piątek, 27 czerwca 2014

Rozdział XV - Załamanie

Poszłam razem ze Schmidt’em do jego sypialni. W ręce trzymałam wiatrówkę, którą jeszcze niedawno celował w Maslow’a. Musiałam go przypilnować. Zauważyłam, że drzwi na balkon mają zamek. Poprosiłam go o klucz. Dał mi go, a ja zamknęłam mu wejście na balkon. Pozwoliłam też sobie zrobić małą rewizję, aby znaleźć rzeczy, którymi ewentualnie mógł zrobić sobie krzywdę. Nawet nie protestował. Położył się na łóżko i zagapił tępo w sufit. Współczułam mu jak jeszcze nikomu, ale nie byłam specem, aby rozmawiać z nim o takich sprawach. Jeszcze wyjdzie, że jeszcze bardziej go przybiję. Chyba leki uspokajające, które dała mu Martinez zaczynały działać. Weszłam jeszcze do jego łazienki. Zabrałam mu maszynkę do golenia. Przezorny zawsze ubezpieczony. Zanim opuściłam jego pokój, stanęłam przy nim i poprosiłam o jeszcze jedną rzecz.
- Panie Schmidt?- nie miał nawet siły odpowiedzieć. Patrzył się tylko na mnie oczekując co mam mu do powiedzenia.- Poproszę Pana pasek od spodni.
- Sądzi Pani, że mógłbym się powiesić?- odezwał się zachrypniętym lekko głosem.
- Proszę tylko, aby Pan zrobił to o co Pana proszę.- wyciągnęłam rękę.
- Ma Pani serce z lodu…- powiedział podnosząc się z łóżka i zabrał się za ściąganie paska.- Dlatego Pani nie dostrzega pewnych rzeczy.- nie wiedziałam do końca o co mu chodzi, ale nie chciałam się dopytywać.- Oby ktoś kiedyś to zmienił.- podał mi skórzany pas do ręki.- Dobranoc, Pani Lawson.
- Dobranoc.- zamknęłam za sobą drzwi.
Odniosłam strzelbę do gabinetu Pana Schmidt’a, której Kendall nie zdążył w amoku zamknąć. Odłożyłam ją do gablotki. Okazało się, że jest tu tego więcej. Zauważyłam, że jednej broni brak. Zostało po niej puste miejsce. Ktoś ją musiał zabrać. Nie miałam siły, aby o tym myśleć. Było już po dwudziestej drugiej. Powinnam teraz brać prysznic, ale ledwo trzymałam się na nogach. Usiadłam na sofie.

Myślałam nad tym co się stało w ciągu tych ostatnich dni. Nie dość, że prowadzę śledztwo morderstwa Pani Schmidt to doszła mi kolejna sprawa. Jednej jeszcze nie rozwiązałam, a już mam drugą. To dla mnie za dużo. Nie widać może tego po mnie, ale przechodziłam coś w rodzaju załamania nerwowego. Nie tak potężnego jak u Schmidt’a, ale również coś. Zwątpiłam we wszystko. Nie uda mi się rozwikłać tej zagadki. Pokaże w ten sposób przed szefem, że nie zasłużyłam na awans i żaden ze mnie detektyw. Miałam teraz ochotę wrócić do swojego domu, a następnego dnia stać się znów tylko głupią asystentką szefa przekładającą stosy papierów. To mnie przerasta. Mój wzrok spoczął na barku. Chciałam sprawdzić z ciekawości czy jest tam jakiś alkohol. Nie pomyliłam się. Znalazła się whisky. Nie lubię whisky, ale tej nocy było mi wszystko jedno. Wzięłam całą butelkę i wróciłam na sofę.
Nalałam sobie alkoholu do szklanki. Pozwoliłam się poczęstować. Wypiłam wszystko na raz. Jakoś mało mi to pomogło, więc nalałam sobie jeszcze raz. Z jakimś opóźnieniem poczułam szum i się trochę kręciło w głowie. Usłyszałam czyjeś kroki. Ktoś tu się wybierał. To był Layne.


*Christopher*


Zastanawiałem się gdzie jest Larra, choć w głowie wciąż miałem Maslow’a. Nie było jej w sypialni. Pomyślałem, że może poszła odnieść wiatrówkę na miejsce. Wszedłem po cichu po schodach. Zauważyłem, że w środku pali się światło. Nacisnąłem delikatnie na klamkę. Stanąłem w wejściu jak wryty. Larra leżała na sofie trzymając pustą szklankę. Na stoliku stała prawie pusta butelka po whisky. Była ledwo przytomna. Otrząsnąłem się i podszedłem do niej. Usiadłem obok. Pijana Larcia, kolejne zaskoczenie tego dnia. Czy stanie się coś jeszcze, bo myślałem, że już nic nie przebije tego dnia. Odniosłem butelkę do barku. Może nikt się nie zorientuje skoro nikt tu nie wchodzi.
- Chris…- zawołała.- Powiedz ty mi coś.- podparła się z trudem na łokciach.- Czy ja jestem złym detektywem?
- Jesteś najlepszym z jakim pracowałem.- odpowiedziałem szczerze. Czułem, że zaraz się jej weźmie na te pijackie przemyślenia na temat życia. Znów przysiadłem obok niej, tym razem bliżej.- A dlaczego tak w ogóle myślisz?
- Jestem beznadziejna. Jedna sprawa za drugą się ciągnie, a ja w czarnej dupie.
- Mamy sporo. Może gdybyś była trzeźwa to byśmy razem do czegoś doszli.
- A weź…- machnęła ręką. Podniosła się. usiadła wygodnie opierając głowę o oparcie. Spojrzała mi prosto w oczy.- Ja chyba zrezygnuję. Nie jestem już w tej wprawie co kiedyś. Borrowman pomylił się co do mnie. Nadaje się tylko do sortowania dokumentów i parzenia kawy.
- Nie mów tak.
- Ale to prawda. W dodatku dowiedziałam się od Schmidt'a, że mam serce z lodu.- bawiła się szklanką w rękach.
- Tak powiedział?- podrapałem się po głowie. W sumie to nie raz też o tym myślałem.
- Tak. Mówił, że przez to nie widzę pewnych rzeczy i życzył mi żeby ktoś to kiedyś zmienił. Niech się lepiej zajmie sobą. Ja też mam swoje uczucia. To, że ich nie okazuje, nie znaczy, że jestem jakaś nie teges. Życie nauczyło mnie trzymać się w garści. On przynajmniej miał udane dzieciństwo. Nie to co ja…
- O czym ty mówisz?- nie wiedziałem o co jej chodzi. Zdałem sobie sprawę, że znamy się już jakiś czas, ale ona nigdy o sobie nic nie mówiła. Zawsze była tajemnicza.
- Rozumiem Schmidt’a. Stracił oboje rodziców, ale jego rodzice kochali. Moi niestety nie. Zostawili mnie kiedy ich potrzebowałam. Wychowałam się w domu dziecka. Nigdy ich nie poznałam i nie chce poznać. Nauczyłam się żyć bez nich. Od zawsze byłam ciekawa świata, nurtujących mnie pytań… Dlaczego? Po co? A ponieważ nie miałam nikogo kto by mógłby mi na nie odpowiedzieć, musiałam szukać je sama i tak już zostało. Jestem detektywem. Wszystko co mam, osiągnęłam, zawdzięczam tylko i wyłącznie sobie…
- Przykro mi.- zmiękło mi serce. Podniosłem głowę żeby zobaczyć jej twarz.- Larra? Ty płaczesz?- było to dla mnie coś nowego, ponieważ nigdy nie widziałem choćby jednej łzy w jej oczach. Zawsze była twarda. W moim widzeniu była tajemniczą, trzymającą mnie na dystans Larrą. Tą nieprzewidywalną kobietą, zagadkową, przebiegłą, osiągającą swoje cele.
- Tak?- podniosła brwi i przejechała sobie palcami pod oczyma. Sama wyglądała na zdziwioną.- To takie dziwne… Nie uroniłam choćby łzy od osiemnastego roku życia kiedy opuszczałam sierociniec.
- W ogóle?
- Tak...- potwierdziła.- Nie miałam już nad czym płakać. Może faktycznie mam serce z lodu.
- Nie uważam tak.- powiedziałem.- Teraz jak już dowiedziałem się trochę o tobie to zmieniłem zdanie. Potrzebujesz po prostu miłości…- urwałem, bo… sam nie wiem. Zapadła niezręczna cisza.- No i…- kontynuowałem.- Nie możesz się poddawać. Jesteś waleczna. Ta sprawa to nic w porównaniu do twojej historii. Wierzę, że dasz sobie radę.- jej twarz była tak blisko mojej. Nie wiem co mnie napadło, ale wszystkie myśli mnie opuściły. Patrzyłem się na jej usta, które chciałbym teraz całować. Teraz tylko o tym myślałem. Przybliżyłem się jeszcze bardziej żeby ją pocałować, ale ona opuściła głowę. Odłożyła szklankę na stolik, a ja poczułem się jak ostatni głupek próbując teraz wykorzystać moment, że jest w takim stanie.
- Lepiej już idź.- powiedziała.- Tej rozmowy nie było i nigdy do tego nie wracajmy.- położyła się zasłaniając twarz.
- Larra, ale ja…
- Idź!- podniosła ton głosu. Chciałem powiedzieć jej w końcu to na co zbieram się od dłuższego czasu, ale widzę, że to nie jest odpowiedni moment. Zrobiłem tak jak kazała. Opuściłem gabinet.


