Jakoś
zniosłam tamten dzień. Do jego końca Layne i ja nie odzywaliśmy się do siebie.
Przy kolacji siedział bez słowa. Nawet na mnie nie spojrzał. Gdy skończył,
podziękował za posiłek i po cichu wrócił do siebie. Kompletnie nie leżało mi
jego zachowanie. Jak nie on. W dodatku reszta domowników wyłapała, że musiało
nam o coś pójść. Nie wiem ile jeszcze tak potrwa, ale mam nadzieję, że
niedługo. W takiej atmosferze nie da się prowadzić śledztwa. Pomyślałam, że
następnego dnia sprawię, że wróci dawny Chris. Jeszcze nie wiem jak, ale coś
wymyślę.
Nadszedł
kolejny dzień, a wraz z nim pogrzeb Amandy Schmidt. Wyjrzałam przez okno. Niebo
przykrywały ciemne chmury. Najwyraźniej zanosi się na porządny deszcz.
Zastygłam na parapecie tego okna, ponieważ zagapiłam się na Schmidt’a. Siedział
samotnie na ławce ze spuszczoną głową ubrany już w czarny garnitur, choć
wszystko zaczyna się dopiero za dwie godziny. Podszedł do niego Sullivan z
pękiem czerwonych róż na wiązankę dla Amandy. Poświęcił dla niej jej i jego
ulubione kwiaty. Zrobiło mi się smutno, więc odeszłam od okna. Podeszłam do
szafki. Miałam w niej tylko jedną sukienkę i akurat czarną. Nie spodziewałam się,
że się przyda. No cóż… na pewno nie miałam na myśli, że włożę ją na pogrzeb gdy
ją zabierałam. Był jeden problem. Suwak i dwa wiązania na plecach. Westchnęłam
ciężko. Założyłam ją na siebie. Trochę suwaka dałam radę zapiąć, ale tylko do
połowy. A trzeba było ją jeszcze z tyłu związać…Po co ja wzięłam taką sukienkę?
Nie myślałam wtedy? Otworzyłam lekko drzwi i wychyliłam się. Musiałam
dyskretnie znaleźć pomoc.
-
Pani Mandez?- zawołałam na korytarzu.- Pani Mandez?- nikt się nie odezwał.-
Pani Martinez?- spróbowałam zawołać gosposię.- Pani Martinez?!- zdenerwowałam
się.
-
Czemu wrzeszczysz?- Layne otworzył drzwi od swojego pokoju. Miał na sobie
czarne spodnie i ciemną, jeszcze nie zapiętą koszulę. Dostrzegłam dość pokaźnie
zarysowane mięśnie brzucha.
-
Mam problem.- powiedziałam opierając się półnagimi plecami o ścianę.
-
To nie lepiej zapytać mnie skoro jestem tuż obok?- spytał sucho.
-
Ty ostatnio masz własne problemy.- burknęłam.- Szukam kogoś kto mi pomoże
zapiąć sukienkę. Mógłbyś zawołać Mandez albo Martinez?- spytałam udając się do
sypialni.
-
Ej…- Chris wszedł po chwili do środka.- No bez przesady. Ja też umiem to
zrobić. Musi to być kobieta?
-
Hmm, dobra już zapnij mnie.- odwróciłam się plecami i zgarnęłam włosy.
*Christopher*
No
przecież ja też umiałem zapiąć sukienkę. Bez przesady. W końcu dała sobie
przemówić i pozwoliła mi na to. Jej piękne plecy ukazały się moim oczom.
Chciałem je w tej chwili dotknąć, pocałować… Najlepiej to bym tą sukienkę to z
niej ściągnął. Szybko się otrząsnąłem. Miałem dać sobie z nią spokój.
Powiedziałem jej przecież wczoraj, że nie będę jak głupi się narzucał. Ona tego
nie chcę, więc ja będę się kontrolował. Oczywiście, że czuję się z tym źle.
Jednak tak jest lepiej. Złapałem za suwak i delikatnie pociągnąłem go w górę. Potem
jeszcze zawiązałem ją z tyłu tak jak poprosiła. Zrobiłem na koniec piękną
kokardkę. Tak pięknie wyglądała w tej sukience. Nie mogłem nacieszyć oczu. W
końcu odwróciła się do mnie.
