piątek, 26 września 2014

Rozdział XXVIII – I wstrząśnięty i zmieszany

Stałam jak ta sparaliżowana gdy Chris wygarniał mi co o mnie myśli. Zwykle nie biorę sobie do serca tego co mówią inni ludzie, bo mało mnie to obchodzi. Jednak pierwszy raz w życiu zwykłe słowa tak mocno mnie zabolały. Skończył. I co ja miałam teraz zrobić? Opieprzyć go za to co powiedział? Za to, że mówił... prawdę? Nie miałam sił ani słów, aby to skomentować, więc odwróciłam się na pięcie, żeby jak najszybciej znaleźć się w zacisznej sypialni. Z każdym krokiem robiło mi się coraz bardziej przykro. Czułam jak w moim gardle narasta wielka gula i lada moment zdradzę się ze swoimi prawdziwymi emocjami, więc pobiegłam. Wbiegłam szybko po schodach i trzasnęłam za sobą drzwiami. Rzuciłam się na łóżko. Nie potrafiłam opanować łez. To przyszło nagle jak burza.
Odgradzam od siebie ludzi, bo boję się, że zrobią mi krzywdę tak jak moi rodzice. Jestem sama, bo tak jest mi bezpiecznie. Nie okazuje uczuć, bo mi ich nikt nie okazywał, a zresztą... nie wiem jak to się robi. Nie potrafię chyba. Otarłam łzę z policzka. Jeśli płaczę to raczej mam jakieś uczucia. Rzuciłam się na łóżko i skuliłam ściskając poduszkę. Najgorsze jest to, że nie mogę zaprzeczyć lub wygarnąć, że nikt nie ma racji. Patrząc na to z boku w zupełności rozumiem Chrisa, ale sama nie wiem co z tym zrobić. Muszę poważnie zastanowić się nad tym co zrobić. Zmienić jakoś swoje życie. Być może zmienić i siebie…


*Christopher*


Siedziałem w krzakach zastanawiając się nad działaniem. Co chce zrobić takiego Terence skoro chce, aby Kayden zatrzymał wszystkich jutro w domu do godziny ósmej. To znaczy, że muszę wcześniej położyć się spać żeby móc wstać o świcie i to sprawdzić. Na miejscu Sullivana nie zgodziłbym się na taki pomysł. Poczekałem jeszcze trochę czasu aż ogrodnik opuści szopę. Dopiero wtedy wyjdę z ukrycia i zobaczę co da się zrobić. Głęboko nad tym myślałem gdy kucałem tak na ziemi aż nagle podskoczyłem ze strachu gdy usłyszałem ten głos…
- Od załatwiania potrzeb fizjologicznych są toalety.- zaśmiał się Maslow.
- To nie jest tak jak to Panu wygląda.- podniosłem się.
- Śledzi Pan kogoś? Rozumiem.
- Co Pan w ogóle tu robi?- spytałem strzepując liście, które spadły mi na ramię.
- Spacerowałem, bo powoli wariowałem. Nie wiem co mam ze sobą zrobić. Chciałbym wrócić najlepiej do domu i wyjaśnić kilka spraw.- rozmarzył się patrząc w niebo. Po chwili wrócił myślami na ziemię.- Powinien Pan wracać do domu. Już prawie czwarta. Zraszacze mogą Pana zaskoczyć.
- Nie za wcześnie? Myślałem, że włączają się pod wieczór.
- A to już sam nie wiem. Wczoraj tu byłem o podobnej godzinie to były włączone.- wzruszył ramionami. Przyjrzałem mu się uważnie. Jego zachowanie było… inne. Takie mniej wredne. Może ma dziś dobry dzień. Kto wie? Dla mnie to na pewno nie jest dobry dzień. Ostatnio to w ogóle ich nie mam.
- Przepraszam, ale muszę już iść.- wyminąłem go. Garniak to ma wyczucie czasu kiedy uderzyć.

Musiałem powiedzieć mojej partnerce o zamierzeniach lokaja. Jednak w tej sytuacji trochę to głupie. Najpierw z moich ust padło kilka gorzkich słów, a teraz mam niby jej o tym powiedzieć? Nie mogę znów pracować nad czymś sam. To praca zespołowa. Pomyślałem żeby odłożyć sprawy osobiste na bok i zacząć myśleć jak ona, o pracy. Pójdę tam jak gdyby nic, sprawdzę jak się ma pod pretekstem sprawy Brown’a. W sumie to nie pretekst, ale tak jakoś wyszło. No bo co może się stać? Wiem jaka jest Larra. Na pewno podejdzie do tego profesjonalnie.
Zapukałem do jej drzwi, a następnie pozwoliłem sobie wejść. Leżała na łóżku plecami do mnie. Gdy usłyszała, że wchodzę, zaczęła poprawiać to i owo.
- Ktoś wchodzi do mnie pukając, ale nie oczekując zgody. To musisz być ty, Layne.- podniosła się. Miała trochę rozmazany makijaż. Chyba płakała. Ale czy na pewno? Podszedłem bliżej. Była lekko zapuchnięta. Na pewno płakała. Zrobiło mi się głupio. Jednakże nie chciałem jej wypominać tego, że widzę co się działo.
- Muszę ci coś powiedzieć. Chodzi o Terence’a.
- O tego starucha?- wyglądała na zaskoczoną. Opowiedziałem jej wszystko co słyszałem w ogrodzie.- Nie spodziewałam się po służbie takiego czegoś.- podsumowała.- Nawet nie umiem tego teraz określić. Nie mam głowy. Przepraszam. Pomyśl nad tym, a potem mi powiesz co wymyśliłeś.
- Chodzi o to co ci powiedziałem?- odważyłem się spytać. Przysiadłem się.- Sorry, trochę mnie poniosło.
- Mówiłeś tylko co myślałeś. Nikt ci tego nie zabroni.- po tych słowach zapadła cisza. Opuściliśmy głowy. Czułem się niezręcznie, trochę też winny z zaistniałej sytuacji. Ja i ten mój nieposkromiony jęzor.- Chris?- od razu podniosłem głowę. Znajdowała się tak blisko mnie. Siedziała po turecku przy mnie. Okręciłem się na bok żeby było wygodniej. Spojrzała mi prosto w oczy. Następnym ruchem mnie mocno zaskoczyła. Podniosła ręce i przyłożyła je do mojej twarzy. Dobrze, że miała dłonie na moich policzkach, bo pewnie dostałem takich wypieków, że wolałbym, aby ich nie oglądała.- Co czujesz?- spytała.
- Szczerze?- miałem jej powiedzieć, że serce mi się do niej wyrywa, cały się topię pod wpływem jej dotyku… Jak lód śmietankowy dotknięty rozgrzanym metalem.- Trochę tu gorąco…
- A myślałam, że zamienię cię w kostkę lodu, bo taka jestem zimna. A nie chcę żebyś nadal tak myślał.- nie wiedziałem do czego ona zmierza, ale bardzo chciałem to wiedzieć. Czułem, że coś się wydarzy, coś przełomowego. Może powinienem oczekiwać jakiegoś zaskoczenia, doznania pewnego rodzaju szoku.- Myślałam trochę nad tym co mi powiedziałeś i muszę przyznać ci rację. Może ci się wydaje, że jestem jaka jestem, ale pod tą powłoką lodu kryję się prawdziwa ja. Może nigdy jej nie poznałeś, bo też ja na to nie pozwalałam. Sama sobie nie chciałam na to nawet pozwolić…- opuściła ręce z mojej twarzy.- Zdałam sobie sprawę, że pomimo tego, że jesteś moim kolegą z pracy, pomocnym a zarazem denerwującym to jesteś też najbliższą osobą w moim życiu. Ty też jesteś jaki jesteś i to też powinnam zaakceptować tak samo jak ty mnie. Dlatego chciałam ci powiedzieć, że jesteś moim przyjacielem. Na swój sposób, ale...- urwała na chwilę zbierając słowa.- Prócz ciebie nie mam nikogo. Przyjaciele?- wyciągnęła dłoń.
Trochę potrwało zanim te wszystkie informacje do mnie doszły. Byłem wstrząśnięty, nie zmieszany. Sorry, poprawka. Byłem i wstrząśnięty i zmieszany. W mojej głowie narastał chaos, nieokiełznane myśli. Tak myślałem, że gdy jej powiem kilka gorzkich słów to coś sobie przemyśli, ale teraz… dziura. Nie wiem jak to opisać. Patrzyłem na jej rękę jak na okaz rzadkiego gatunku jednak nie zachwycając się nim tylko bacznie obserwując. No i co ja miałem zrobić? Chyba utknąłem…
- Przyjaciele.- uścisnąłem jej rękę, a ona szczęśliwa jeszcze mnie przytuliła na koniec. Brawo, Christopherze Layne. Zostałeś w friendzonie z kobietą twojego życia. Możesz być z siebie dumny… Kurcze, nie o to mi chodziło. Już nie potrafiłem się cieszyć z tego, że rzuciła się na mnie z objęciem. Wymusiłem tylko uśmiech na swojej twarzy. Miałem ochotę przyłożyć sobie po mordzie.