*Larra*

Obudziłam się następnego dnia z bólem głowy. Gdy ziewnęłam, rozejrzałam się w jakim pomieszczeniu byłam. Leżałam na sofie w gabinecie. To jeszcze nawet pamiętam, ale tego koca, którym byłam przykryta nie pamiętam. Po jakimś czasie w końcu się podniosłam i zrobiłam po sobie porządek żeby Schmidt nie wpadł w szał. Już i tak dość się nacierpiał.
- Już się Pani obudziła?- podskoczyłam w miejscu kiedy zauważyłam Hendersona w wejściu.
- T-tak.- próbowałam uspokoić oddech.- Wystraszył mnie Pan.
- Mówiłem już żeby mi Pani mówiła po imieniu.- przypomniał mi.
- Mnie też możesz mówić. To dziwnie wygląda jeśli tylko ja tak będę się zwracać do ciebie.- było to dla mnie już obojętne.
- No dobrze, cieszę się.- uśmiechnął się.- Chciałem ci przynieść śniadanie, ale skoro widzę, że wstałaś to zapraszam na dół.
- Przyjdę tylko się jeszcze trochę ogarnę. To nie była lekka noc.
- Dla nikogo nie była lekka.- wtrącił.- To będę czekać.- wyszedł. Ja skupiłam się żeby sobie przypomnieć co działo się tamtej nocy. Pamiętam jak przez mgłę. Przyszedł Layne, o czymś rozmawialiśmy… Może później sobie przypomnę.
Zeszłam na dół do jadalni. Wszyscy już siedzieli na swoich miejscach prócz Schmidt’a. Dowiedziałam się od zdenerwowanej Mandez, że Terence zaniósł mu tacę ze śniadaniem do sypialni. Mogłam tak jak zawsze usiąść obok Chrisa, ale tym razem nie zrobiłam tego. W ogóle nie odezwałam się do niego ani słowem. Obok Logana było wolne miejsce, więc usiadłam tam. Widać było, że go to jakoś ruszyło i gdy spojrzałam przez tą sekundę na jego twarz, nagle przypomniało mi się o czymś rozmawialiśmy tamtej nocy. Nie wiem jak to się stało, przyszło tak nagle. Spuściłam wzrok żeby na niego więcej nie patrzeć. Wstydziłam się. źle zrobiłam, że się tak upiłam. Okazałam słabość i powiedziałam mu coś o czym wiedzieć nie powinien. Pewnie jeszcze nie raz mi to wypomni. Spojrzałam mimowolnie na Mandez, która kolejny dzień chodziła zdenerwowana. Objawy tego, że skończyły się jej, jak to ona oznajmiła, leki na uspokojenie. Podobno ma jakieś z tym problemy. Kiedy wszyscy skończyli jeść, domownicy rozeszli się,  a ona znów pokuśtykała do swojego pokoju.
- Larra? Możemy pogadać?- zagadał do mnie Layne.
- Tak. Proszę cię, abyś zaraz zjawił się w bibliotece. Bo musimy omówić kilka rzeczy dotyczące drugiego morderstwa. Będziemy musieli…
- Nie o tym chciałem z tobą rozmawiać.- wiedziałam, że to powie. Jednak ja wolałam wrócić do normalnego życia jak gdyby nic, zapomnieć o tym. Niech to się rozejdzie po kościach.
- Jesteśmy w pracy, Chris. Widzimy się w bibliotece.
- Znalazł się!- do jadalni wtargnął ożywiony Pena.- Mój album! Ktoś go zwrócił! Położył mi na łóżku!- następnie wziął kilka wdechów.
- No to wspaniale.- powiedziałam.- Teraz w końcu może mi Pan go pokazać.
- Nie!- objął go mocniej. Chował go w swoich ramionach jakby to był jakiś skarb.
- Panie Pena! Niech się Pan nie zachowuje jak dziecko.
- Nie zmusi mnie Pani.- pokręcił głową.
- Ale ja mogę to zrobić.- wtrącił Layne.- Kiedyś pracowałem w policji. Mam dzwonić po kolegów?- Pena zawahał się na chwilę, ale jednak dał się przekonać. Wręczył mi swój album w twardej, brązowej oprawie. Otworzyłam go na pierwszej stronie. Christopher nachylił się żeby też zobaczyć co tam jest. Byłam zawiedziona, bo spodziewałam się czegoś ciekawszego albo choćby tej pornografii, ale to były nadzwyczajne zdjęcia z pleneru. I kiedy już myślałam, że na następnej stronie znajdę coś podobnego, zaskoczyłam się. Te fotografie przekonywały mnie w pewnej rzeczy. Pena tylko spuścił głowę. Chyba nie miał nic do powiedzenia na ten temat co tam zobaczyłam…









* Ten rozdział jest akurat taki sobie, ale uśmiecham się pod nosem zawsze gdy Larra prosi Schmidt'a o pasek od spodni, a ten jej odpowiada, że ma serce z lodu ;) Eeeh nie ważne ;) Jestem dziwna. I znów kończę zagadką co tam mogło się znajdować. Jednak myślę, że z tym raczej nie będzie problemów. Co tam trzyma Pena?


Może ja się przestanę żegnać jeśli każdy już wie, że chodzi o piątek...

