Stałam
jak ta sparaliżowana gdy Chris wygarniał mi co o mnie myśli. Zwykle nie biorę
sobie do serca tego co mówią inni ludzie, bo mało mnie to obchodzi. Jednak
pierwszy raz w życiu zwykłe słowa tak mocno mnie zabolały. Skończył. I co ja
miałam teraz zrobić? Opieprzyć go za to co powiedział? Za to, że mówił...
prawdę? Nie miałam sił ani słów, aby to skomentować, więc odwróciłam się na pięcie, żeby jak najszybciej znaleźć się w zacisznej sypialni. Z każdym krokiem robiło
mi się coraz bardziej przykro. Czułam jak w moim gardle narasta wielka gula i
lada moment zdradzę się ze swoimi prawdziwymi emocjami, więc pobiegłam.
Wbiegłam szybko po schodach i trzasnęłam za sobą drzwiami. Rzuciłam się na
łóżko. Nie potrafiłam opanować łez. To przyszło nagle jak burza.
Odgradzam
od siebie ludzi, bo boję się, że zrobią mi krzywdę tak jak moi rodzice. Jestem
sama, bo tak jest mi bezpiecznie. Nie okazuje uczuć, bo mi ich nikt nie
okazywał, a zresztą... nie wiem jak to się robi. Nie potrafię chyba. Otarłam
łzę z policzka. Jeśli płaczę to raczej mam jakieś uczucia. Rzuciłam się na
łóżko i skuliłam ściskając poduszkę. Najgorsze jest to, że nie mogę zaprzeczyć
lub wygarnąć, że nikt nie ma racji. Patrząc na to z boku w zupełności rozumiem
Chrisa, ale sama nie wiem co z tym zrobić. Muszę poważnie zastanowić się nad
tym co zrobić. Zmienić jakoś swoje życie. Być może zmienić i siebie…
*Christopher*
Siedziałem
w krzakach zastanawiając się nad działaniem. Co chce zrobić takiego Terence
skoro chce, aby Kayden zatrzymał wszystkich jutro w domu do godziny ósmej. To
znaczy, że muszę wcześniej położyć się spać żeby móc wstać o świcie i to
sprawdzić. Na miejscu Sullivana nie zgodziłbym się na taki pomysł. Poczekałem
jeszcze trochę czasu aż ogrodnik opuści szopę. Dopiero wtedy wyjdę z ukrycia i
zobaczę co da się zrobić. Głęboko nad tym myślałem gdy kucałem tak na ziemi aż
nagle podskoczyłem ze strachu gdy usłyszałem ten głos…
-
Od załatwiania potrzeb fizjologicznych są toalety.- zaśmiał się Maslow.
-
To nie jest tak jak to Panu wygląda.- podniosłem się.
-
Śledzi Pan kogoś? Rozumiem.
-
Co Pan w ogóle tu robi?- spytałem strzepując liście, które spadły mi na ramię.
-
Spacerowałem, bo powoli wariowałem. Nie wiem co mam ze sobą zrobić. Chciałbym
wrócić najlepiej do domu i wyjaśnić kilka spraw.- rozmarzył się patrząc w
niebo. Po chwili wrócił myślami na ziemię.- Powinien Pan wracać do domu. Już
prawie czwarta. Zraszacze mogą Pana zaskoczyć.
-
Nie za wcześnie? Myślałem, że włączają się pod wieczór.
-
A to już sam nie wiem. Wczoraj tu byłem o podobnej godzinie to były włączone.-
wzruszył ramionami. Przyjrzałem mu się uważnie. Jego zachowanie było… inne.
Takie mniej wredne. Może ma dziś dobry dzień. Kto wie? Dla mnie to na pewno nie
jest dobry dzień. Ostatnio to w ogóle ich nie mam.
-
Przepraszam, ale muszę już iść.- wyminąłem go. Garniak to ma wyczucie czasu
kiedy uderzyć.
Musiałem
powiedzieć mojej partnerce o zamierzeniach lokaja. Jednak w tej sytuacji trochę
to głupie. Najpierw z moich ust padło kilka gorzkich słów, a teraz mam niby jej
o tym powiedzieć? Nie mogę znów pracować nad czymś sam. To praca zespołowa.
Pomyślałem żeby odłożyć sprawy osobiste na bok i zacząć myśleć jak ona, o pracy.
