Posiadaczką
tego cudownego głosu była sama Dora Martinez. Na chwilę mnie zatkało. W końcu
widuję ją codziennie przez trzy tygodnie, a dopiero teraz się do mnie odezwała.
To mogłoby wytłumaczyć jej radosne zachowanie dzisiaj. Zapalenie już przeszło.
Larra schowała telefon do kieszeni, a ja już nawet zapomniałem o co ona pytała.
-
Słyszę, że Pani głos wrócił na dobre.- uśmiechnąłem się.
-
Tak. Wieczorem już mogłam mówić, ale z mocną chrypą. A dziś rano się obudziłam
szczęśliwa, bo już zaczynałam zapominać jak sama brzmię.- odwzajemniła uśmiech.
-
To dobrze.- wcięła Larra.- Skoro może Pani już mówić to w najbliższym czasie
poproszę Panią na rozmowę.
-
Nie wiem czy mam jakieś informacje do przekazania, ale zrobię to z największą
przyjemnością.- poszła dalej.
-
Ona wcześniej się mnie o coś zapytała, pamiętasz?- spytałem Larrę.
-
A wiesz, że nie? A co powiedziałeś Maslow’owi. Widziałam jego minę.
-
Jak to co? Prawdę.
-
Dobra. To wracajmy do roboty, przyjacielu.- poklepała mnie po ramieniu, a mój
uśmiech zesztywniał. Nie odnajdowałem się w roli dobrego przyjaciela. Nie czułem
się nim i nie chciałem nim być. Moja sytuacja jest podpisana słowami Game over. Nie ma najmniejszego sensu
teraz znów się do niej przystawiać. Zdałem sobie sprawę, że to nic nie da.
Chyba stałem się przykładem jakiegoś bohatera romantycznego…
*Larra*
Layne
chciał pójść jeszcze raz do Hendersona sprawdzić czy może zdziałał coś jakimś
cudem z tą walizką. Jeszcze tak nie dawno miał na niego uczulenie, a teraz nie
wie ile czasu z nim spędza. Może się do niego przekonał? Jednak wszystkie
kontakty z domownikami trzeba trzymać na pewien dystans. Nie można przekroczyć
pewnej granicy, którą ja i tak już przekroczyłam z Loganem. Trzeba wiedzieć
kiedy powiedzieć stop, bo nigdy nie wiemy czy nie rozmawiamy z poszukiwanym
przez nas sprawcą X. Właśnie… to już trzeci tydzień. Trzeba sprężyć tyłek, bo
jeśli sprawa ciągnie się dłużej niż miesiąc to trudniej ją rozwiązać. A
przecież mogę udowodnić szefowi, że nadaję się do tej pracy. Ale ta cała sprawa
to nie jest byle zakład o stanowisko. To stało się dla mnie czymś ważniejszym.
To moja pierwsza tak poważna sprawa. Nie mogę zawieźć.
Wyjrzałam
przez okno. Sullivan skończył właśnie pracę. Nie wyglądał dobrze. Złapał się za
klatkę piersiową. Wszedł do swojego pokoju od drzwi gospodarczych. Byłam w jego
sypialni raz i to tak przelotnie gdy oglądaliśmy cały dom. Postanowiłam się do
niego wybrać. Zapukałam do jego drzwi. otworzył mi bez słowa, a następnie
usiadł na łóżku. A pod nim zauważyłam koszulkę. Nie wyglądała na męską.
Zauważył chyba, że się tam patrzę, wiec schylił się by też to zobaczyć.
-
To bluzka Amandy. Przepraszam, ale nie mam zbytnio czasu żeby tu sprzątać.-
podniósł czerwoną odzież i włożył ją do szafki.
-
Nic nie szkodzi.- przymrużyłam na to oko.
-
Po co Pani do mnie przyszła?- zapytał nieobecnym wzrokiem.
-
Zmartwiłam się, bo widziałam przez okno, że nie najlepiej Pan wygląda. Zbladł
Pan. I widzę, że ma Pan problemy z oddychaniem.