*Larra*


Wstałam następnego dnia wypoczęta jak nigdy. Chyba pierwszy raz w tym domu przydarzyło mi się wyspać. Czułam… takie szczęście. Szczęście znikąd. Odwinęłam firany z okna, a następnie żaluzje. Na dworze było jeszcze ciemno. Nic dziwnego, godzina piąta trzydzieści. Trzeba sprawdzić co kombinuje Terence, bo to co powiedział mi wczoraj Layne trochę mnie zaintrygowało. Jeszcze wieczorem miałam okazję o tym pomyśleć. Do szóstej zdążyłam po krótce się przygotować do szpiegowania lokaja. Byłam przystosowana do szybkich przygotowań, dlatego też nigdy nie spóźniłam się do pracy. Punkt szósta Layne przyszedł do mojego pokoju. Bez słowa usiadł na krześle i schował twarz w dłoniach.
- Niech zgadnę. Nie wyspałeś się?- spytałam.
- Brawo. Rozwiązałaś zagadkę. W sumie też nie mogłem spać.
- Dlaczego?- gdy o to zapytałam, spoważniał. Udał, że tego nie słyszał.
- Idziemy?- podniósł się ociężale. Przytaknęłam i wyszliśmy na zewnątrz.
Po cichu wymsknęliśmy się z rezydencji i poszliśmy za dom szukając jakiejś dobrej kryjówki. Chris polecił mi krzaki niedaleko szopy Sullivana. Chcieliśmy się tam wybrać gdy nagle zauważyliśmy jak Brown wychodzi do ogrodu. Trzymał przerzucony na plecach płócienny worek. Zbliżał się do ogrodzenia. Przerzucił go przez płot, a następnie sam przeszedł przez niego. Cud, że się w ogóle wdrapał.
- Po co on idzie do lasu?- spytałam mojego partnera. Ten nie odpowiedział. Chcieliśmy już ruszyć za nim żeby zdążyć podążyć jego śladem kiedy pojawił się na zewnątrz Sullivan. Włączył wszystkie zraszacze. Pomaszerował do szopy i wyjął z niej kosiarkę z pełnym koszem skoszonej trawy. Zaczął ją rozsypywać po wszystkich ścieżkach. Po kilkunastu minutach wszystkie dróżki pokryte były zielonym dywanem. Nie było można normalnie przejść. W dodatku ogrodnik wziął konewkę i podlał trawę na ścieżkach.
- Sprytne, bardzo sprytne.- powiedział Layne.- Tu już nie chodzi o to żeby w ogóle wszystkich uziemić tylko o to, że gdyby ktoś się jednak odważył to ślady butów zostaną na ziemi. Będą wiedzieć, że ktoś sobie chodził po ogrodzie patrząc wtedy na brudne obuwie. Nie będzie nikt miał wyboru. Przejdzie tą ścieżką, bo nie będzie chciał zostać zmoczony.
- Ale jak się teraz przedostaniemy niepostrzeżeni na drugi koniec ogrodu, w dodatku nie zmoczeni?- spytałam. Cieszyłam się przynajmniej z tego, że od tej strony domu nie było włączonych zraszaczy.
- Nikt mnie w chuja nie będzie robił.- podniósł się.- Chodź. Przejdziemy tędy przez ogrodzenie dzielące rezydencję od domu Peny, a potem przedostaniemy się na zewnątrz i naokoło dojdziemy do lasu.- mówił te słowa z poważnym wyrazem twarzy. Był jakiś taki inny. Nie miałam czasu się nad tym teraz zastanawiać. Szybko zgodziłam się na tę propozycję. Niepostrzeżeni opuściliśmy teren rezydencji…