Pójdę tam jak gdyby nic, sprawdzę jak się ma pod pretekstem sprawy Brown’a. W
sumie to nie pretekst, ale tak jakoś wyszło. No bo co może się stać? Wiem jaka
jest Larra. Na pewno podejdzie do tego profesjonalnie.
Zapukałem
do jej drzwi, a następnie pozwoliłem sobie wejść. Leżała na łóżku plecami do
mnie. Gdy usłyszała, że wchodzę, zaczęła poprawiać to i owo.
-
Ktoś wchodzi do mnie pukając, ale nie oczekując zgody. To musisz być ty,
Layne.- podniosła się. Miała trochę rozmazany makijaż. Chyba płakała. Ale czy
na pewno? Podszedłem bliżej. Była lekko zapuchnięta. Na pewno płakała. Zrobiło
mi się głupio. Jednakże nie chciałem jej wypominać tego, że widzę co się
działo.
-
Muszę ci coś powiedzieć. Chodzi o Terence’a.
-
O tego starucha?- wyglądała na zaskoczoną. Opowiedziałem jej wszystko co
słyszałem w ogrodzie.- Nie spodziewałam się po służbie takiego czegoś.-
podsumowała.- Nawet nie umiem tego teraz określić. Nie mam głowy. Przepraszam.
Pomyśl nad tym, a potem mi powiesz co wymyśliłeś.
-
Chodzi o to co ci powiedziałem?- odważyłem się spytać. Przysiadłem się.- Sorry,
trochę mnie poniosło.
-
Mówiłeś tylko co myślałeś. Nikt ci tego nie zabroni.- po tych słowach zapadła
cisza. Opuściliśmy głowy. Czułem się niezręcznie, trochę też winny z
zaistniałej sytuacji. Ja i ten mój nieposkromiony jęzor.- Chris?- od razu
podniosłem głowę. Znajdowała się tak blisko mnie. Siedziała po turecku przy
mnie. Okręciłem się na bok żeby było wygodniej. Spojrzała mi prosto w oczy.
Następnym ruchem mnie mocno zaskoczyła. Podniosła ręce i przyłożyła je do mojej
twarzy. Dobrze, że miała dłonie na moich policzkach, bo pewnie dostałem takich
wypieków, że wolałbym, aby ich nie oglądała.- Co czujesz?- spytała.
-
Szczerze?- miałem jej powiedzieć, że serce mi się do niej wyrywa, cały się
topię pod wpływem jej dotyku… Jak lód śmietankowy dotknięty rozgrzanym
metalem.- Trochę tu gorąco…
-
A myślałam, że zamienię cię w kostkę lodu, bo taka jestem zimna. A nie chcę
żebyś nadal tak myślał.- nie wiedziałem do czego ona zmierza, ale bardzo
chciałem to wiedzieć. Czułem, że coś się wydarzy, coś przełomowego. Może
powinienem oczekiwać jakiegoś zaskoczenia, doznania pewnego rodzaju szoku.-
Myślałam trochę nad tym co mi powiedziałeś i muszę przyznać ci rację. Może ci
się wydaje, że jestem jaka jestem, ale pod tą powłoką lodu kryję się prawdziwa
ja. Może nigdy jej nie poznałeś, bo też ja na to nie pozwalałam. Sama sobie nie
chciałam na to nawet pozwolić…- opuściła ręce z mojej twarzy.- Zdałam sobie
sprawę, że pomimo tego, że jesteś moim kolegą z pracy, pomocnym a zarazem
denerwującym to jesteś też najbliższą osobą w moim życiu. Ty też jesteś jaki
jesteś i to też powinnam zaakceptować tak samo jak ty mnie. Dlatego chciałam ci
powiedzieć, że jesteś moim przyjacielem. Na swój sposób, ale...- urwała na
chwilę zbierając słowa.- Prócz ciebie nie mam nikogo. Przyjaciele?- wyciągnęła
dłoń.
Trochę
potrwało zanim te wszystkie informacje do mnie doszły. Byłem wstrząśnięty, nie
zmieszany. Sorry, poprawka. Byłem i wstrząśnięty i zmieszany. W mojej głowie
narastał chaos, nieokiełznane myśli. Tak myślałem, że gdy jej powiem kilka
gorzkich słów to coś sobie przemyśli, ale teraz… dziura. Nie wiem jak to
opisać. Patrzyłem na jej rękę jak na okaz rzadkiego gatunku jednak nie
zachwycając się nim tylko bacznie obserwując. No i co ja miałem zrobić? Chyba
utknąłem…
-
Przyjaciele.- uścisnąłem jej rękę, a ona szczęśliwa jeszcze mnie przytuliła na
koniec. Brawo, Christopherze Layne. Zostałeś w friendzonie z kobietą twojego
życia. Możesz być z siebie dumny… Kurcze, nie o to mi chodziło. Już nie
potrafiłem się cieszyć z tego, że rzuciła się na mnie z objęciem. Wymusiłem
tylko uśmiech na swojej twarzy. Miałem ochotę przyłożyć sobie po mordzie.