-
Spokojnie. Jeszcze umiem o siebie zadbać.- zaczynał oddychać coraz ciężej, więc
sięgnął do kieszeni.- Cholera! Znów dziurawa… Hy… Zgubiłem go.- powiedział
zachrypniętym głosem.
-
Zgubił Pan inhalator?- przestraszyłam się. Kiwnął głową.- Musi być gdzieś w
ogrodzie! Znajdę go najszybciej jak się da!- wybiegłam na korytarz. Po drodze
znalazłam Chrisa i poprosiłam go bez wyjaśnień, aby spojrzał na Kaydena, a sama
pobiegłam do ogrodu.
Rozglądałam
się wszędzie po zielonej trawie szukając małego białego przyrządu. Pena
siedział na ławce, wiec poprosiłam go o pomoc. Rozdzieliliśmy się biegając w te
i we wte. Każda sekunda się liczyła. Ogrodnik nie miał jeszcze ataku kiedy tam
byłam, ale to kwestia czasu zanim go dostanie. Pena przybiegł do mnie z
inhalatorem i podał mi go do ręki. Pobiegłam z nim szybko do pokoju Sullivana.
-
No szybko!- pogonił mnie Chris. Kayden nabierał powietrza jak ryba na lądzie. Wziął
ode mnie inhalator i szybko zaaplikował go sobie do ust.
-
Już lepiej?- spytałam. Kiwnął głową. Terence przyniósł szklankę z wodą.- Nie ma
Pan zapasowego?
-
Ten jest ostatni.
-
Trzeba będzie iść i kupić nowy.- westchnął Terence.
-
Dwa ataki w przeciągu tak krótkiego czasu?- wtrącił Layne.- Czy to aby
bezpieczne?
-
On ma rację.- potwierdziłam.- Musi Pan zwolnić z pracą albo zrobić sobie wolne
przez jakiś czas. To niebezpieczne dla zdrowia. W ogóle ta praca nie jest dla
Pana odpowiednia.
-
Wiem, ale ta praca mnie cieszy. Mam z niej rezygnować z powodu swojej choroby?
-
Ale czy Pan wie, że nie musi w ogóle pracować skoro no… został Pan zwolniony.
-
No i co z tego? Zwariowałbym gdybym nie znalazł sobie tutaj zajęcia. Świrował jak
Maslow. To co mam robić?
-
Ograniczyć przynajmniej godziny w takim razie. No cokolwiek. Bo się pan wykończy.
Najlepiej będzie jak zabierzemy Pana do szpitala.- powiedziałam.
-
Nie. Nie ma takiej potrzeby.- zdenerwował się tym co powiedziałam.- Nie
potrzebuję lekarza. Sam sobie poradzę.
-
Ale dla Pana dobra…
-
Powiedziałem nie!- podniósł głos.- Nigdzie się nie wybieram. Niech wszyscy
zostawią mnie w spokoju. Proszę wyjść.- wskazał palcem na drzwi. Zdziwieni
opuściliśmy jego mały pokój. Brown wrócił na wartę pilnowania gabinetu co mi
przypomniało jak bardzo zdenerwował mnie Schmidt.
-
Co za dziwny dzień. I dlaczego Kayden się upiera przed tym szpitalem?
-
Może nie lubi. Może ma jakiś uraz do lekarzy. Albo nie ma ubezpieczenia.-
odpowiedział.
-
Ubezpieczenia? Może zapytajmy Schmidt’a o co chodzi.- blondyn akurat schodził
ze schodów. W tej czarnej koszuli nie było mu do twarzy, ale żałoba to żałoba.
-
Nie, nie dam klucza do gabinetu.- powiedział na wstępie gdy wyczuł, że coś od
niego chcemy.
-
Nie o to chodzi.- pokręciłam głową ciesząc się w środku, że nie ma racji, choć
mógłby j mieć. Denerwuje mnie jego brak współpracy.- Możemy na chwilę
porozmawiać o Panu Sullivanie?
-
A jest z nim jakiś problem?
-
Miał kolejny atak duszności. Zaproponowaliśmy mu wizytę u lekarza, ale on się
zaparł. Może Pan wie o co chodzi?