* No i jak Wam się podobało? Jak skomentujecie położenie Chrisa? Co wyniknie z wycieczki po lesie? Zachęcam do komentowania :) Do kolejnego :*





piątek, 19 września 2014

Rozdział XXVII - Zabiłem go

Powoli docierało do mnie wyznanie Hendersona. Co to znaczy, że jest odpowiedzialny za śmierć innej osoby? Do tego zaakcentował słowo osoby. To już nie było zwykłe zwierzę. To nie była mysz, ani kot, a nawet niedźwiedź gigant. Miał na myśli człowieka. Patrzył się na mnie oczekując, że coś powiem, ale nie zrobiłem tego. Do sypialni znów ktoś zapukał. To była Larra.
- Dlaczego nie idziecie na śniadanie? Czy wszystko gra?- zapadła cisza. Zamknęła za sobą drzwi.- No dobra. Co jest grane?
- Zabiłem go.- powiedział przybity Henderson.- Zabiłem Pana Schmidt’a.
- Co?! Ale jak to? Przecież on zmarł na zawał.- zmarszczyła brwi.
- Przeze mnie go dostał. Chciałem mu w końcu powiedzieć prawdę. Nie mogłem dłużej trzymać tego w sobie. Zjadały mnie wyrzuty sumienia. Tamtego dnia zapukałem do jego gabinetu. Siedział wtedy przy biurku. Był i tak przybity. Myślał nad czymś głęboko. Zapytałem go co robi. Odpowiedział, że wprowadza zmiany do testamentu. Za godzinę przyjedzie notariusz i zabierze go od niego. Pamiętam to do dziś: Nie mogłem zapomnieć, że przecież mam syna. Nadal kochał Kendalla. Trzymał w ręce te pióro, które dostał od Amandy na urodziny…- staliśmy nieruchomo i nie odzywaliśmy się. Pozwoliliśmy mu ciągle mówić.- I wtedy zapytał się co go do mnie sprowadza. Zebrałem się w sobie i wyznałem, że przyłapałem jego żonę z Maslow’em w jednym łóżku. Najpierw był spokojny, dopiero później wpadł w szał. I nagle coś zaczęło się z nim dziać. Dostał zawału, a ja nie wiedziałem co mam zrobić. Widziałem jak ostatnimi siłami przycisnął pióro do papieru i coś napisał… jakieś dwa krótkie znaki, a potem spadł z krzesła na podłogę. A może więcej? Nie pamiętam, ale tak już został. Chciałem wezwać pomoc, ale bałem się, że ktoś może mnie oskarżyć o to, że coś mu zrobiłem. Po prostu spanikowałem, a potem uciekłem jak tchórz. Nigdy sobie nie wybaczę tego, że to stało się przede mną. Ja go zabiłem.- schował twarzy w dłoniach.
- To nie jest Pana wina.- powiedziałem sam nie będąc pewien czy mówię prawdę.
- Może żyłby nadal gdyby nie moja głupota!- trzęsły mu się ręce z nerwów.- Pójdę do więzienia?
- Nie.
- Tak.- powiedziałem w tej samej chwili kiedy Larra zaprzeczyła.- Pracowałem kiedyś w policji i…
- W policji?- przerwała mi.- Byłeś rysownikiem.
- Nie zmienia to faktu, że nie kłamię mówiąc, że pracowałem na posterunku policji. Każdy jakoś zaczyna.- nie musiała mu tego mówić, bo zrobiło mi się trochę głupio.- Według prawa osoba, która nie udzieliła pomocy jest karana. Tylko nie pamiętam w jaki sposób.
- Layne, pozwól na chwilę.- złapała mnie za nadgarstek i wyprowadziła na korytarz.- Zwariowałeś? Chcesz na siłę wpakować go za kratki?- szepnęła.
- Czyli mamy udawać, że nic się nie stało?- uniosłem brwi.
- Słuchaj… Gdyby Henderson widział jakby jakieś auto przejechało kobietę na drodze i wtedy uciekł to może tak, ale Schmidt i tak był chory. To było nieuniknione.
- Czy ty w ogóle słyszysz co ty mówisz?- nie mogłem w to uwierzyć, że go broni.- Ma żyć bezkarnie?
- Chris, czy nie mamy dość kłopotów? Chcesz tutaj jeszcze raz gościć policjantów? Bo ja nie. Wiemy o tym tylko on i my. Przecież to mógł być zbieg okoliczności. Logana mogło tam nie być, a on mógł dostać zawału. Naprawdę chcesz wchodzić w kolejną sprawę? Albo ostatecznie zeznawać przed Sądem jako świadek, że przyznał się do winy? Uznajmy, że nic wielkiego się nie stało i zapomnijmy o tym.
- Nie jestem przekonany. Zawsze mówiłaś mądrze i popierałem twoje wybory, ale teraz nie jestem pewien. Nie podoba mi się to.
- Jak chcesz…- nagle ścisnęła mnie za rękę. Od razu zrobiło mi się goręcej.- To twoja decyzja.- po tych słowach puściła moją dłoń. Odwróciła się i powoli zaczęła odchodzić. No nie wiem co mnie podkusiło.
- Czekaj!- zawołałem. Znów na mnie spojrzała.- No dobrze. Niech będzie tak jak mówisz. Ale… potrzymaj mnie tak za rękę jeszcze raz.
- Jesteś niemożliwy.- uśmiechnęła się kręcąc głową. Ona wiedziała jak wykorzystać moje słabości przeciwko mnie i tym razem też to zrobiła. Wiem o tym. Wróciłem do Hendersona.
- Więc co ze mną będzie?- spytał.
- Zapominamy o wszystkim, nikt więcej o tym nie wie. Nie zrobił Pan nic złego, nie dopełnił się przestępstwa. Wracamy do normalnego życia. Ok?- wyciągnąłem rękę na znak przypieczętowania słów. Uścisnął ją dość mocno. Następnie wyszedłem na śniadanie.

