nie mogę tu zostać. Nie będę się w ogóle Pani tłumaczyć, bo to nie ma już sensu.
- Zadzwonię po policję i powiem, że Pan zabił Panią Schmidt. Tak zrzuca Pan na siebie oskarżenia.
- No to w takim razie przyznaję się. Zabiłem ją!- następnie otworzył bramę i wyszedł przez nią. Patrzyłam jak kieruje się w stronę ulicy. Szedł dalej patrząc na mnie przez ramię.- A niech sobie Pani wzywa tę policję! Mam to w dupie.

Odwrócił się stojąc już na ulicy. Nagle zza rogu wyjechało srebrne auto, które jechało wprost na niego. Nie zdążył wyhamować, więc zjechał na bok, ale i tak potrącił Maslow’a. Mężczyzna padł na ziemię nieprzytomny, kierowca spanikował i odjechał dalej. To stało się tak szybko. Wzięło się znikąd. Podbiegłam do niego. Leżał cały zakrwawiony. Ścisnęło mi gardło patrząc na ten widok. Wróciłam do domu tak szybko jak tylko mogłam, aby wezwać pomoc.






* No i jak się podobało? Ta rozmowa Jamesa u Logana...ach :) I to co między Chrisem i Larrą mogło dojść...ach :) I ten wypadek...ach. Trzy razy ach :)  Dziś nie traileruję. Wróciłam dopiero co z małej imprezki. Trzymajcie się i do piątku :*

9 komentarzy:

  1. Ach....Nie ma to jak fts do śniadania... MOZNA SIE UDLAWIC! ;) Kiedy Henderson mówił o tej dobrej passie i się usmiechal w tamtym rozdziale to pomyślałem sb "wariat" ale kiedy nastąpiło to tutaj to przeminęło mi przez myśl ze to nie o jego passe chodzi a kiedy poszedł robić ksero to juz wiedziałem ze chce z tym iść do Jamesa i obawiał się ze podrze dokument gdy przeczyta ze Logan jest szefem. Ach... Domyslny ja. W każdy razie tego co dzialo się później juz nie przewidzialem. Ile tam kufa było tych pieniędzy?! Jakim cudem ten stary grzyb zadłużył tak to wdzsrko mając tyle forsy?! Może James podrabial dokumenty... James! Jak to ptracilo go auto?! On ma żyć! I wiem ze bd. W to jego przyznanie się do winy jakoś nie wierze... On wszystko ma w dupie teraz. W sumie niedziwne. Wciągu tego całego śledztwa cale życie mu się posypalo wszystkie marzenia prysly... Kurwa zal mi go... Rozdzial był mega ! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomnialem napisaz ze Chris teraz zacznie pawac nienawiścią do Carlosa a Loganowi odpusci. No wiesz co Pena? Taki moment przerwać? Wsyydz się! :D

      Usuń
    2. Tak. Chris poderżnie mu gardło w nocy mokrym herbatnikiem :D

      Usuń
  2. O Boffe. Co tu się dzieje? Role Jamesa i Logana się odmieniły. Logan zwolnił Jamesa i teraz nie ma już nic. Zrozumiałe jest, że już nie miał po co tam być. Ale że auto go potrąciło?! OMG. On musi żyć. To moja ulubiona tutaj postać. Jeny nie mogę czekać kolejny tydzień. O. I Chris był tak malutko od pocałowania Larry. A tu nagle Pena wszedł do akcji. Grr :)
    ''- Muszę napić się wody.- podniosła się i wyszła. Wiedziałem, że kłamie. Miała herbatę dopitą do połowy." Ten fragment przypomniał mi wspomnienie z mojego życia i nie było to najlepsze wspomnienie. A za to wymiana zdań dwóch wrogów boska :) Tyle się działo. Rozdział świetny. Czekam na nn :****

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzy razy Ach. Przechodzisz dalej! :D Też bym dała trzy razy Ach :) Rozdział jest fantastyczny. Role się odmieniły. Passa Jamesa się skończyła. Może straci pamięć i nagle będzie dobrym Jamesem i mu tak zostanie? A Pene udusić trzeba. To mógł być przełom. Czekam na nn!

    OdpowiedzUsuń
  4. No i przyszedł pech.. Zwykły pech... A może to i lepiej? Może w ten sposób szybciej ujawni się morderca? Nie wiem, nie wiem, nie wiem. Tylko Logan... Wywaliłeś Jamesa? No proszę Cię? A może Logan ma coś na sumieniu i boi się, że James to odkryje? Nie wiem, nie wiem, nie wiem. Ale wiem, ze rozdział jak zwykle jest świetny. Pozdrawiam. Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
  5. - Co to kurwa ma być? Co ty kurwa mi tu podajesz, kurwa?
    - Chyba kurwa umiesz czytać, kurwa.
    Zabawne ;). Nie spodziewałam się takiego wysokiego stanowiska Logana, ale życzę chłopakowi szczęścia! Och.. Carlos. Jak mogłeś przerwać ten moment, ale z drugiej strony może to i dobrze. Larra by mi raczej pasowała do innego Mężczyzny ^^. Dlaczego? Się pytam dlaczego James'a musiał potrącić jakiś samochód? No nie wierzę, dlaczego Pan Maslow? Oj. Trzeba czekać do piątku aż sprawa się
    rozwiąże :). CO tu więcej mówić, rozdział świetny jak zawsze z resztą :).

    OdpowiedzUsuń
  6. No sporo k... poleciało w tej ich rozmowie :) Super rozdział :) Zapraszam też do siebie http://big-time-rush-ciri.blog.onet.pl/ Ciri

    OdpowiedzUsuń