-
Z tego co wiem to Kayden nigdy nie pozwolił zabrać się do lekarza.- założył
ręce.- Nie było mnie wtedy gdy tu pracował, ale słyszałem takie plotki…
-
Wiesz może czy ma ubezpieczenie?- spytał Layne.
-
W sumie to nie. Wgląd do wszystkich dokumentów pracowników tego domu miał
wyłącznie mój ojciec. Nie znam tak dobrze Kaydena. Przecież nie było mnie w
domu pięć lat, a on pracuje tu od trzech i nie mieliśmy zbytnio dużo czasu żeby
się poznać. Jeśli chcecie pogadać o tym z kimś to nie ze mną. Poproście
pracowników z dłuższym stażem. Terence’a albo Dorę. Ja muszę iść.- wyminął nas.
-
Terence odpada.- powiedziałam na wejściu do Chrisa.
-
Akurat dobrze się składa, że Martinez może już nam pomóc.
*Christopher*
Ta
kobieta zawsze była w ruchu. Nic dziwnego. Martinez miała na swojej głowie całą
rezydencję. Pomagała jej z sprzątaniu jeszcze Rose. Drobna dziewczyna o mysim
kolorze włosów. Szukaliśmy ją zaczynając od jadalni. Znaleźliśmy ją jednak w
salonie. Ścierała kurze kolorową jak paw zmiotką. Kiedy nas zobaczyła, oderwała
się od swojej czynności.
-
Czyli jednak chcą Państwo mojej pomocy.- uśmiechnęła się.
-
Więc to Pani powiedziała.- przypomniałem sobie. Oferowała nam pomoc.- A ja
zapomniałem.
-
Nie szkodzi. Słyszałam jak Pan mówił, że coś zgubił, więc chciałam jakoś pomóc,
bo często znajduję jakieś rzeczy.
-
Teraz to nie wiem czy Pani może jakoś pomóc, bo zgubiłem karteczkę…
-
Z takim długim numerem pisanym czarnym tuszem?- wtrąciła, a ja oniemiałem tak
samo jak Larra. Spojrzeliśmy na siebie uśmiechnięci.
-
Tak! Właśnie ta! Ma ją Pani? Gdzie ją znalazła?
-
Zawsze przeglądam kieszenie przed włożeniem ubrań do prania. Znalazłam w
spodniach taki mały świstek cztery dni temu. Gdybym wiedziała, ze to jakieś
ważne to bym oddała, ale nie wiedziałam kogo to są spodnie, a potem jakoś
zapomniałam i tak to leży i leży… Dobrze, że nie wyrzuciłam.
-
Może mi Pani ją dać?- spytałem prosząc.
-
Naturalnie. Proszę poczekać. Zaraz przyniosę.- wyszła. A jednak ta kobieta
mogła nam jakoś pomóc. podskoczyłem ze szczęścia. Martinez po chwili wręczyła
mi numer. Podziękowałem jej, a następnie poszliśmy biegiem do Hendersona.
-
Mamy numer.- powiedziałem do niego na wejściu.
-
Udało się znaleźć?- spytał zabierając kartkę z mojej dłoni. Spojrzał na numer i
wprowadził cztery ostatnie cyfry, 6449.
-
Pasuje?- niecierpliwiła się Larra. Tak samo jak ja zresztą.
-
Zaraz się przekonamy.- odpowiedział ze wzrokiem zastygniętym w zamku. Kiedy
wprowadził kod, usłyszeliśmy dźwięk zamka, który puścił blokadę.- Jest!-
otworzył walizkę na naszych oczach. Opadła mi szczęka, a Larci oczy zalśniły
jak dwa diamenty. Była po brzegi wypełniona pieniędzmi, a na nich znalazła się
koperta zaadresowana do Logana. Otworzył ją. Wyjął jakiś dokument, który zaczął
pilnie czytać. Oczy latały po jego papierze goniąc każdą literkę jakby miały mu
gdzieś uciec. Co lepsze, na jego twarzy pojawiał się coraz szerszy uśmiech. W
końcu skończył czytać i złożył papier.