-
Dziękuję.- uśmiechnęła się. Ona się do mnie uśmiechnęła? Szczerze? Zaskoczyła mnie, ale
odwzajemniłem to trochę zmieszany. Chciałem już wyjść, ale mnie zatrzymała
kładąc rękę na ramieniu.- Pozwól, że się tak odwdzięczę.- przybliżyła się i
złapała za dolny guzik mojej koszuli. Zaczęła mnie zapinać.
-
Ok…- kiwnąłem głową. Larcia, znaczy Larra zapinała mi koszulę? Serio? Może to
nie ona tylko kosmitka, która wstąpiła w jej ciało. Albo ten demon, który w
niej siedział już znudził się panowaniem nad jej duszą.
-
To już ostatni.- powiedziała zapinając guzik na samej górze.- Albo jednak nie.-
rozpięła go i poprawiła mi kołnierzyk.- Tak jest znacznie lepiej.- spojrzała mi
w oczy.- Co masz taką minę jakbyś ducha zobaczył?
-
Powiedzmy, że czuję mniej więcej to samo. Od kiedy ty się taka miła dla mnie
zrobiłaś?
-
Jezu, no… przynajmniej wyglądasz normalnie.- znów to zrobiła. Uśmiechnęła się
tak inaczej. Z takim ciepłem.- Zapiąłbyś się pod szyją to byś wyglądał jak
przerośnięty kujon z ogólniaka. A tak na poważnie… to chciałam cię przeprosić.
-
Mnie? Przeprosić? Za co?- ten dzień już z samego rana mnie zaskakuje. To co
będzie potem?
-
W sumie to nie wiem jak ci to wytłumaczyć żebyś zrozumiał. Po naszej
wczorajszej rozmowie coś do mnie dotarło. Patrząc na to z perspektywy naszej
drużyny, dwóch świetnych detektywów…- urwała. Chyba zastanawiała się nad dobrym
doborze słów.- Hmm… fakt. Ja zawsze byłam ta niedobra. Trzymałam cię na
dystans, byłam co do ciebie nieuprzejma, kpiłam z ciebie, żartowałam.
Skreślałam za każdym razem. Za to ty zazwyczaj uśmiechnięty, nawet w pracy.
Jesteś mega pomocny, ale przy tym dokuczliwy i czasem denerwujący. Narzucasz
się… Ale tak musi być. Po prostu musimy być sobą od początku do końca.
Zazwyczaj mnie to irytowało, lecz kiedy mi tego zabrakło, zrozumiałam coś. No
nie wiem jak ci to powiedzieć…
-
Chcesz powiedzieć żebym był taki jak wcześniej, zwariowanym sobą? Żebyś ty
mogła mnie znów gasić za każdym razem? Żeby było tak jak wczoraj jeszcze przed
tą rozmową? Dlaczego?
-
Bo ty jako ten normalny Layne jesteś jeszcze gorszy. Powinieneś być lepszy, ale
nie jesteś. Nie potrafię pracować bez tamtego Chrisa. Jest mi potrzebny.
Potrzebny do pracy i do życia… Nie wierzę, że to mówię, ale żałuję, że te dwa
lata wcześniej wyprowadziłam się z Miami. Po tym moje życie stało się kompletną
monotonią, a od kiedy pracuję z tobą, te stary dobre- niedobre czasy wracają.
Jesteśmy duetem, który oddzielnie nie istnieje. Po prostu tak musi być. Żyjemy
razem w symbiozie. No nie wiem jak ci to lepiej wytłumaczyć. Po prostu chcę
żeby było tak jak wcześniej. Rozumiesz?
-
Rozumiem.- kiwnąłem głową.- Ale… nie jestem do końca przekonany. Utwierdź mnie
w tym, że tak być powinno.- sam nie wiedziałem co mówiłem. Zgodziłem się przed
chwilą znów o nią zabiegać żeby być ignorowany? Kto normalny z zewnątrz się w
połapie w tej zakręconej znajomości? Jednak mnie też się to podoba.