*Larra*
Wstałam
następnego dnia wypoczęta jak nigdy. Chyba pierwszy raz w tym domu przydarzyło
mi się wyspać. Czułam… takie szczęście. Szczęście znikąd. Odwinęłam firany z
okna, a następnie żaluzje. Na dworze było jeszcze ciemno. Nic dziwnego, godzina
piąta trzydzieści. Trzeba sprawdzić co kombinuje Terence, bo to co powiedział
mi wczoraj Layne trochę mnie zaintrygowało. Jeszcze wieczorem miałam okazję o
tym pomyśleć. Do szóstej zdążyłam po krótce się przygotować do szpiegowania
lokaja. Byłam przystosowana do szybkich przygotowań, dlatego też nigdy nie
spóźniłam się do pracy. Punkt szósta Layne przyszedł do mojego pokoju. Bez
słowa usiadł na krześle i schował twarz w dłoniach.
-
Niech zgadnę. Nie wyspałeś się?- spytałam.
-
Brawo. Rozwiązałaś zagadkę. W sumie też nie mogłem spać.
-
Dlaczego?- gdy o to zapytałam, spoważniał. Udał, że tego nie słyszał.
-
Idziemy?- podniósł się ociężale. Przytaknęłam i wyszliśmy na zewnątrz.
Po
cichu wymsknęliśmy się z rezydencji i poszliśmy za dom szukając jakiejś dobrej
kryjówki. Chris polecił mi krzaki niedaleko szopy Sullivana. Chcieliśmy się tam
wybrać gdy nagle zauważyliśmy jak Brown wychodzi do ogrodu. Trzymał przerzucony
na plecach płócienny worek. Zbliżał się do ogrodzenia. Przerzucił go przez
płot, a następnie sam przeszedł przez niego. Cud, że się w ogóle wdrapał.
-
Po co on idzie do lasu?- spytałam mojego partnera. Ten nie odpowiedział.
Chcieliśmy już ruszyć za nim żeby zdążyć podążyć jego śladem kiedy pojawił się
na zewnątrz Sullivan. Włączył wszystkie zraszacze. Pomaszerował do szopy i
wyjął z niej kosiarkę z pełnym koszem skoszonej trawy. Zaczął ją rozsypywać po
wszystkich ścieżkach. Po kilkunastu minutach wszystkie dróżki pokryte były
zielonym dywanem. Nie było można normalnie przejść. W dodatku ogrodnik wziął
konewkę i podlał trawę na ścieżkach.
-
Sprytne, bardzo sprytne.- powiedział Layne.- Tu już nie chodzi o to żeby w
ogóle wszystkich uziemić tylko o to, że gdyby ktoś się jednak odważył to ślady
butów zostaną na ziemi. Będą wiedzieć, że ktoś sobie chodził po ogrodzie patrząc
wtedy na brudne obuwie. Nie będzie nikt miał wyboru. Przejdzie tą ścieżką, bo nie
będzie chciał zostać zmoczony.
-
Ale jak się teraz przedostaniemy niepostrzeżeni na drugi koniec ogrodu, w
dodatku nie zmoczeni?- spytałam. Cieszyłam się
przynajmniej z tego, że od tej strony domu nie było włączonych zraszaczy.
-
Nikt mnie w chuja nie będzie robił.- podniósł się.- Chodź. Przejdziemy tędy
przez ogrodzenie dzielące rezydencję od domu Peny, a potem przedostaniemy się
na zewnątrz i naokoło dojdziemy do lasu.- mówił te słowa z poważnym wyrazem
twarzy. Był jakiś taki inny. Nie miałam czasu się nad tym teraz zastanawiać.
Szybko zgodziłam się na tę propozycję. Niepostrzeżeni opuściliśmy teren
rezydencji…
* No i jak Wam się podobało? Jak skomentujecie położenie Chrisa? Co wyniknie z wycieczki po lesie? Zachęcam do komentowania :) Do kolejnego :*