Po śniadaniu wyszedłem z Larrą do ogrodu żeby powiedzieć jej o wszystkim co rano usłyszałem od Hendersona. Z zafascynowaniem wsłuchała się w każde me słowo. Po drodze wydało się, że złamałem zakaz, ale nie była tym szczególnie dotknięta. Jednak ostatecznie scenę z niedźwiedziem zostawiłem dla siebie.
- Logan poszukuje skarbu rodziny Schmidt?- podsumowała.- A mi się dzisiaj śnili piraci…- rozmarzyła się.
- Johnny Depp.- wyszczerzyłem się.- Sny czasem się spełniają, ale może nie w tym sensie co trzeba.
- Tiaaa.- wyjęła telefon z kieszeni i zaczęła coś przeglądać.
- Co tam oglądasz?
- Patrzę jeszcze raz na zdjęcie testamentu, który mi wysłałeś.- odpowiedziałam.- Niby wszystko jest, ale coś mi się nie zgadza. Jest napisane czarno na białych, ale mam takie głupie przeczucie…
- Że te śledztwo nie wiąże ze sobą tylko motywu pieniędzy?- próbowałem strzelać. Gdy to powiedziałem, ożywiła się podnosząc na mnie wzrok. Zabłysły jej oczy. Tak. Dobrze trafiłem. Jestem przecież taki mądry.
- Tak dokładnie.- schowała z powrotem komórkę.- A wiesz jak się czuję? Czuję się jak matka, która ma gromadkę dzieci. Próbuje zgadnąć, które dziecko zjadło ciasto, ale żadne nie chce się przyznać.
- Oryginalne porównanie. Ja mogę zostać tatusiem.- zażartowałem.
- Ta matka sama wychowuje dzieci.- podniosła się z ławki.
- Oj, na żartach się nie znasz. Wiesz co? Zachowujesz się jak zimna…- szybko ugryzłem się z język żeby nie powiedzieć za dużo. Larra wróciła się z podejrzanym wzrokiem. Podeszła bliżej powodując, że jej twarz znajdowała się niebezpiecznie blisko mojej twarzy. No teraz to raczej poczułem narastające uczucie gorąca. Przełknąłem ledwo ślinę, bo zaschło mi w gardle.
- No dokończ.- jej głębokie spojrzenie kuło mnie w oczy. Mogłaby być jedyną osobą, która zabija spojrzeniem. Byłem wtedy pewien, że doskonale wiedziała co miałem na myśli, ale czekała aż sam to powiem. Powiedzieć czy nie powiedzieć? Nie stchórzę. Co może mi zrobić jeśli jej wygarnę? Najwyżej pokłóci się ze mną albo pociągnie mi z liścia. Nigdy nie była moja, więc nic nie traciłem na tym, bo nie mogłem jej stracić.
- Jesteś zimną suką.- odważyłem się i bezpiecznie powolnym krokiem odsunąłem się, aby odzyskać sferę intymną. Ona tylko uniosła jedną brew i patrzyła na mnie nie odzywając się.- Tak, dobrze słyszałaś. Nie wiem co ja ci zrobiłem i ci wszyscy ludzie, ale jesteś zimna. Ten chłód przeszył cię do szpiku kości. Tak, masz jednak serce z lodu. Zmroził wszystkie twoje uczucia powodując, że jesteś człowiekiem pustym od wewnątrz. W środku nie ma nic co ludzkie. Jakbyś chodziła po tym świecie nie wiedząc co robisz i czego chcesz. Jesteś ty i tylko ty, sama dla siebie. Indywidualistka, samowystarczalna, nigdy nie potrzebowała pomocy, bo zawsze sama lepiej wszystko wiedziała. Alfa i omega. Stoisz na małej krze lodu, a wokół ciebie lodowata woda. Tam niedaleko jest i moja kra, ale na nią pada słońce. I nie chcesz na nią przeskoczyć. Jesteś otoczona własnym murem. Nikt nie może cię dotknąć, okazać człowieczeństwa. Bronisz się, uciekasz, odsuwasz, stawiasz okoniem. Być może gdybym leżał obok ciebie, czułbym jakbym leżał na bloku lodu. Nikt tego nie lubi. Ale ja jestem tym głupim, któremu to nie przeszkadza. Może ja bym go roztopił. Ale szkoda, że nie umiałaś tego docenić…- skończyłem mówić to co tłamsiło się we mnie od jakiegoś czasu. Miałem się po tym poczuć lepiej, bo zrzuciłem z siebie ten balast. Nie czułem tego. Było jeszcze gorzej. Poczułem się jakby winny.
Spodziewałem się, że będzie tak jak zawsze. Odpyskuje mi i nawrzeszczy. Powie, że jestem kretynem i mnie spławi. Ale ona stała tak nieruchomo jak przedtem tylko z innym spojrzeniem. Było w nim coś innego, coś co mnie niepokoiło. Zadrżała jej warga, po czym bez słowa odwróciła się na pięcie i marszem zaczęła wracać do domu. Im dalej była ode mnie tym szybciej zaczęła iść aż w końcu ruszyła w bieg. I to jak biegnie, jak ucieka oddalając się, zabolało mnie.

Nie wiedziałem co mam teraz zrobić. Biec za nią czy zostawić ją samą. Czy nadejdzie dzień, w którym nasze relacje się ułożą? Już nie chodzi o to żebyśmy byli razem, ale ostatnio nieustannie się o coś sprzeczamy. Nie mam pojęcia skąd to się nawet bierze, bo nie ma to nic związanego ze śledztwem. Spięcie charakterów? Obejrzałem się do tyłu. Nie zauważyłem wcześniej jak Sullivan przycinał wcześniej żywopłot. Gdy zobaczył, że jego obserwuję, przerwał czynność i podszedł do mnie.
- Witam ponownie.- przywitał się.- Współczuję Panu.
- Słyszał Pan?- spytałem ożywiony.
- Tak trochę... Co jakieś słowo.- wzruszył ramionami.
- Nie wiem czy dobrze zrobiłem.- powoli zacząłem żałować tamtych słów.
- Szczerze? Więcej Pan zyskał niż stracił. Pamięta Pan jak rozmawialiśmy o kobietach zanim… Amanda jeszcze żyła? A głównie o tym żeby walczyć o miłość?
- Oczywiście, że pamiętam.- kiwnąłem głową.- Ale ja już próbowałem wszystkiego. Byłem dobry, byłem zły… Otwarty i nieprzystępny… Dowcipny i poważny… Kłamałem i byłem szczery… Chciałem być pomocny albo ją olewałem.
- A no to rzeczywiście sprawa jest ciężka.- podrapał się po głowie.
- Dlaczego Pan o tym ze mną rozmawia?
- Bo Pana rozumiem.- odpowiedział.- Ja starałem się o serce Amandy dwa lata. Próbowałem tak jak Pan wszystkich sposobów, ale każdy dawał zerowe rezultaty.
- To jak to się stało, że Pana pokochała?
- Nie wiem. Po prostu pewnego dnia sama do mnie przyszła. Czy umiem to wytłumaczyć? Nie umiem, ale się cieszyłem. Cieszę do dziś… Nie mówię Panu tego, aby dawać pustą nadzieję. Żeby nie było potem, że się Pan znów zawiódł, tym razem przeze mnie.
- Kayden!- wystraszyłem się, bo od tyłu zaskoczył nas Brown.
- Czego Ter?- spytał.
- Potrzebuję twojej pomocy.- wymienili się dziwnymi spojrzeniami. Ogrodnik przeprosił mnie i dał się poprowadzić lokajowi do szopy Sullivana. Miałem mieszane uczucia widząc tę scenę, ale czułem, że muszę się temu przyjrzeć. Po cichu podszedł do szopy od drugiej strony. Stanąłem blisko okna żeby wyłapać jakieś dźwięki.
- Pamiętasz to o co cię prosiłem cztery dni temu?- spytał go Terence.- Zapomnij o tym. Mam nowy plan.
- Ale o co ci chodzi?
- Może później ci powiem. Potrzebuję twoich narzędzi.
- Mogę wiedzieć w co ty się znowu pakujesz, Terence?- zmartwił się Kayden.
- Powinieneś raczej spytać co rozwieje wszystkie moje problemy. Mam do ciebie prośbę, bo z ciebie dobry chłopak. Można ci ufać. Dopilnuj, aby jutro do godziny ósmej rano nikt nie wyszedł z domu. Zatrzymaj każdego w środku.
- Co ty wygadujesz?!
- Dzięki za narzędzia. Przepraszam cię młody, ale teraz nie mam czasu.- szybko schowałem się za krzakami. Obserwowałem z bezpiecznego miejsca jak Terence taszczy wielką torbę i wchodzi do domu od wejścia gospodarczego. O co tutaj chodzi?