PS Tak jak mówiłam, przypominam o ankiecie, w której możecie wybrać potencjalnego mordercę. Możliwość wybrania kilku odpowiedzi dla niezdecydowanych ;)

piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział XIV - Trzy piętra nad ziemią

Stanąłem na korytarzu i usłyszałem za sobą dźwięk przekręcania klucza w drzwiach. Schmidt się zamknął w sypialni. Zaniepokoiło mnie to. W końcu dziś przeżył kolejne poważne załamanie nerwowe. Zapukałem do drzwi. Niecierpliwie czekałem na jakikolwiek sygnał. Bez skutku. Nie odezwał się ani słowem. Zdenerwowałem się i szarpnąłem za klamkę.
- Kendall, otwórz te drzwi!- przywaliłem ręką w drewno. Nie usłyszałem ani słowa co jeszcze bardziej mnie martwiło. Przyłożyłem ucho, aby sprawdzić co tam się dzieje. Usłyszałem tylko jak otwiera okno albo… wejście na balkon. Ten człowiek chyba oszalał?! Zbiegłem szybko po schodach prawie potykając się o własne nogi. Już się nie dziwiłem czemu Mandez z nich spadła. Po drodze spotkałem Larrę. Kazałem jej iść ze mną. Bez słowa się zgodziła.

Wybiegliśmy przed dom gdzie odnalazłem okno od sypialni Schmidt’a. Jest tak jak podejrzewałem. Larra oniemiała z wrażenia gdy to zobaczyła. Jej usta były szeroko rozchylone i chyba nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Kendall stał na barierce swego balkonu i patrzył na nas z góry. Chciał skoczyć. Boże… tyle myśli krążyło mi teraz w głowie. Było już ciemno, ale ogrodowe latarnie oświetlały jego sylwetkę. Powstał mętlik, splot myśli. Jedyne co mogłem zrobić to go przekonać do zmiany zdania. Przekonać tego zwyczajnego człowieka z nadzwyczajnym problemem żeby tego nie robił.
- Kendall, nie skacz!- powiedziałem robiąc kilka kroków do przodu. Nie wiedziałem, że kiedykolwiek wcielę się w rolę negocjatora. Wcale się na tym nie znałem.
- Życie nie ma sensu, więc po co mam żyć? Nie mam już nikogo!
- A żona?- przypomniała Larra.
- Ja już nie mam żony!- burknął z załzawionymi oczyma.- Dostałem od niej list. Pewnie teraz leży na piasku i opala sobie cycki przy boku jakiegoś fagasa na Majorce!
- Nie ma jej przy tobie kiedy jej najbardziej potrzebujesz. Nie jest warta tego żebyś odbierał sobie przez to życie!- powiedziałem. Ta Elizabeth to naprawdę jakaś szmata. Zostawiać męża w takim czasie i pożegnać się w liście. Nie miała nawet odwagi spojrzeć mu w oczy.
- Wszystko co miałem już straciłem. Rodzinę, rodzinny dom…
- A kariera muzyczna?- znów wtrąciła moja partnerka.
- W tym momencie jest najmniej ważna.- burknął.- A mogłem nie opuszczać domu te pięć lat temu. Maslow nie przejąłby firmy, więc nie starałby się o dom. Spędziłbym z ojcem więcej czasu. Może reszta też by żyła… To wszystko moja wina. Teraz to wiem. Skazałem wszystkich na śmierć, więc teraz ja na nią zasłużę.- cały się trząsł i bałem się, że chwila nieuwagi i spadnie.
- To nie twoja wina. Nie mogłeś tego przewidzieć.- postanowiłem natychmiast zmienić taktykę.- I co teraz zrobisz? Pozwolisz żeby tak to się skończyło? Ten morderca jest na wolności, mieszka w twoim domu. Nie chcesz go znaleźć? Kiedy umrzesz, sprawisz mu tylko przyjemność, bo on właśnie tego chce. Pragnie się ciebie pozbyć, a ty bezmyślnie dajesz mu do ręki to czego najbardziej pragnie. Kiedy spadniesz, spełni się jego plan. Chcesz tego? Udowodnij mu, że jesteś silniejszy i znajdźmy go razem żeby już nigdy nie wyszedł z więzienia i żałował do końca życia tego co zrobił.
- Nie mam już na to siły.- otarł oczy z łez żeby nas lepiej widzieć.- Ty zrób to za mnie, Chris. Mnie już te cierpienie wykańcza od środka. Wysysa ze mnie życie.
- Kendall?!- przyłączył się do nas Henderson.- Co ty robisz?!
- A nie widać?- prychnął.
- Proszę, zejdź na ziemię…
- Którą stroną?- zapytał Schmidt podnosząc nogę. Serce stanęło mi w gardle.
- Nie, nie, nie tą stroną!- zaprzeczył Logan machając przed swoją twarzą rękoma.- Daj sobie na spokojnie to przetłumaczyć.
- Co niby? Jesteś… byłeś przyjacielem tej rodziny. Moim najlepszym kumplem, moja mama cię uwielbiała i dla ciebie oddzielnie piekła dodatkowe ciasta, a mój ojciec chwalił sobie ciebie jako perfekcyjnego pracownika. A ty nam taką intrygę z Maslow’em za plecami knujesz. Wbijasz nam nóż w plecy. Maslow to Maslow, ale ty? Znamy się tyle lat, a okazuje się, że wcale cię nie znałem.- pokręcił głową.
- Przecież już mówiłem, że nie miałem wyboru. Co mam zrobić żebyś mi uwierzył?
- Może skoczysz pierwszy żebym się jeszcze z czegoś ucieszył przed swoją śmiercią?- zironizował.
- Mam lepszy pomysł.- wypuścił powietrze z płuc.- Zwolnię się. Odetnę się od tego wszystkiego. To nic, że Maslow jeszcze się na mnie zemści… Ty jesteś dla mnie najważniejszy. Słyszysz?
- Nie…- mruknął.
- Zwalniam się!!!- wrzasnął tak głośno, że musiałem sobie przetkać ucho.
- Coś ty powiedział?!- po chwili doszedł do nas Maslow z groźnym spojrzeniem.
- To co słyszałeś.- odpowiedział Henderson stawiając mu czoło.- Zwalniam się. Nie chcę mieć więcej nic do czynienia z tą firmą. Nigdy więcej nie dam się wciągnąć w twoje gry. Byłem naiwny i ugięty, ale tego już dość! Za daleko to poszło. Ty naprawdę masz jakieś idee z kosmosu oraz ambicje. Przejąłeś firmę, a teraz dom byłego szefa. Mało ci? Do jeszcze czego się posuniesz?
- Życie to biznes.- wytłumaczył.- A ciebie zniszczę za to, Henderson.- zmrużył oczy i wskazał na niego palcem. Brunet skrzywił się. Widać było, że się go bał. Ten człowiek jest zdolny do wszystkiego.
- Ale biznes nie jest życiem drugiego człowieka.- wtrąciła Larra wskazując palcem trzy piętra nad głową inwestora. Maslow zdezorientowany odwrócił się i podniósł głowę. Dopiero zauważył, że Schmidt ma zamiar popełnić samobójstwo.- Czy pieniądze doszczętnie przyćmiły Panu serce?
- O żesz…- westchnął pod nosem. Zwrócił się teraz do mnie.- Ja się tym zajmę. Mam już doświadczenie w takich rzeczach.