Przyzwyczaiłem się do tego. Może faktycznie tak musi być.
-
Utwierdzić cię?- zamyśliła się.- No dobra. Pozwalam ci mówić do siebie Larcia,
ale tylko dzisiaj.- dopowiedziała szybko.
-
Serio?!- uradowałem się, a ona kiwnęła głową.- Larcia, Larcia, Larcia. Będę tak
mówił dziś cały czas! Larciaaaa! Laaarciaaaaa! L-A-R-C-I-A!!! LARCIA!- zaczęła
się śmiać.- Kto jest L? Kto jest A? Kto jest…
-
No przestań. Nie jesteś cheerleaderką.- walnęła mnie w ramię. Teraz wszystko
wróciło do normy. Poczułem ulgę.- I weź się ogarnij. Dziś pogrzeb. Masz
przynajmniej stwarzać pozory normalnego przy tych ludziach, rozumiano?
-
Tak jest, Larcia!- zasalutowałem.- Znaczy się… oczywiście.- zażartowałem, że
jestem poważny.- Nie, ale tak na serio. Jest mi przykro. Ja będę już leciał. No
chyba, że…- poruszałem śmiesznie brwiami.- Chcesz mi dać buziaka.- zrobiłem
dziubek.
-
Nie, nie chcę! Weź już wyjdź.
-
I tak będziesz moja.
-
Tak, tak wiem.- machnęła ręką. Chciałem już wyjść kiedy znów mnie zatrzymała.-
Chris?- podeszła.
-
Co?
-
Pokaż mi te ręce.- poprosiła. Podwinąłem rękawy koszuli żeby mogła się
napatrzeć na mnóstwo czerwonych kresek na moim ciele. Z każdą obejrzaną raną,
krzywiła się coraz bardziej. W końcu spojrzała się na mnie. W oczach miała
takie coś na kształt współczucia. Pokręciła głową. Zawahała się na chwilę, ale w końcu
przybliżyła się do mojego policzka i go pocałowała subtelnie. A ja poczułem się
jakby anioł brał mnie za rękę i ciągnął do nieba. Byłem taki szczęśliwy i
zszokowany jednocześnie.- Dziękuję za te zdjęcie. Żeby nie było, że nie
doceniam poświęcenia.- wyjaśniła swoje postępowanie.- A teraz spadaj, bo chcę
się przygotować. Z uśmiechem na twarzy od ucha do ucha oddelegowałem się do
swojej sypialni.
*Larra*
Dwie
godziny później pojechaliśmy wszyscy na pogrzeb. Zrobiliśmy wyjątek co do
zakazu opuszczania terenu posiadłości. Po mszy pojechaliśmy za karawanem na
cmentarz. Kiedy dotarliśmy na miejsce, zaczęło padać. Od samego patrzenia na
Schmidt’a robiło mi się smutno, ale tylko tyle. Nie widać było już gdzie są łzy
a gdzie deszcz. Wszystko zlało się ze sobą. Co on teraz musi czuć? Ale nigdy
dobrze nie będę o tym wiedzieć. To nie będzie osoba taka jak ja, która
wychowała się bez rodziny. Ja już się nie przekonam jak to jest stracić kogoś
bliskiego skoro nie miałam ich od samego początku. Pena i Sullivan stali obok
siebie ze spuszczonymi głowami. Mandez płakała i trzęsła się jednocześnie, a Logan próbował ją jakoś uspokoić. Martinez też roniła łzy w
chusteczkę, a Terence podniósł głowę do góry, a następnie zamknął oczy. Maslow
z założonymi rękoma patrzył co jakiś czas na zegarek. Bardzo mnie to
zaintrygowało. W końcu dyskretnie spojrzał gdzieś za mnie. Z ciekawości
odwróciłam się, aby spojrzeć na co tak patrzy. W naszym kierunku szła kobieta. Miała
na sobie czarny płaszczyk, który kontrastował z jej jasnymi blond włosami.