* Jak myślicie? Logan jest winny czy niewinny? I co myślicie o rozmowie Larry i Chrisa? I co planuje takiego Terence?
A ja leżę i umieram. Choroba mnie wykańcza :( To już 27 rozdział. Czy zdajecie sobie sprawę z tego, że jeszcze 10 rozdziałów i koniec?

Do kolejnego piątku :* Obyście Wy nie chorowali ;)


piątek, 12 września 2014

Rozdział XXVI - Zamknijcie się!

Szybko doszedłem do sypialni Hendersona. Maslow złapał go mocno za kołnierzyk koszuli i potrząsał jak grzechotką. Zaciskał zęby ze złości. Logan za to próbował się bronić, ale nie miał tyle siły co opętany nienawiścią inwestor. Wszedłem między nimi, aby ich rozdzielić, jednak Maslow warknął, że to nie moja sprawa i pchnął mnie na bok. Na szczęście w pokoju pojawił się Pena i razem zainterweniowaliśmy. Odciągnęliśmy Maslow’a od Hendersona, który przestraszony opadł na łóżko łapiąc się za gardło. Miał cały wymiętolony kołnierzyk. Pena pilnował żeby szatyn nie podniósł się z krzesła. Był w końcu trenerem, miał wystarczająco siły na okiełznanie bulwersji Maslow’a.
- Czemu jej to powiedziałeś?!- wrzasnął na bruneta, który jeszcze dochodził do siebie po tym co się stało.- Czemu kurwa? To nie twoja sprawa!
- Ta kobieta siedzi w domu i czeka na ciebie nie wiedząc, że ją zdradzałeś. Dobrze ci tak, że cię zostawiła. Należało ci się pajacu! Nie będę siedział już cicho, już nie. Teraz to ja cię zniszczę.
- Osz ty!- chciał się podnieść, ale Pena go zatrzymał. Miał w sobie dużo siły.
- Niech Pan go nie prowokuje.- zwróciłem się do Hendersona.
- Niech każdy się dowie, że sypiałeś z matką Kendalla i to nie były tylko zwykłe wymysły. To działo się naprawdę. Raz ich przyłapałem!- spojrzał na mnie. Miał minę jakby był zadowolony z siebie, że to ogłasza.- Nie będę siedział już cicho, o nie…
- Co tu się dzieje?- zjawiła się znikąd Larra.- Cały dom postawił się na nogi.
- Larra, wyprowadź Schmidt’a. On nie może się niczego dowiedzieć. Potem ci to wytłumaczę.- zdezorientowana kiwnęła tylko głową i wyszła. Przecież gdyby Kendall się o tym dowiedział, nie zniósł by tego. Trzeba będzie przed nim to zataić.
- Zamilcz już!-zagroził mu jeszcze raz Maslow widząc zdeterminowanie oraz pewność wymalowaną na twarzy Logana.
- Nawet nie wiesz jak mnie cieszy teraz ten strach, który aż promieniuje od ciebie. Rolę się odmieniły. Otóż proszę Państwa, macie do czynienia z człowiekiem, który uprawiał seks z pięćdziesięcioletnią kobietą, aby wpłynąć na decyzję męża na przyznanie go na stanowisko zastępcy.
- Zazdrosny jesteś, co?- warknął.- Mścisz się, bo dłużej tam pracowałeś. Ciebie lepiej znał. Widziałem twoje rozczarowanie gdy się dowiedziałeś, że to ja dostałem awans, bydlaku!
- No i co z tego?!- wywrócił oczyma.
- To ty ją zabiłeś!- spojrzał teraz na mnie.- To Logan zabił Schmidt’ową! Nie mam już czego ukrywać. On to zrobił! Z zemsty! Kochana Pani Schmidt, która piekła mu ciasta postawiła się przeciwko niemu. Postawiła swój głos na mnie i przez to ja dostałem to stanowisko. Najpierw ją podtruwał, a kiedy to nie przyniosło szybkiego rezultatu, zabił ją nożem!
- Ty chuju! Czemu kłamiesz?!
- Nie kłamię!-zaprzeczył.- Taka jest prawda! Zamknijcie go za kratkami!
- Nie wierzcie mu!- oboje zaczęli się przekrzykiwać, a w mojej głowie powstał chaos. Do tego głowa mi pękała od tych krzyków i kiedy tak się darli ze sobą, nie wytrzymałem.
- ZAMKNIJCIE SIĘ!- aż podskoczyli na swoich miejscach i spojrzeli się na mnie jak na kosmitę. Spojrzałem na Carlosa.- Niech Pan wyprowadzi Maslow’a na zewnątrz. Tych Panów trzeba odseparować.- tak też zrobił. Inwestor gdy wychodził dał znak brunetowi. Przeciął palcem swoje gardło. Jednak Henderson tym razem się go nie wystraszył.


*Larra*

Spacerowałam ze Schmidt’em po ogrodzie wymyślając tematy do rozmowy, aby odciągnąć go jak najdłużej od tego co działo się w domu. Na szczęście nie miał mi tego za złe. Akurat potrzebował znów z kimś porozmawiać. Nawet raz się uśmiechnął. Dawno nie widziałam go z takim uśmiechem. Cały czas miał grobową twarz, a teraz był jakiś przebłysk. To był dobry znak albo mała chwilka spowodowana zwykłym żartem. No i chyba to drugie, ponieważ potem znów spochmurniał. Nagle usłyszeliśmy donośne Zamknijcie się. Noo, Layne się musiał popisać swoją skalą głosu. Trochę to wyprowadziło Schmidt’a z równowagi. Chciał wracać do domu, więc musiałam coś zrobić. Udałam, że się potknęłam i gdy się odwrócił, szybko położyłam się na trawie w skomplikowanej pozycji.
- Aua!- udałam, że próbuję się podciągnąć. On odwrócił głowę by spojrzeć co się dzieje.
- Nic Pani nie jest?- podszedł szybko do mnie.- Co się stało?
- Potknęłam się o kamień i upadłam. Źle stanęłam i boli.- skrzywiłam się. Byłam pod wrażeniem swoich talentów aktorskich.- Tsss…-syknęłam gdy dotknęłam swojej kostki.
- Może jest zwichnięta albo skręcona. No nie wiem, nie jestem lekarzem.- podrapał się po głowie zamartwiając.
- Nie chyba nie… Niech mi Pan pomoże wstać to się przekonamy.- złapał mnie za ręce i podciągnął do góry.- Chyba wszystko jest w porządku. Poboli, ale przejdzie.
- Ooo proszę!- niespodziewanie w ogrodzie pojawił się Maslow w towarzystwie Peny.- Schmidt podrywa Panią Lawson.- te słowa na wylot były przesiąknięte ironią, ale również i zdenerwowaniem.
- Co cię ugryzło?- spytał go blondyn.
- Nie chcesz wiedzieć.- zmroził go spojrzeniem.