- Był Pan negocjatorem?- spytałem zdumiony.
- Nie. Kiedyś jeden pijaczyna chciał zrzucić się z wieży.
- Uratował go Pan?- zadała mu pytanie moja partnerka.
- Nie.- uśmiechnął się.- Ale może teraz się uda.- poprawił sobie krawat, a ja wybałuszyłem oczy.
- To chyba nie jest dobry pomysł…- chciałem go zatrzymać, ale on mnie nie słuchał.
- Schmidt!- zawołał go.- Jaka pogoda tam na górze?
- A jaka pogoda tam na dole?- wywrócił oczami.
- Chcesz się przekonać to zejdź na dół.- ja z Larrą wykonaliśmy serię dziwnych spojrzeń.
- Spadaj. Nie chcę cię widzieć na oczy!
- Schmidt! Zrób to!
- Co?!- uniósł brwi blondyn.
- Nie przesłyszałeś się. Skacz!
- Głupi jesteś!- szturchnął go Henderson. Ten odepchnął go od siebie.
- No na co czekasz? Skacz!-powiedział jak gdyby nic. Chciałem go w tej chwili zakneblować, związać i wywieźć gdzieś najdalej, ale nie mogłem się ruszyć. Stałem tak sparaliżowany w miejscu.- Jak nie masz dla kogo żyć to nikt po tobie płakać nie będzie.
- Niech Pan skończy.- wtrąciła się Larra.
- Niech Pani stoi cicho tak jak wcześniej, bo z Panią nie rozmawiam. Wiem co robię.- Larrę zatkało. Po tych słowach Wiem co robię, uznałem, że jest w tym jakiś cel.- Schmidt! No na co czekasz? Na zaproszenie?
- Zrobię to…- zapowiedział.
- Jak chcesz, ale przypominam, że jesteś tylko na trzecim piętrze. Możesz najwyżej obudzić się w szpitalu bez czucia w nogach do końca życia, bo wątpię czy złamiesz sobie tak kark całkowicie żebyś umarł. Bo gdy skoczysz to zaraz zadzwoni ktoś na pogotowie i cię uratują, więc to co robisz mija się z celem.
- Co? Mam wejść na dach?!
- No to już by był lepszy pomysł. Winszuję.- klasnął w ręce.
- Nie!- zaprzeczył Kendall.- Wiem co ty kombinujesz! Nie udadzą ci się te chwyty psychologiczne, które sobie tam czytałeś w bibliotece. Nie przekonasz mnie w ten sposób żebym zszedł! Nie jestem głupi! Ha!
- No dobra, przejrzałeś mnie.- pokiwał głową Maslow.- Chciałem ci na swój sposób pomóc, bo serce jakieś mam.- w tym momencie spojrzał na Larrę i uśmiechnął się ironicznie. Potem znowu odwrócił głowę w jego stronę. Widziałem jak Larra wystawia mu język za jego plecami.- Ale skoro to nie pomaga i jesteś pewny, że chcesz się zabić z niepewnym skutkiem to musisz o czymś wiedzieć. Jesteś gotowy na tą prawdę.
- O czym ty mówisz?- spytał Schmidt.
- Cierpisz już wystarczająco, więc przy okazji coś ci powiem…- wszyscy spojrzeli na niego.- Kendall…- pozwolił sobie powiedzieć mu po imieniu.- Musisz wiedzieć, że… spałem z twoją matką.
- CO?!- wrzasnął. A ja oniemiałem. Oby to nie była prawda tylko jakaś kolejna alternatywa do ściągnięcia go na dół.
- Mam powtórzyć? Nie słyszałeś? Spałem z twoją matką!- zauważyłem, że reszta domowników patrzyła na tę scenę z okien. Nawet nie wiem od ilu czasu już tam stoją.
- Nie wierzę!- pokręcił głową.
- Jak chcesz…- wzruszył ramionami.- Mówiła mi w łóżku jak jest jej ze mną cudownie. Mąż nie miał dla niej czasu i biedaczka czuła się samotna, a ja chciałem zdobyć jej przychylność. Pan Schmidt miał wtedy wybrać swojego zastępcę, a twoja matka mogła mu szepnąć dobre słówko. No i mnie wybrał.
- Łżesz!
- Rozmiar miseczki 70C.- kontynuował.- Była w takiej czerwonej, koronkowej bieliźnie. Mówiła, że dostała ją kiedyś od męża na urodziny.- widziałem jak Kendall bladł na twarzy.- Twoja matka być może stara, ale jara. Być może twój ojciec się o tym dowiedział, bo słyszałem jak pewnego dnia się kłócił z nią i chyba niedługo po tym dostał zawału.
- Wystarczy tego!- Henderson przerwał tą akcję. Pchnął go w stronę drzwi, a Maslow się tylko wyszczerzył.
- Nie podaruje mu tego!- wrzasnął Schmidt schodząc z balkonu.- Zapierdole chuja!- otworzył drzwi balkonowe i wszedł do środka. Jedna dobra sprawa, że Kendall postanowił nie skakać. Teraz drugą sprawą jest to żeby chronić Maslow’a przed nim, chociaż ja bym pozwolił mu zrobić z nim porządek, bo takiego sukinsyna to chyba nie spotkałem jeszcze. Pena i Sullivan ogrodzili inwestora własnym ciałem kiedy Kendall zbiegł ze schodów z ogniem w oczach, a w ręce trzymał strzelbę.
- Skąd to masz?- spytałem zszokowany.
- Mój ojciec polował i trzyma broń w gablotce.- odbezpieczył ją.- W końcu i mi się przyda. Odsuńcie się! No chyba, że życie wam nie miłe!- powiedział do Peny i ogrodnika.
- A proszę! Strzelaj!- wychylił się Maslow.- Kłamałem. Nie spałem z twoją matką.
- Jak to?- zmarszczył gęste brwi blondyn.
- Powiedziałem to specjalnie i się udało. No patrz! Stoisz tu i żyjesz. Powinieneś mi dziękować.
- A skąd wiedziałeś o bieliźnie?
- A pozwoliłem sobie zajrzeć do szuflady.- wywrócił oczyma.- No ile razy mam jeszcze to powtórzyć. Nie spałem z twoją matką. Mam narzeczoną.- Kendall opuścił broń.
- Niech mi Pan to odda.- Larra wyciągnęła rękę po wiatrówkę. Schmidt bez protestów oddał jej broń.- Sprawę uważam za zamkniętą. Proszę się rozejść.
- A!- Schmidt wrócił się.- Maslow, rozmyśliłem się. Nie oddam ci jednak domu.
- Nie możesz!- uniósł się.
- Ależ mogę.- uśmiechnął się triumfalnie.- Przecież jeszcze niczego nie podpisałem.- odwrócił się zwycięsko za to, że wciskał mu kit i wrócił do siebie. Maslow zgrzytnął zębami zaciskając pięści.
Larra poszła z Kendallem przypilnować go, a ja zostałem sam na sam z Maslow’em. Nie wiedziałem czy powinienem o to pytać, ale nie byłem pewny. Chyba wiedział, że chcę go o coś zapytać, bo tylko z tego powodu został jeszcze w salonie.
- No niech Pan w końcu to z siebie wyrzuci.- założył ręce.
- Pan naprawdę kłamał czy powiedział to specjalnie żeby go uspokoić?- przyjrzałem mu się bacznie. Maslow uniósł intrygująco jedną brew, uśmiechnął się pod nosem, pokręcił ot tak sobie głową, a następnie odwrócił się i bez słowa poszedł na górę.