-
I co tam było napisane?- spytałem.
-
Dobra passa się skończyła…
* Hmm pewnie mnie kochacie za te zakończenia huehue :D A to jednak pomyliłam się. W następnym się zadzieje. Choć nie sądzę, że tu nic się nie działo. Czemu Sullivan omija lekarzy? I co było napisane w tych papierach? Piszcie komcie proszę. Do piątku :*
PS Coraz mniej do końca...
Jak to dobra passa się skończyła? Może Schmidt napisał tam, żeby Logan oddał gdzies tą kasę.... Nie wiem... Kurde... I czemu taki krótki? To do Cb niepodobne ;p Oczywiście, że Cię kocham, za te zakończenia. Wiesz, że je lubię. Ciekawe c było w tych cholernych papierach. A jednak Dora wniosła coś ważnego. Kartkę z kodem. Myslałem, że bd miała jakieś info, które pomogą w sprawie, ale cóż. Ciekawi mnie, gdzie też ten Kendall się tak spieszył, że nawet nie miał czasu pogadać. Co on kombinuje? I jeszcze ten sullivan.. Czemu nie chce do lekarza? Jeszcze zdechnie i dopiero się narobi. Ej właśnie... Umrze ktoś jeszcze ?? (nie ma zakładki tak jak na ppp więc pytam tu)
OdpowiedzUsuńRozdział krótki ale cudny. Czekam na następny, w którym, jak zapowiedziałaś, będzie się działo. ^^
Czy ktoś umrze jeszcze? Hmm.. jak by tu to. Bóg nikogo z własnej woli nie zabierze :)
UsuńPS Wiem, że krótki :( Bywa i tak
A wiec kolejne zabójstwo... Nie wiem co i jak ale podejrzewam Browna bo ten gość jest podejrzany... :D
UsuńTy byś wszędzie zabójstwa widział :)
UsuńHa! Nie spodziewałaś się mnie o tej porze :) Kayden boi się lekarzy, bo jeden kiedyś wbił mu zastrzyk w dupę albo wbił mu coś innego w dupę :D If you what i mean? :) I czemu Logan uśmiecha się mówiąc złe rzeczy? Ciekawe.. super rozdział :)
OdpowiedzUsuńKurde myslalam ze moze ona w koncu przyzna sie ze podoba jej sie Logan i nowu do czegoa miwdzy nismi dojdzie bylo by tak fajnie. Co bylo napisane na kartce? Czekam na nn. Zajebisty rozdzial
OdpowiedzUsuńJaki krótki. Ledwo co zaczęłam czytać a już się skończył. Czuję, że Martinez jeszcze powie coś ciekawego. Mnie też intryguje co jest napisane na tym dokumencie. Jego słowa i wyraz twarzy przeczą ze sobą. Jak można mówić, że dobra passa się skończyła mając uśmiech na twarzy. O co w tym chodzi? Może się pomyliłaś? Rozdział super :)
OdpowiedzUsuńNie, Becia. To nie jest pomyłka :)
UsuńNo, no.. Martinez zaczęła mówić, i jej głos może pomóc w sprawie, ale może i też zaszkodzić. Może problem Sullivan`a nie polega na braku ubezpieczenia :). Jeżeli dobra passa się skończyła, to dlaczego Henderson ma taki szczery uśmiech.. Ha! Może to nie chodzi o Niego, a o Maslowa ;D.
OdpowiedzUsuńRozdział ciekawy. Czekam na następny ♥ .
A może Sullivan jest zwolennikiem medycyny naturalnej? Może dlatego unika lekarzy. Jak piszę bez sensu, to Sorry, jeszcze się z rana całkiem nie ogarnęłam, a zapach lakieru do paznokci szybko mnie nie otrzeźwi. Gosposia (Nie wiem, czemu jej zdjęcie przypomina mi pierwszą Damę Ameryki) w końcu się odezwała. Zacznie kapować, co? I tak jak napisałaś Chrisowi... Bóg nikogo nie zabierze, bo Ty to zrobisz. Rozdział świetny. Trzymaj się. Czekam na nn!
OdpowiedzUsuń