Staliśmy tak w niezręcznej atmosferze kiedy pod bramę podjechało srebrne Volvo. Cała nasza czwórka patrzyła się w tamtą stronę. Maslow’owi na widok auta opadła szczęka. Odłączył się od nas i skierował w stronę bramy. Z auta wysiadła jego narzeczona. Miała na sobie białą sukienkę mimo, że niebawem październik. Stukała swoimi czarnymi szpilkami i podeszła do bramy. Z bezpiecznej odległości przyglądałam się im.
- Halston… wejdziesz?- spytał.
- Przecież mi nie wolno.- odpowiedziała sucho.- A nawet jeśli by ktoś mnie zaprosił i tak bym nie weszła. Tu też jest dobrze.- założyła ręce. Mężczyzna wysunął rękę przez ogrodzenie żeby móc ją dotknąć, ale ona się odsunęła.
- Przepraszam.- spuścił głowę.- Nie ma już sensu udawanie, że do niczego nie doszło. Tak mi przykro. Tak mi z tym źle. Żałuję tego…- był teraz tym prawdziwym Maslow’em.
- Co się stało to się nie odstanie.- mówiła spokojnie. Nie chciała chyba robić scen. Ja też nie widziałam w tym sensu.
- Ale musisz wiedzieć, że kocham tylko ciebie. Tamto nic nie znaczyło. Robiłem to dla nas, żeby nam się potem lepiej żyło.
- Proszę cię. –przerwała mu.- Nie mów mi, że zrobiłeś to dla mnie, bo to brzmi paradoksalnie. Zdradziłeś mnie. Ten fakt się liczy. A z kim, jak i dlaczego to już sobie daruj. Dowiedziałam się o twoim drugim życiu. Ja cię w ogóle nie poznaje. Po co to robisz? Po co udajesz kogoś kim nie jesteś?- nie odpowiedział na te pytanie. Zapadła cisza.
- Proszę, wybacz mi.
- Nie, James. Ne chcę być z takim człowiekiem jak ty.- pokręciła głową.- Przyjechałam, aby ci powiedzieć, że to koniec. Nie dzwoń, nie pisz… Zabrałam swoje rzeczy z twojego mieszkania. Wróciłam do swojego. Tu masz klucze i zabieraj pierścionek.- wręczyła mu przedmioty przez szparę w mosiężnej bramie. Gdy brał od niej klucze, przytrzymał na dłużej jej rękę. Po chwili ją puścił. Halston odeszła bez słowa. Maslow też już się poddał. Gdy odjechała, oparł się plecami o bramę. Stał tak jakiś czas zamyślony. Dotarło do mnie po chwili, że Peny i Schmidt’a już nie było przy mnie. Widziałam jak wracają do środka. Też chciałam to zrobić, ale coś kazało mi pogadać z Maslow’em nawet jeśli miałby się na mnie teraz wydrzeć.
Podeszłam bliżej. Nie zareagował. Przybrałam taką samą pozycję jak on. Oparłam się o bramę. Szatyn bawił się kluczami od mieszkania. Nie wiedziałam jak się odezwać i czy w ogóle to robić. Jednak długo nad tym nie myślałam, bo on mnie ubiegł.
- Jestem idiotą… skończonym kretynem.- wyznał pod nosem.
- To niestety prawda.- potwierdziłam.- Nie będę Pana oszukiwać.
- Wszystko już stracone.- spojrzał w niebo.
- Widziałam jak patrzy na Pana gdy trzymał ją Pan za rękę. Nadal Pana kocha. Myślę, że gdy się Pan zmieni to może wrócić do Pana i przebaczyć.
- To nie ma sensu. Na wszystko jest już za późno. A to wszystko moja wina.- powiedział. No nie wierzę. O czym ja rozmawiam z tym człowiekiem. O sprawach sercowych z mężczyzną, o którym do niedawna myślałam, że nie ma serca?
- Nigdy nie jest za późno na zmiany.- wymusiłam uśmiech.
- A niech mnie Pani zostawi w spokoju!- burknął i poszedł przed siebie. Patrzyłam na niego tylko z politowaniem, odprowadzałam go tym wzrokiem do rezydencji.


*Christopher*

Po tym jak Maslow opuścił sypialnię Hendersona, zapadła cisza. Nie wiedziałem co mam myśleć. Czy on mówił prawdę? Logan zabił Panią Schmidt czy powiedział to specjalnie pod wpływem złości. Nawet jeśli to oznajmił to z dość dobrym motywem. Przypatrywałem mu się uważnie. W końcu zauważył, że mu się przyglądał i poczuł się wyraźnie zmieszany. Wyprostował się.
- Wierzy mu Pan?- spytał.
- Ja już nie wiem w co mam wierzyć. Ponadto brzmiało to dość przekonywująco…
- Ale to nieprawda!- oburzył się.- Mści się jak zawsze.
- Tak samo jak Pan.- dodałem.
- Dlaczego ja zawsze muszę być najczęściej o coś podejrzany?-ktoś w tej chwili zapukał do drzwi.
- Zapraszam do stołu za pięć minut.- poinformował Terence wystawiając głowę na chwilkę, po czym zniknął i poszedł dalej.
- Ale zgłodniałem.- podniósł się Henderson kierując do drzwi.
- Nie tak szybko!- zagrodziłem mu drogę.- Śniadanie nie zając, nie ucieknie.
- Ale wystygnie…- uśmiechnął się, ale szybko przestał widząc, że mnie to nie bawi.- No dobrze.- powiedział od niechcenia.- To co chce pan wiedzieć?
- Miał Pan motyw, aby zabić Panią Schmidt.- zacząłem.
- Mieć motyw a zabić to dwie różne rzeczy, nieprawdaż?- założył ręce.- Nie jestem głupi. Ja rozumiem, że te śledztwo jest nietypowe, ponieważ jest mało dowodów i muszą się Państwo kierować motywami. Ale jeśli człowiek się uprze to nawet u Pana Boga motyw znajdzie. Albo ewentualnie u gościa, który codziennie z rana dostarcza Dorze pod bramą pieczywo.- usiadł. Jednak coś go zmartwiło. Spoważniał jeszcze bardziej.- Nie zabiłem jej. Ja też się każdego dnia zastanawiam kto mógł zabić tak wspaniałą kobietę. Ale nie to mnie dręczy najbardziej. Być może poniosę tego konsekwencje, może i nie, ale jestem odpowiedzialny za…- urwał.- Za coś innego.
- Za co?
- Dręczą mnie te wyrzuty sumienia. Gdybym mógł tylko cofnąć czas, nie zrobiłbym tego.- spojrzał mi prosto w oczy krzywiąc się.
- Co mi chce Pan przez to powiedzieć?- przeszedł mnie dreszcz.
- Może i nie zabiłem Pani Schmidt, ale jestem odpowiedzialny za śmierć innej osoby…






* Pewnie zaprzeczycie, ale jakoś nie podoba mi się ten rozdział. Nie mówię, że jest zły... Jest dobry i nic więcej. Choć końcówka bardziej mi się podoba ;)
Jak myślicie? Czy Halston wróci do Jamesa? Czy on zaś zemści się na Loganie? I co Henderson miał na myśli mówiąc ostatnie zdanie?