* Zawiodłam Was tym rozdziałem czy nie zawiodłam? Ja osobiście nic do niego nie mam :) Chris, już wiesz co było mniej więcej napisane w liście :) Jak myślicie? Czy Kendall będzie jeszcze próbował zrobić sobie krzywdę? Czy Maslow faktycznie spał z jego matką? Piszcie.


No to  do zobaczenia za tydzień w kolejny piątek :*

piątek, 13 czerwca 2014

Rozdział XIII - Ostatni cel

Na miejscu zbrodni stwierdzono zgon. Pani Amanda nie żyje. Ktoś z zimną krwią ją wbił w jej ciało nóż siedem razy. Tyle samo co w Panią Schmidt. Byłem w szoku. Wszyscy zebrali się na dole. Każdy chciał w tej chwili pocieszyć Schmidt’a, ale każdy chyba bał się do niego teraz podejść. Współczułem mu. To co teraz przeżywa, musiało być straszne. Gdy zabrali jej ciało do szpitala, Kendall nie ruszył się z fotela od jakiś czterdziestu minut. W końcu podniósł głowę, co chyba nie było najlepszym pomysłem. Wyglądał jak wrak człowieka. Cały w czerwonych plamach na twarzy, z wymęczonymi od płaczu oczu… sam nie mogłem na to patrzeć. Tak mi było go żal. Nawet oziębły mistrz ironii Maslow wydawał się teraz przejęty tym wszystkim. Henderson odważył się podejść do Schmidt’a i poklepał go po ramieniu.
- Stary, trzymaj się. Musisz być dzielny.- powiedział.
- Łatwo mówić!- wstał ciągając nosem.- Rodzice nie żyją, jedyna siostra nie żyje, moja żona zaginęła. Nie mam po co żyć! Straciłem tych, którzy byli dla mnie najważniejsi. I ja mam się trzymać? Jedyne o czym teraz marzę…- urwał. Spojrzał po kolei na każdego kończąc na Kaydenie.- Ty… ty musiałeś ją zabić!- podszedł do niego szybkim krokiem i przycisnął do ściany.
- Ja tego nie zrobiłem!- odpowiedział Sullivan z zaciśniętymi oczami, ponieważ Schmidt trzymał podniesioną pięść nad jego twarzą, gotową do użycia. Henderson odciągnął przyjaciela od niego.- Ja też cierpię. Ja też ją kochałem!
- Nie wiem…- zaczął zielonooki.- Nie wiem kto to zrobił, ale wśród was jest morderca. Wśród was jest osoba, która zabiła mi matkę i siostrę. Nie wypuszczę stąd nikogo z was. Już wiem dlaczego moja siostra tak się na to uparła.- wziął głębszy wdech. Na nowo zeszkliły mu się oczy.- A może ktoś chce wymordować całą rodzinę Schmidt? O to komuś chodzi? Czy teraz jest moja kolej do spełnienia jakiegoś chorego planu? Czy ja mam się bać?- nikt się nie odezwał.- Ja jestem ostatnim celem. Zresztą to już nie ma żadnego znaczenia. Proszę bardzo! Komuś to ułatwię. Idę teraz do swojej sypialni, położę się na łóżku i zamknę oczy. Będę czekał na kogoś kto mnie zabije, bo o niczym innym teraz nie marzę. Ale najlepiej żeby ktoś się postarał i wbił mi nóż, o tu!- wskazał na swoje serce.- Żebym już się tak nie męczył.
- Kendall…- odrzekł zmartwiony Henderson.- Nie mów tak.
- Logan, to wszystko nie ma sensu!- odpowiedział.- Ja już nie mam sił! Brak mi słów żeby opisać co czuję. To najgorszy miesiąc mojego życia i na tym miesiącu chcę to zakończyć! A ty, Maslow.- spojrzał na niego co mnie trochę zaciekawiło.- Wygrałeś. Skoro tak bardzo ci na tym zależało to proszę bardzo! Osiągnąłeś swój cel.
- O czym Pan mówi?- odezwała się Larra, która dotychczas siedziała cicho.
- No dobrze.- Maslow wstał i poprawił swój drogi garnitur. Czułem, że lada moment dowiem się tego co ukrywa ten człowiek.- Nie ma sensu dłużej tego ukrywać. Jak już wszyscy wiecie jestem też inwestorem i zaproponowałem Schmidt'owi, że wykupię od niego ten dom. Tylko, że nie dostałem zgody od spadkobierców.
- Dostał Pan firmę. Mało jeszcze Panu?- spytałem.
- Maslow i te jego ambicje.- westchnął Pena.- I egoista.
- Wcale nie tak!- zaprzeczył.- W sumie to ratowałem wszystkich. Wiem jaka jest sytuacja tego domu od Pana Schmidt’a zanim jeszcze żył. Ten dom ma problemy finansowe…
- To dlatego Kendall zwolnił połowę służby.- pomyślała głośno Mandez, wyglądała jakby ją oświeciło.
- Skoro ten dom ma zadłużenia to po co on Panu?- zadała pytanie Larra.
- Mam firmę, mam pieniądze i mam plany.- wymieniał bezczelnie na palcach.
- Jakie plany?- spytał Pena. W tym momencie Maslow spojrzał na Hendersona. Schmidt wyłapał ich spojrzenie. James chciał już coś powiedzieć, ale Schmidt powstrzymał go samym ruchem ręki.
- Coś mi się tu nie podoba.- stwierdził blondyn i spojrzał na Hendersona.- Logan. Czy ty masz coś z tym wspólnego?- Henderson przełknął ślinę, po czym popatrzyła na Maslow’a jakby szukał w nim jakiejś pomocy, na co ten tylko wzruszył ramionami.- Logan, powiedz mi prawdę.- brunet miał minę jakby coś przeskrobał i było mu z tym źle. Aż byłem tego ciekawy. No może z mojej strony było to trochę złośliwe, ale trudno się mówi.
- No dobra.- zaczął Maslow.- Ja ci powiem, bo ten tu obok to się spietrał po prostu. Otóż Logan jest moim wspólnikiem i pomaga mi w planie przejęcia twojego rodzinnego domu, aby przerobić ją na restaurację, która zwróci mi zainwestowane pieniążki. Zadowolony?- Schmidt’owi opadła szczęka. Spojrzał się na Hendersona tak jak na Sullivana kiedy dowiedział się prawdy o potajemnym związku z jego siostrą, czyli w skrócie zawiedzenie, złość oraz ból.
- Kendall, ja ci to zaraz wszystko wytłumaczę.- próbował go uspokoić.
- Nie mam rodziny, nie mam też przyjaciela. Chcę zostać sam.- wyglądał już na dość dobitego żeby kłócić się jeszcze z nim. Schmidt wyszedł z domu gdzieś do ogrodu. Henderson wołał go, ale nie reagował.
- Zostaw go lepiej teraz samego.- powiedział Pena.
- Ale on wyglądał jakby chciał…- wtrąciła Mandez cała zapłakana, ale urwała swoją wypowiedź. Nie wiem czemu, ale spojrzała wtedy na mnie. Chyba chciała żebym poszedł za mężczyzną. Kiwnąłem tylko głową i poszedłem za nim do ogrodu.