Chroniła je przed deszczem trzymając w ręce parasolkę. Nigdy wcześniej nie
widziałam jej na oczy, ale Maslow uśmiechnął się na sekundę gdy ją zobaczył.
Kobieta podeszła do niego i złapała go za rękę. Najwyraźniej to była jego
narzeczona Halston. Wyraz twarzy Maslow’a zrobił się łagodniejszy przy jej
obecności co dla mnie było dotąd niespotkane.
Kiedy
było już po wszystkim, musieliśmy zbierać się z powrotem do rezydencji. Szłam już
z Chrisem do samochodu kiedy coś mi się przypomniało. Kazałam mu zaczekać na
mnie w aucie, a sama rozejrzałam się za blondynką w czerni. Znalazłam ją jak
obejmowała się z Maslow’em. Ten natychmiast posłał mi gniewne spojrzenie.
-
Przepraszam? Przeszkadzam?- spytałam.
-
Tak.- powiedział Maslow.
-
Nie.- odpowiedziała kobieta w tym samym czasie co on.
-
Dzień dobry. Nazywam się Larra Lawson i prowadzę śledztwo w sprawie śmierci Pań
Schmidt.- wyciągnęłam rękę w jej stronę. Szybko ją uścisnęła.
-
Halston Sage. Narzeczona Jamesa.
-
Mogłabym porwać Panią na chwilę?- kiwnęła głową. Odeszłyśmy na bok.
-
To w czym mogę pomóc?- spytała słodkim głosikiem.
-
Czy w dniu tragedii rozmawiała Pani z Panem Jamesem przez telefon?
-
Tak, naturalnie. Dzwonimy do siebie codziennie. Strasznie za nim tęsknie. Kiedy
ta sprawa się wyjaśni? James naprawdę nie może wrócić do domu?
-
Niestety nie. A o której godzinie odbyła się rozmowa?
-
No nie pamiętam. Gdzieś tak pod wieczór jak zawsze. W okolicy osiemnastej.
James powiedział, że jeśli chcę się z nim zobaczyć to muszę zjawić się na
pogrzebie. Ale jakoś dziwnie krótko trwała ta rozmowa. Mniejsza o to.- machnęła
ręką.- A dlaczego Pani pyta?
-
Potrzebuję potwierdzenia alibi Pani narzeczonego.- wyjaśniłam.
-
Proszę mi wierzyć. James nie mógłby nikogo zabić. To najmilszy człowiek jakiego
znam. Kochany, ciepły, przyjazny…
-
To chyba my żyjemy w dwóch różnych światach, Pani Sage.- założyłam ręce.
Zmarszczyła brwi, a ja machnęłam ręką.- Wie Pani co? Niech Pani idzie do niego
i powie, że ma godzinę. Miałam dzisiaj i tak wszystkim powiedzieć. Śledztwo się
przedłuży, więc musze dać czas ludziom na ogarnięcie spraw.
-
Naprawdę?- uśmiechnęła się, a ja kiwnęłam głową.- Dziękuję.- odeszła biegnąc do
Maslow’a. Widziałam z daleka z jakim uśmiechem ten mężczyzna reaguje na tą
wiadomość i jak ją czule całuje. Musiałam im dać tę godzinę. Mandez musi iść do
apteki, reszta musi spakować więcej ubrań i tak dalej… Z zamyślenia wyrwał mnie
klakson. Przypomniało mi się, że Layne czeka na mnie. Pospiesznie wróciłam do
auta.
* Na razie mamy dość spokojnie, ale myślę, że nie przynudziłam ;) Jeśli chcecie wrażeń to czekajcie do kolejnego. Chris szczęściarz dostał buziaka :3 Czy Halston mówi prawdę czy może kryje narzeczonego? Konkretnie bd za tydzień, ponieważ detektywi dojdą do ważnego odkrycia :)
* Na razie mamy dość spokojnie, ale myślę, że nie przynudziłam ;) Jeśli chcecie wrażeń to czekajcie do kolejnego. Chris szczęściarz dostał buziaka :3 Czy Halston mówi prawdę czy może kryje narzeczonego? Konkretnie bd za tydzień, ponieważ detektywi dojdą do ważnego odkrycia :)