PS Czy to na FTS czy na PPP zauważycie po prawej stronie zakładkę "U mnie". Tam zamieszczane są nowości z moich innych blogów. Do piątku :*



piątek, 5 września 2014

Rozdział XXV - Statek, piraci i ukryty skarb

Nie mogłem spać odkąd tylko wzeszło słońce. Nie czułem zmęczenia, ale nie czułem też tego, że wypocząłem. Jestem pewny, że wkrótce nadejdzie ta chwila kiedy to Larcia powie Czas wracać do roboty. Trzeba wziąć się za śledztwo. Ubiegnę ją tym razem albowiem coś mi się przypomniało. Ten drewniany domek w lesie. Zastanawiałem się tylko czy powiedzieć jej. Gdybym powiedział, wydałoby się, że przekroczyłem teren rezydencji, a nie chciałem się jej po raz kolejny narażać. Ale to byłoby głupie gdybym pracował sam. Muszę jej powiedzieć. Jako duet nie możemy mieć tajemnic jeśli chodzi o śledztwo. No trzeba będzie się z tym zmierzyć.
Zauważyłem przez okno jak Henderson znów wraca z lasu. Przeskoczył przez ogrodzenie. Na plecach miał czarny plecak. Co on kombinował o takiej porze? Ta sprawa jeszcze bardziej mnie intrygowała. Może on coś zamierza zrobić z tym niedźwiedziem? A może on ma coś wspólnego z tą chatką w środku lasu? Muszę to sprawdzić. Nie mogłem czekać do pory śniadaniowej. Zapukałem do sypialni Larry, ale ona nie odpowiadała, więc pozwoliłem sobie wejść. Spała jak zabita, jak słodka zabita. Aż żal mi było jej budzić.
- Larra?-szepnąłem pochylając się nad nią.- Psss… Larra?
- Kocham cię…- mruknęła. Byłbym wtedy najszczęśliwszy słysząc te słowa gdyby nie fakt, że gadała przez sen. Tylko kogo ona tak kocha?- Panie Sparrow, płyną za nami…- powstrzymywałem się od śmiechu.
- Larra!- potrząsnąłem ją.
- Ejjj!- krzyknęła ledwo otworzywszy oczy.- Co ty tu robisz? Po co mnie budzisz? Miałam taki piękny sen.- ziewnęła.
- Muszę wyglądać jak Johnny Depp żebyś mnie pokochała?- zażartowałem, a ona cisnęła we mnie poduszką.- Nie wyglądasz na fankę Piratów z Karaibów.
- Weź ty już lepiej milcz. Za dużo słów powiedziałeś na początek dnia. Weź mi stąd wyjdź!- zakryła głowę drugą poduszką.- Nie dokończyłam snu!
- Jak chcesz…- wyszedłem. No więc zostałem z tym sam.