Nie wiem gdzie on mógł poleźć. Było już dość ciemno. Nie było go ani przy studni ani przy fontannie. Sprawdzałem nawet szopę z narzędziami. Tam też brak Schmidt’a. W końcu znalazłem go siedzącego na kamieniu z głową schowaną między nogami. Płakał jak dziecko, jak cierpiące dziecko, któremu zabrano wszystkie ukochane zabawki. A może i nawet gorzej. Tu pojawia się takie współczucie i żal dla drugiego człowieka, że chciałby teraz odebrać mu trochę tego cierpienia żeby mu było lżej. Ale ja nie wiedziałem jak mam się zachować. Nie jestem dobry w pocieszaniu innych. Wziąłem się w garść i przykucnąłem koło niego.
- Panie Schmidt?- zacząłem.- Ja wiem, że to dla Pana trudne i…
- Trudne?- uniósł głowę.- Pan nigdy nie miał takich problemów jakie mam ja. Nie wiem czemu ten świat tak mnie przygniótł do ziemi. Jak jakiegoś robaka, jakieś mało ważne istnienie… Ja jestem tym robactwem.- spojrzał na mnie.- I czy coś się zmieni gdy mnie zabraknie? Nie. Życie nie ma sensu kiedy nie ma się dla kogo żyć.
- A żona?- dopytałem.
- Pff… co to za żona, która zostawia mnie bez słowa? Wyobraża Pan to sobie? Jak wszyscy, wszyscy bliscy, na których Panu zależy giną po kolei jak Żydzi na egzekucji? Ten dom, mój rodzinny dom oddałem człowiekowi, który ma w posiadaniu połowę majątku, a teraz dostanie i drugą, a w dodatku stoi za tym mój niby najlepszy przyjaciel. Nie mam w tej chwili nikogo kto mógłby wziąć mnie za rękę i powiedzieć tak jak zawsze Nie płacz Kendall, ty bekso, wszystko będzie dobrze. Jestem przy tobie.- czułem jak wielka gula staje mi w gardle. Nigdy nie spotkałem człowieka, którego tak pokarał los.
- Nie wiem co teraz Panu powiedzieć…- zatkało mnie.
- Niech Pan nie mówi nic.- westchnął marszcząc brwi.- Mogę mówić Panu po imieniu?
- Chris.- podałem mu rękę.
- Kendall.- uścisnął ją.
Siedzieliśmy tak oboje w ciszy. To mu trochę pomagało, a ja nie chciałem go teraz zostawiać samego, bo bałem się, że zrobi sobie krzywdę. Po chwili zjawił się przy nas Henderson. Samym ruchem głowy odradzałem mu się odzywać, ale po prostu mnie olał.
- Kendall, ja ci muszę wszystko wytłumaczyć.- powiedział.
- Idź się tłumacz swojemu szefowi.- burknął.- Nie chcę cię więcej widzieć!
- Nie pójdę stąd póki mnie nie wysłuchasz.
- Chyba coś powiedziałem!- podniósł się z kamienia.
- Zrozum. Dobra, przyznaję się! Pomagałem mu w tym, ale…
- Osz ty pieprzony zdrajco!- blondyn nie wytrzymał i rzucił się na niego. Dorwał się do jego kołnierzyka i zaczął nim potrząsać. Henderson zaczął się bronić nie robiąc mu krzywdy, nie chciał tego. Próbował mu się tylko wyrwać. Kendall patrzył na niego z takim ogniem w oczach, że na sam widok było mi gorąco. Musiałem ich rozdzielić. Mogłem patrzeć jak Hendersonowi dzieje się krzywda, ale bez przesady. Aż taki nie jestem. Wdarłem się między nich. Odciągnąłem Kendalla od niego.
- Ja tego nie chciałem!- zaczął znów Henderson.- Nie miałem wyboru. Maslow mnie awansował i złożył propozycję nie do odrzucenia. Miałem mu pomóc przejąć jakiś dom, ale nie wiedziałem wtedy, że chodzi o ten dom! Gdy się dowiedziałem, chciałem zrezygnować, ale on zagroził, że wyrzuci mnie z pracy…
- O Boże, biedaku jak mi ciebie szkoda!- zironizował Schmidt.- Pokrzywdzona przez los owieczka, spierdalaj.
- Ale to prawda…
- Powiedziałem coś!- wrzasnął.
- Jak chcesz.- rozłożył ręce z bezsilności, odwrócił się na pięcie i wrócił do rezydencji.
- Chcę teraz zostać sam.- powiedział do mnie, ale jakby nie do mnie. Wbił wzrok w trawę i poszedł w stronę domu.
- Poczekaj.- dogoniłem go. Zmusiłem go do tego żeby spojrzał mi prosto w oczy. Jego spojrzenie było nieprzytomne, pozbawione już życia.- Co chcesz zrobić?- miałem lekkie obawy.
- Tak jak już powiedziałem… położę się do łóżka i będę czekał aż ktoś mnie zabije, bo o niczym innym nie marzę.- odpowiedział spokojnie, jednak z nadal drżącym głosem.
- A jeśli się tak nie stanie?- podejrzewałem, że Kendall będzie chciał się sam zabić, a tego i ja bym nie zniósł już.
- Dobranoc Layne.- wyminął mnie i poszedł przed siebie.

Wróciłem do domu. Domownicy zniknęli z korytarza, każdy poszedł najwyraźniej do siebie. Usiadłem sobie przy stoliku sam rozmyślając o tym wszystkim. Zdałem sobie sprawę, że przez to wszystko co się wydarzyło bardzo polubiłem Kendalla. Jestem pewny, że on jest niewinny. Ja to czuję i to wystarczy. Pomyślałem, że skoro ten człowiek nie ma na kim polegać, to ja mu pomogę. Z rozmyślań wyrwał mnie Terence, który wrócił z dworu. Trzymał w ręce listy to chyba był przy skrzynce pocztowej. Lokaj wertował koperty sprawdzając do kogo są zaadresowane żeby mógł wręczyć je odbiorcom.
- Czy jest może jakiś list dla Schmidt’a?- spytałem.
- Jest ten.- powachlował kopertą przede mną.
- Niech Pan mi ją da. Ja mu ją wręczę.- wyciągnąłem rękę. Pomyślałem, że to będzie dobry pretekst żeby sprawdzić co u niego słychać. Podejrzanie by to wyglądało jakby ot tak przyszedł i sprawdził czy jest żywy. Sam by się domyślił o czym myślę. Terence zastanowił się przez chwilę, po czym podał mi list. Myślałem, że będzie trudniejsze zdobycie tego listu, ale no cóż…
Koperta była podpisana tylko jego imieniem. Dziwne. Wszedłem po schodach i zapukałem do jego drzwi. Ulżyło mi gdy dostałem sygnał od wewnątrz.
- To ty.- powiedział gdy otworzył drzwi.- Wejdź.- zamknąłem na sobą drzwi.
- Przyniosłem dla ciebie list.- podałem go Kendallowi, który siedział teraz na łóżku, a ja dyskretnie poszukiwałem jakiś niebezpiecznych narzędzi, ale żadnych nie znalazłem.
- Terence to przyniósł?- spytał. Kiwnąłem głową.- Jest tu tylko moje imię. Jak to doszło skoro nie ma znaczka?
- A nie wiem?- podrapałem się po głowie. To akurat było dziwne.- Weź przeczytaj.- Schmidt otworzył kopertę i rozwinął niewielki kawałek papieru. Jego oczy śmigały jak szalone po papierze. Czułem, że coś jest nie tak. Na nowo przybierał ten bolesny wyraz twarzy.- Kendall? Co się dzieje?
- Wyjdź, proszę.- powiedział załamanym głosem miażdżąc list w ręce. W sekundzie zrobiła się z niego papierowa kulka. Zamachnął się i cisnął nią o ścianę. Wstał i podszedł do wejścia na balkon. Wbił wzrok w widok za oknem.
- Ale co się stało?- zmartwiłem się.
- Wyjdź. Chcę zostać sam.- próbował zachować spokój, ale miałem takie przeczucie, że wewnętrznie darł się w niebogłosy. Domyśliłem się, że niczego dzisiaj od niego nie wyciągnę, więc spełniłem jego prośbę. Kiedy byłem już na korytarzu, usłyszałem tylko jak zamyka drzwi na klucz…




* Jeden z moich ulubionych rozdziałów :D Pechowa trzynastka. Biedny Kendall... Kiedy pisałam ten rozdział utożsamiłam się z jego cierpieniem. Spoko, nikt mi nie umarł ;) I plany Maslow'a wyszły na jaw. Henderson jest winny czy niewinny? Jak myślicie? Kendall jest ostatnim celem? Czy ktoś będzie chciał go zabić? A może sam będzie chciał to zrobić? Jak myślicie co było napisane w tym tajemniczym liście? Kolejna dzida za tydzień, w piątek :*

piątek, 6 czerwca 2014

Rozdział XII - W kałuży krwi

Obudziłam się następnego dnia. W sumie był to jeszcze ten sam dzień, bo w nocy z Chrisem szukałam podejrzanych tropów w ogrodzie. Wtedy coś wpadło mi do głowy. Jest to na razie zwykłe podejrzenie, jednakże przypomniałam sobie dowód, który wcześniej nie wydawał mi się jakoś szczególnie ważny. Opowiedziałam Chrisowi o swoich podejrzeniach. Ten nie był do tego przekonany, ale ja jeszcze mu pokażę, że mam rację. Nie warto wątpić w kobiecą intuicję. Ja rzadko się mylę jeśli chodzi o przeczucie. Ubrałam się i zeszłam na dół, aby zjeść śniadanie z resztą domowników. Panowała jakaś dziwna atmosfera. Pani Amanda za chwilę wydłubie dziurę w i tak już pustym talerzu. Powstał również trójkąt podejrzanych spojrzeń Schmidt – Maslow – Henderson. Wyglądali jakby komunikowali się ze sobą telepatycznie. Mandez wyglądała na zdenerwowaną. W jej fiolce z lekami, które brała codziennie nie było już tabletek od dwóch dni. W sumie mogła przewidzieć to, że zostanie tu dłużej i będzie musiała sobie je dokupić. A Pena od jakiegoś czasu wydawał się nieobecny. Kiedy zauważyłam, że wszyscy powoli już kończą posiłek, wstałam.
- Proszę Państwa, abyście wszyscy zebrali się w bibliotece.
- A po co?- zapytał Maslow.
- Dowie się Pan w swoim czasie.- odpowiedziałam sucho.- Panie Schmidt, służbę też proszę zwołać.

W przeciągu pięciu minut wszyscy znaleźli się na wskazanym przeze mnie miejscu. Terence bacznie z głową wysoko podniesioną czuwał przy drzwiach. Niemówiąca Martinez usiadła w kącie udając, że jej tu prawie nie ma, a po Sullivanie można było poznać, że wracał z ciężkiej pracy, ponieważ cały był usmolony w ziemi. Odgarnął sobie przyklejone do czoła włosy. Uznałam, że to jest dobry moment. Chciałam już powiedzieć swoje kiedy musiał znowu wciąć się Maslow.
- My tu otwieramy jakiś Klub Miłośników Książek?
- Po co jeśli Pan nie jest w stanie nawet tytułu zapamiętać?- dogryzłam mu. Zrobił minę jakbym wielce go obraziła. Olałam to.
- Chcemy wyjaśnić na początek zagadkę nocnych spacerów.- wtajemniczył wszystkich Layne. W tej chwili Mandez zaczęła się rozglądać po każdym, a Pena utkwił wzrok w ogrodniku.
- Panie Sullivan…- zwróciłam się do mężczyzny.- Czy może nam Pan wyjaśnić co nocami robi Pan w ogrodzie?
- Jak to co?- spytał lekko oszołomiony.- No… spać nie mogłem.
- Pracuje Pan ciężko od rana do wieczora nad takim kawałem ziemi i nie czuje Pan w nocy zmęczenia? To dziwne…
- Jest z tym jakiś problem?- podniósł brwi.- Lubię czasem pokontemplować sobie sam po tym ogrodzie.
- Sam?- dopytałam.- Jest Pan pewien?
- No raczej.- kiwnął głową. Wyglądał tak jakby sam próbował się przekonać co do prawdziwości tych słów.
- Nie wydaje mi się.- wtrącił Pena.
- Ekhem…- chrząknęła Mandez.- Ja ostatnio widziałam dwie osoby.- Bardzo mnie wtedy ucieszyło, że się odezwali. Kayden pobladł trochę na twarzy i wbił wzrok w ziemię.
- Aha.- spojrzałam na podejrzanego.- Czyli uważa Pan, że Pani Ciara kłamie? Przywidziało jej się?
- Ja nie ogarniam…- westchnął Henderson.
- Ogarnij lepiej swoje życie.- Maslow nie powstrzymał się od komentarza.
- Ciszej tam.- uciszył ich Layne pozwalając mi kontynuować.
- Panie Kayden?- nie otrzymałam od niego odpowiedzi, więc spojrzałam na Pannę Schmidt.- Pani Amando, pamięta Pani jak znalazłam bransoletkę niedawno nad fontanną?
- Tak, ale co to ma wspólnego ze mną?- spytała przestraszona.
- Czy Pani boi się brata?
- Nadal nie wiem o co Pani chodzi.- pokręciła głową.- Co to za brednie?- spojrzała ukradkiem na zielonookiego.
- Co Panią łączy z Panem Sullivanem?- spytałam wprost.
- Słucham?!- spytali jednocześnie Schmidt’owie.
- To nie ma sensu!- odezwał się Kayden.- Amando, przecież oni już wiedzą tylko oczekują teraz naszego oficjalnego potwierdzenia. Nie ma sensu już tego ukrywać.
- Przyniosę sobie zaraz popcorn.- wciął się Maslow. Layne uciszył go samym spojrzeniem.
- Kayden!- ostrzegła go Amanda przez zaciśnięte zęby.
- Zaraz, zaraz…- wtrącił Schmidt.- Amando, czy to prawda? Czy wy…
- Tak, to prawda!- wyrzuciła to w końcu z siebie dziewczyna.- Ja i Kayden jesteśmy razem. Kochamy się.
- CO?!- wrzasnął Schmidt. Sama aż podskoczyłam w miejscu. Nie spodziewałam się po nim aż takiej reakcji. Spojrzałam na Chrisa, który skrzywił usta i wzruszył ramionami.
- Ja wiem, że możesz być zły, ale ja go kocham. Spotykamy się od dwóch miesięcy.
- Nie, nie… Ja nie w to nie wierzę. Ale że z nim?!- Kendall wskazał na niego placem z odrazą na twarzy.
- A czy to jest jakiś problem?- zabrał głos Sullivan.- Kocham Amandę i…
- Ty jesteś zwykłym ogrodnikiem.- przerwał mu.- Moja siostra zasługuje na kogoś lepszego. Co ty możesz jej dać? Te pieprzone róże, które rosną przed domem?!
- Kendall, nie mów tak!- skarciła go siostra.- Pamiętasz co mówili rodzice? Żebyśmy traktowali służbę z szacunkiem!
- No ja już się domyślam jak ty go potraktowałaś!- założył ręce.- Nie będziesz z nim.
- Że słucham?!- wybałuszyła oczy.- Niczego mi nie zabronisz! Nie jesteś moim ojcem.
- Nasz ojciec nie żyję, ale gdyby tu był, też by na to nie pozwolił!
- Tego już się nigdy nie przekonasz!- reszta domowników zachowywała się jakby ich przy tym nie było.
- Ja się tobą opiekuję gdy ich nie ma.
- Tak?!- spojrzała się na niego jak na ostatniego debila.- Mówi to synek, który uciekł z domu. Nie było cię tu kiedy tego potrzebowałam. Co ty możesz wiedzieć? Wracasz do domu, udajesz świętego! Ty mogłeś sobie pojechać do LA spełniać marzenia, robić co ci się żywnie podoba to ja nie mogę? Zabronisz mi?
- A żebyś wiedziała, że zabronię!- uparł się.
- Nie poznaję cię.- zaszkliły jej się oczy.- Co się z tobą stało? Co cię tak zmieniło?- pchnęła go i wybiegła z biblioteki.
- Amanda!- zawołał ją, jednak na darmo. Spojrzał na Sullivana wzrokiem zabójcy. Kayden dzielnie przyjął ten cios.- Tego się po tobie nie spodziewałem… A ja cię naprawdę uważałem za członka rodziny.- patrzył na niego z pogardą.- Nie chcę już nigdy widzieć cię na oczy.
- Czyli zwolnisz mnie tak jak połowę służby wcześniej, tak?- mówił to tak jakby niczego innego się nie spodziewał.
- Chyba wyrażam się jasno.- odpowiedział. Kayden ruszył do wyjścia, jednak zatrzymał go Layne.
- Przepraszam, Panie Schmidt, ale dopóki śledztwo się nie skończy, Pan Sullivan będzie musiał zostać na terenie rezydencji. Takie na początku wszyscy zaakceptowaliśmy zasady.- wyjaśnił Chris.
- Które ustaliła moja cudowna siostra.- dopowiedział ironicznie patrząc na Kaydena.- Dzięki niej jeszcze tu jesteś, ale mi lepiej nie wchodź w drogę.- syknął przez zęby, a następnie opuścił pomieszczenie.
- Huk drzwiami na pożegnanie to u nich rodzinne.- podsumował mało przejęty Maslow.
- Dobrze się Państwo bawiliście?- spytał mnie i Chrisa Sullivan.- Po co było to wszystko? Jeśli Państwa kręci to gdy prawda wychodzi na jaw to proszę bardzo!- rozłożył ręce.- Co chcieli Państwo przez to udowodnić?
- Że na przykład ma Pan coś wspólnego z morderstwem Pani Schmidt. Jest Pan z Panią Amandą dla pieniędzy i chce Pan się z nią ożenić żeby na przykład w ten sposób przejąć rezydencję?- odpowiedziałam i chyba zabrzmiało to jak pytanie. Ogrodnikowi opadła szczęka z wrażenia.
- Co to za brednie?- spytał.- Ile razy ja mam powtarzać, że mi na tym nie zależy?- spojrzał na Penę.- I niech Pan się tak na mnie nie patrzy. Wiem, że Pan coś do mnie ma, ale ja tego nie zrobiłem.- zwrócił się z powrotem do nas.- Po co mi ten dom skoro już w nim mieszkam? Jakbym miał przejąć rezydencję skoro jeszcze Pan Schmidt ma do niej prawa? Nie wiem czy jestem na liście podejrzanych czy nie, ale ja mogę spać spokojnie, ponieważ tego nie zrobiłem. Ale przez Państwa to chyba rzeczywiście znów będę snuł się nocami po ogrodzie, ale sam. Przepraszam.- wyminął Christophera i pozwolił sobie wyjść. Spojrzałam na każdego po kolei, na te twarze, które również na mnie patrzą i nie wiem czemu… poczułam się głupio. Chciałam udowodnić mu zupełnie co innego, a tak skrzywdziłam kilka osób naraz. Skąd miałam wiedzieć, że Schmidt to taki bufon i nie zrozumie tej miłości?
- Mogą się Państwo się już rozejść.- uratował moją sytuację Layne.
- Gratuluję rozwiązania sprawy, Pani Lawson.- wyszczerzył się w moją stronę Maslow gdy wychodził. Myślałam, że rzucę się na niego z pazurami i wydrapię oczy, ale Chris złapał mnie w ostatniej sekundzie za rękę. Sam miał minę jakby bał się tego zrobić. Wyrwałam mu się i tak jak wszyscy opuściłam bibliotekę. Musiałam wyjść na świeże powietrze.