Słyszałem jak po cichu Henderson skrada się po schodach. Gdy przechodził przez moje piętro, niespodziewanie wyszedłem z pokoju powodując, że się wystraszył. Nie było to dla mnie nowe zachowanie bowiem ten agent nieruchomości bał się nawet własnego cienia, ale tym razem miał coś na sumieniu.
- Dzień dobry.- przywitałem się z nim.
- Dzień dobry.- odpowiedział.
- Pan z wycieczki o świcie wraca?- oparłem się o framugę drzwi.- I lepiej żeby Pan mówił prawdę. Widziałem Pana przez okno.
- Musimy rozmawiać tutaj?- szepnął.- Chodźmy do mnie.- zgodziłem się. Po cichu weszliśmy do jego sypialni. Panował tutaj lekki bałagan. Na krześle sterta ubrań, coś wystawało spod łóżka…
- No dobrze. Chce Pan po dobroci czy po złości?
- Też mi mądre pytanie.- odrzekł kładąc plecak na ziemi.
- Co ma Pan w środku?
- Teraz Pan chce mi robić rewizję osobistą?- odpowiedział pytaniem. Mimo to sam podszedł do plecaka i wyciągnął z niego to co tam miał. Zwiniętą w rulon kartkę papieru, łopatę, latarkę i inne narzędzia.- Proszę bardzo.- założył ręce.
- Po co to Panu? Szuka Pan skarbu?- zaśmiałem się.
- Żeby się Pan tak nie zdziwił.- przerwał mi mając poważną minę. Czyli on mówi poważnie? On szukał w lesie jakiegoś skarbu? Czy on jest w ogóle normalny?
- Proszę sobie nie robić żartów tylko gadać do rzeczy.
- Ale to najprawdziwsza prawda! I tak już się przed Panem dość zdemaskowałem… Jednak prócz Larry proszę nikomu o tym nie mówić. Niech Pan usiądzie.- brunet zabrał ubrania z krzesła żeby zrobić tam dla mnie miejsce.
- No więc?
- James tego nie wie, ale Pan Schmidt był mądrzejszy i przebieglejszy niż mu się wydaje.- czułem, że przed mną do wysłuchania długi monolog.- Kiedy Kendall wyprowadził się do LA, Pan Schmidt z czasem zaczął mnie traktować jak syna. Miłość, którą powinien darzyć Kendalla, przelał na mnie. On też mnie zatrudnił u siebie w firmie po tym jak wyrzucili mnie ze stanowiska masażysty. Miałem romans z jedną ze stałych klientek i szefowej się to nie spodobało. Mniejsza o to. Z jego pomocą zrobiłem kursy i zostałem agentem nieruchomości. Zawsze mówił żeby raczyć klientki swoim wdziękiem żeby kupowały nieruchomości. Po jakimś czasie do firmy dołączył Maslow. Stał się pracownikiem numer jeden. Pan Schmidt wróżył mu świetlaną przyszłość w swojej firmie. No i jak się potem okazało, podejrzanie szybko został jego zastępcą. Bardzo mu ufał, zwierzał się ze wszystkiego. Po jego śmierci, gdy dostał już stanowisko prezesa, z miłego faceta zrobił się gburowaty jak teraz. Jednak Maslow mnie znał najlepiej i wciągnął w swoje plany. Zaproponował mi, że da mi stanowisko zastępcy jeśli pomogę mu przejąć pewien dom. Ja się zgodziłem, ale wtedy nie wiedziałem, że to ten dom. Nie mogłem się wycofać, bo mi groził. Mówił, że firma jest już jego, potem dom, a kancelaria i majątek przy okazji. Wtedy poznałem jaki jest…
- A co to ma wspólnego z tym niby skarbem?- spytałem.
- Już mówię. Maslow twierdzi, że stary Schmidt ufał mu bezgranicznie. No i tu się pomylił. Nie znał go tak dobrze jak mnie. Bo czym jest dziesięć lat w porównaniu do roku? Tydzień przed śmiercią wyjawił mi sekret i zakazał go zdradzać komukolwiek. Był człowiekiem przezornym. Powiedział, że w następnym tygodniu idzie do notariusza spisać testament, ale zanim to zrobi wypłaci trochę majątku z banku. Nie wiedziałem, że ma tyle pieniędzy, bo przecież miał problemy z domem, a się okazało, że ma drugie konto i to w Szwajcarii. Więc wypłacił połowę. Tak na wszelki wypadek gdyby jego rodzina roztrwoniła albo wpadł w niepowołane ręce. Wiedział dobrze jak bardzo jest chory i wkrótce nadejdzie jego czas. Poprosił mnie, abym po jego śmierci poszedł do lasu. W chatce pod wnęką w podłodze miał mi zostawić kopertę, w której jest dla mnie wiadomość. Tylko, że szukałem tego domu i nie mogłem go znaleźć w tym buszu do momentu gdy Maslow mnie nabrał i kazał spotkać się w lesie. Uciekając przed niedźwiedziem napotkałem się na tę chatkę.
- I znalazł Pan ten list?- zaciekawiłem się.
- Ano znalazłem.- kiwnął głową.
- Co było w nim napisane?
- A nie wiem czy mogę Panu powiedzieć.- zawahał się.
- Wyznał Pan dosyć dużo, więc to teraz już nie przeszkodzi.
- W sumie to i tak już Pana wtajemniczyłem.- westchnął.- Oby Pan Schmidt nie miał mi tego za złe tam na górze.- powiedział bardziej do siebie niż do mnie.- Napisał, że muszę stanąć na wysokości zadania. Tę drugą wypłaconą część majątku zakopał gdzieś w lesie. Dołączył mi mapę jak mam do tego dojść. Nie powiedział ile, ale zaznaczył, że to spora suma pieniędzy i dla mnie też coś się tam znajdzie.
- Dlaczego Pan, a nie ktoś z rodziny?
- Nie wiem… Wiem tylko, że zrobił to, bo gdyby umarł to nie miałbym dostępu do jego konta i nie mógł wypłacić tych pieniędzy, które są potrzebne. W liście było napisane, że połowę z tych pieniędzy mam przeznaczyć na akcje, bo twierdzi, że firma się na tym wzbogaci. Miał nosa do takich rzeczy. A drugą połowę mam rozdzielić między jego dzieci i mnie. Wspomniał też, że dodatkowo za dobrze wykonane zadanie ma dla mnie prezent, ale do końca nie wiem co może znaczyć. Dalej co tam pisało to mniej istotne rzeczy.
- I co? Znalazł Pan ten majątek?
- No właśnie nie… Nigdy nie byłem dobry z geografii. Jednak chyba mam pomysł, chyba to rozszyfrowałem. Zobaczę jeszcze co z tą mapą. Rozumie Pan, że będę musiał wymykać się do lasu. To jest związane z ostatnią jego prośbą.
- Hmm no dobrze. A proszę mi jeszcze powiedzieć co jest w tej chatce?
- To zwykła leśniczówka Pana Schmidt’a. Tam urządzał klub myśliwych i takie tam. Nic ciekawego.- pokręcił głową.- A co? Chcę Pan tam się rozejrzeć? Mogę dać Panu klucz, ale nie wiem czy jest tam czego szukać.
- Uwiedzakào może innym razem.- podniosłem się. spodziewałem się czegoś innego, ale nie mam podstaw by w to nie wierzyć. Ma klucz, ma list, ma mapę. Wszystko się zgadza. Wyszedłem z jego pokoju z dziwnym uczuciem. Albo mi się zdaje albo po tym jak uratował mnie przed niedźwiedziem zaczynałem go coraz bardziej się do niego przekonywać.

Była dopiero siódma rano z kawałkiem. Nie miałem co ze sobą zrobić. Wróciłem do sypialni, a następnie skierowałem się do łazienki. Spojrzałem w lustro. Przydałoby się ogolić, bo trochę zarosłem. Kiedy to zrobiłem, postanowiłem się przejść po tej cudownej rezydencji. Wciąż napawam się tym urokiem. Ten dom prócz tego, że dochodzi w nich do tragedii, ma w sobie tę ukrytą magię. Chciałem odwiedzić Kendalla i z nim porozmawiać jeszcze przed śniadaniem kiedy usłyszałem po drodze Maslow’a w swoim pokoju. Coś gadał. Najwyraźniej gadał przez telefon, ponieważ nikt inny się nie odzywał. Postanowiłem nasłuchać trochę.
- Hal, proszę cię. Nie krzycz tylko mnie wysłuchaj, ok?- mówił ze słyszalnym zdenerwowaniem.- To nieprawda! To jakieś kłamstwo! Kto ci takich głupot naopowiadał?!- podniósł głos.- No chyba mam prawo wiedzieć kto takie farmazony wymyśla, Hal…- nastała krótka cisza.- Przecież ci mówiłem jak to było naprawdę… Nie, proszę cię, porozmawiajmy. Nie kończ tak tego! Kiedy to wszystko się skończy, wyjaśnimy to sobie wszystko na spokojnie. Tylko ciebie kocham, rozumiesz?- nadsłuchiwałem dalej.- Ale jak to? Nie możesz! Nie pozwolę żeby tak to wszystko się skończyło. Ktoś mnie chce w coś wrobić! Ja nic nie zrobiłem!- podniósł głos.- Że co?!- wydarł się jeszcze głośniej.- On?! To bujda! Nie ufaj mu. To zwykła szuja! On już za to zapłaci!... Nie! Dostanie za swoje. To mnie też jest przykro! Nie, nie rozłączaj się. Jeszcze nie skończyłem!- w tym momencie rozmowa najprawdopodobniej się urwała. Postanowiłem się wycofać. Maslow po chwili w furii wystrzelił z sypialni robiąc huk drzwiami. Aż podskoczyłem. Wyglądał na ostro wkurzonego. Kierował się do sypialni Hendersona.
- Zabiję cię cholerny skurwielu!- zawołał gdy otworzył drzwi do jego sypialni i pozwolił sobie wejść mrocznym krokiem. Szybko podbiegłem tam, aby uniknąć tragedii…





*  Dlatego właśnie nie chciałam zdradzać nazwy rozdzialu tydzień temu. Spodziewaliście się czegoś takiego? Czy to koniec tajemnic? A o co mogło pójść Jamesowi? Czy Maslow i Henderson mają znów coś do ukrycia? Na tym blogu rozdziały też mogą częściej pojawiać sie rano.
Do piątku :*