*Christopher*


Maslow podszedł do nas z tym swoim ironicznym tekstem do Larry. Zauważyłem jak na to zareagowała. Myślałem, że zaraz na serio rzuci się na niego i tylko się zbłaźni, bo czasem ma problemy z poskromieniem emocji. Złapałem ją instynktownie za rękę żeby ją zatrzymać. Poczułem się jakby ziemia unosiła się nade mną. Nie, sorry. Jakbym to ja unosił się nad ziemią. Nie mogę racjonalnie myśleć w takich okolicznościach. Jej dłoń była taka delikatna oraz miękka w dotyku. Z tego cudownego uniesienia wyrwała mnie sama Larcia. Spojrzała się groźnie i zabrała rękę. A ja stałem tak znieruchomiały jeszcze jakiś czas. Po chwili dopiero dostrzegłem, że jestem sam w bibliotece. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić, więc poszedłem do ogrodu. Myślałem, że spotkam tam Larrę, ale jej nie było. W dodatku mój wzrok przykuło coś za płotem. Wcześniej nie myślałem nad tym poważnie. To był zwyczajny las. Nie wiem co mnie teraz napadło, ale chciałem się tam wybrać. Jednak nie dzisiaj. Jeszcze nie wiem kiedy, ale znajdę czas. Nie powiem o tym mojej wspólniczce, ponieważ na pewno wydrze się na mnie, że zamierzam przekroczyć teren posesji co było na chwilę obecną zabronione.

Zauważyłem, że Sullivan siedzi na fontannie kompletnie przybity. Coś mnie podkusiło żeby przysiąść się do niego. Po wyrazie jego twarzy doszło do mnie, że nie jest tym wielce zachwycony. Minęło kilka chwil kiedy siedzieliśmy tak w ciszy. O dziwo po jakimś czasie coś powiedział.
- Miłość jest trudna.
- Nie tylko Pan tak twierdzi.- odpowiedziałem szybko. Ten spojrzał się na mnie, a kąciki jego ust lekko uniosły się ku górze.
- Mogłem się domyślić.- westchnął.- Nie chce Pana?
- Najwyraźniej tak.- nie chciałem mu się zwierzać, bo jestem w pracy, ale chyba tego potrzebowałem.
- Czuję, że Kendall zabierze mi Amandę. Czuję już teraz jak się ode mnie oddala.
- To niech Pan o nią walczy.- powiedziałem.
- A Pan?
- Co ja?- uniosłem brwi.
- Czy Pan będzie walczył?- na chwilę zamilkłem słysząc to pytanie. Jednak po chwili odważyłem się na nie odpowiedzieć.
- Tak.- kiwnąłem głową na co ten się uśmiechnął.
- Zaraz przyjdę.- podniósł się.- Przyniosę nam coś mocniejszego.- powędrował w stronę domu.
Czekałem tak na niego nie wiem ile, ale zaczęło się już ściemniać powoli. Spojrzałem na zegarek. Nie było go już dwadzieścia minut. Nagle usłyszałem zza domu jakby coś spadało na ziemię. Nie wiem, może mi się przywidziało. Nie mogłem już tak na niego czekać, więc wróciłem do domu. Sullivana nie było w kuchni. Może poszedł do Pani Amandy? W sumie też miałem taki zamiar, bo chciałem ją jeszcze o coś zapytać. Zapukałem do jej drzwi na pierwszym piętrze, ale nikt nie odpowiadał. Za drugim razem też nikt się nie odezwał. Nacisnąłem na klamkę, drzwi były otwarte. Pchnąłem je. To co tam zobaczyłem mną wstrząsnęło. Serce skoczyło mi do gardła. Co za przerażający widok. Pani Amanda leżała nieprzytomna na podłodze w kałuży krwi. Wybiegłem z jej pokoju wołając o pomoc. W drodze zatrzymała mnie Larra.
- Chris, co się dzieje?!
- Ktoś zabił Amandę! Dzwoń po pogotowie!






* Ta ta daaaam! Pytanie tygodnia: Czy Amanda przeżyje? Co się stanie z Amandą to przeczytacie w następnym rozdziale. Można by powiedzieć, że od tego rozdziału dopiero rozkręca się więcej akcji ;) Widzisz Chris? Nie wiem czy warto było tyle czekać, bo pomimo super tytułu jest to rozdział wprowadzający do nowego wątku :)

Do piątku :*